Nowość - recenzja kondycjonerów Shunyata Denali D6000 i Triton v3 w highfidelity.pl

High Fidelity nr 175
Krakowskie Towarzystwo Soniczne

Wojciech Pacuła

⌈ Urządzenia audio muszą być zasilane jak najczystszym napięciem – sprawa jest jasna. Im czystsze napięcie, tym lepszy dźwięk – to również nie wymaga komentarza. Kiedy jednak zgłębimy temat sprawy się komplikują. ⌋

Sposobów dostarczenia czystego napięcia jest, jeśli mówimy o typach, co najmniej kilka. Najważniejsze rodzaje i biegnące w nich linie podziału to: „zasilanie bateryjne ↔ zasilanie sieciowe” oraz „filtracja pasywna ↔ filtracja aktywna”. Każdy z tych sposobów poprawy jakości napięcia zasilającego ma swoje zalety, ma też i wady, a więc swoich zwolenników i przeciwników.

Przedstawicieli tych „kierunków” w myśleniu o eliminacji zakłóceń z sieci zasilającej omawiamy co jakiś czas. Przykładem na zasilanie bateryjne niech będą rozwiązania firmy Bakoon i elinsAudio Manufacture; niemal cała reszta to jednak zasilanie sieciowe (mówiąc „sieciowe” mam w tym przypadku na myśli sieć zasilającą napięcia przemiennego AC).

Bardziej zrównoważona jest druga z wymienionych opozycji, choć też ma swoją „cięższą”, czyli bogatszą w przykłady, stronę. Filtrować napięcie zasilające można bowiem w sposób pasywny lub aktywny. „Aktywni” to poważna grupa, choć mniej liczna. Poważna, ponieważ wymaga dużej wiedzy i nakładów finansowych. Do jej najważniejszych przedstawicieli zaliczyłbym amerykańską firmę PS Audio i japońską Accuphase ; tego typu kondycjoner w swojej ofercie ma również polski Ancient Audio.

W urządzeniach tego typu napięcie zasilające jest od nowa generowane, dając ultraczystą sinusoidę o napięciu i częstotliwości wymaganej w danym kraju; PS Audio oferuje wybór częstotliwości sinusoidy, a nawet kombinację kilku z nich. Ich zaletą jest niemal całkowite odcięcie od sieci zasilającej, a wadą – i to dużą – ograniczona wydajność.

| SHUNYATA RESEARCH – kilka faktów

SHUNYATA RESEARCH oferuje inny typ kondycjonerów – kondycjonery pasywne. Przy grupie „aktywnej” napisałem o dużej wiedzy i nakładach, ale tak naprawdę dokładnie to samo odnosi się do grupy „pasywnej”. Różnica jest taka, że łatwiej skonstruować niedrogi kondycjoner pasywny niż aktywny i dopiero na pewnym pułapie cenowym zarówno wiedza, jak i potrzebne do tego finanse są w obydwu przypadkach porównywalne.

Kondycjoner pasywny to taki, w którym redukcja zniekształceń napięcia zasilającego AC odbywa się bez regeneracji sinusoidy, przy użyciu jedynie elementów pasywnych, takich jak: kondensatory, oporniki, dławiki, cewki i inne. W kondycjonerach Shunyaty niektóre z tych elementów znajdziemy, jednak znacznie ważniejsze są w nich dwa inne czynniki: budowa mechaniczna oraz materiały piezoelektryczne, ferromagnetyczne i minerały. W czym przypomina innego specjalistę, japońską firmę Acoustic Revive, z której listwy zasilającej korzystam od lat.

Shunyata Research oferuje kilkanaście różnych kondycjonerów – nazywa je „Power Distributors” – na szczycie których mamy modele z serii Hydra: Denali D6000 oraz Triton. Przy czym najwyższy model Denali występuje w dwóch wersjach – D6000S i D6000T, a Triton dostępny jest obecnie w trzeciej wersji (v3; recenzja TUTAJ, recenzja wersji v1 TUTAJ).

Denali „S” od Denali „T” różni się tylko kilkoma szczegółami – kondycjonery te mają inną budowę mechaniczną, a w wersji „S” napięcie zasilające dla gniazd wysokoprądowych biegnie dość długim kablem. Model „T” ma postać stojącej piramidy i ma znacznie lepszą budowę mechaniczną niż „S”, w tym wysokiej klasy nóżki; napięcie do gniazd wysokoprądowych dostarczane jest w nim niemal od razu. Znacząco różnią się jednak od – technologicznie starszego – topowego modelu Triton v3.

Obydwa Denali oferują po sześć gniazd zasilających, z czego dwa przeznaczone są dla urządzeń wysokoprądowych, czyli wzmacniaczy, a cztery dla niskoprądowych, czyli przedwzmacniaczy i źródeł sygnału. Te ostatnie filtrowane są w układach pasywnych, przy użyciu podzespołów elektronicznych. Ważną właściwością tych kondycjonerów jest izolacja gniazd zasilających między sobą tak, aby urządzenia nie zakłócały się wzajemnie.

Także i najnowsza wersja Tritona oferuje redukcję zakłóceń CCI (‌Component-to-Component Interference), poza tym różni się jednak znacząco od serii Denali. Przede wszystkim wszystkie gniazda zasilające traktowane są w tym kondycjonerze dokładnie tak samo, czyli wszystkie są wysokoprądowe. Oznacza to, że nie ma tu pasywnych filtrów złożonych z podzespołów elektronicznych, a filtracja prowadzona jest wyłącznie przez redukcję zakłóceń pochodzenia mechanicznego (drgań) oraz materiały ferromagnetyczne i minerały. Służą do tego długie tubusy o firmowej nazwie ‌NIC (Noise Isolation Chamber), przez które przechodzą kable zasilające.

| SPOTKANIE

17. spotkanie Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego pomyślane zostało jako coś w rodzaju „laboratorium badawczego”. Eliminacja zakłóceń sieci zasilającej to bowiem wciąż niezbadany obszar, przynajmniej jeśli chodzi o audio. W przemyśle jest łatwiej, tam wypracowano własne rozwiązania, poparte odpowiednimi pomiarami i analizami. W audio jest inaczej. Dlaczego? Ano dlatego, że w audio zaczynają liczyć się rzeczy w przemyśle nieistotne. Dowód? – Wystarczy posłuchać… (więcej w felietonie pt. Magia systemu: VERICTUM).

I temu właśnie miało służyć nasze spotkanie – próbie odpowiedzi na parę pytań. Najpierw chcieliśmy się przyglądnąć temu, jak zmienia się dźwięk po przejściu z kondycjonera Denali D6000T na Denali D6000S. Różnice pomiędzy tymi modelami są, z punktu widzenia tradycyjnej, „książkowej” teorii, czyli takiej, która ma zastosowanie w przemyśle, pomijalne bo trudne, jeśli wręcz niemożliwe do zmierzenia. Niemniej jednak są. Interesowało nas też, jak zmieni się dźwięk po przejściu z modelu Denali D6000T na Triton v3. Zmiana ta jest bowiem o tyle ciekawa, że seria Denali jest nowsza, bardziej zaawansowana technologicznie (pasywny filtr dla wyjść niskoprądowych), a Triton v3 oferuje jedynie filtrację, która w polskim języku nabiera dodatkowego znaczenia – NIC.

| ODSŁUCH

Odsłuch polegał na porównaniu trzech kondycjonerów. Zaczęliśmy od modelu Denali D6000T (27 790 zł), który jest on częścią systemu Janusza, naszego gospodarza, a następnie przeszliśmy na model D6000S (22 910 zł). Przesłuchaliśmy pięć utworów, po kolei. W drugiej części przełączyliśmy D6000S na Tritona v3 (43 880 zł). Wszystkie kondycjonery stały na platformie antywibracyjnej Acoustic Revive RST-38H i podłączane były do wydzielonej linii zasilającej (bezpiecznik HPA, kabel ścienny Acrolink, gniazdo Furutech) przez kabel zasilający AC Acrolink Mexcel 7N-PC9500.

W sesji udział wzięli: Jarek Orszański – firma Audiofast, dystrybutor produktów marki Shunyata Research, Jarek Waszczyszyn, właściciel firmy Ancient Audio i członek Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego oraz inni jego członkowie: Rysiek B, Janusz (nasz gospodarz), Rysiek S., Marcin, Tomek, Bartosz Pacuła (prowadzący również dział NEWS w „High Fidelity”) oraz piszący te słowa.

| CZĘŚĆ I: Denali D6000T vs Denali D6000S

Rysiek S. | Dawno mnie tu nie było i bardzo emocjonalnie odebrałem pierwszy odsłuch, to znaczy porównanie dwóch wersji Dworzaka. Potem przelecieliśmy pozostałe płyty i powiem, że to nie jest muzyka, której słucham na co dzień. Nie wszystkie nagrania zagrały równie dobrze – a to słychać było szklisty fortepian, a to nieładny kontrabas. Na początku zastanawiałem się nawet, czy w ogóle jest, czy nie ma żadnej różnicy i miałem taką huśtawkę – raz mi się wydawało, że Denali T jest lepszy, a za chwilę, że różnicy nie ma.

Wahałem się do momentu płyty, którą przyniósł Tomek, czyli Lalilu Szymona Zychowicza, bo na niej różnica wyszła momentalnie i od razu była bardzo wyraźna. Mam dziwne wrażenie, że „S” emituje jakieś podskórne życie. Jest to trochę mniej rozdzielcze i bardziej zlepione granie, ale ma jakiś taki „faktor energetyczny”. Coś tam się dzieje. Ale też nie miałem wątpliwości co do tego, że wolałbym wersję „T”.

Rysiek B. | Dla mnie to dwa różne urządzenia.

Kilku na raz | Ha, ha, rzeczywiście są różne, nie da się ukryć…

Rysiek B. | W sensie sonicznym oczywiście i jak nie będziecie przeszkadzać, to powiem dlaczego. Pierwsze wrażenie jest takie – wersja „S” robi coś takiego, jakby wszystkie nagrania były bardziej skompresowane niż z wersją „T”. Jakby w torze była lampowa przystawka – ma jakąś sensualność w brzmieniu, nadaje każdemu nagraniu ciepło i muzykalność. I obniża całe spektrum dźwięku w dół.

Słucha się tego cieplej, ale z mniejszą rozdzielczością, mniejszym różnicowaniem barwowym. Wydaje mi się więc, że wybór byłby raczej kwestią gustu niż klasy. Ale różnice są bardzo wyraźne i – powtórzę – to dwa różne urządzenia. Mam świadomość ograniczeń wersji „S”, ale dla mnie była ona bardziej muzykalna i spokojniejsza – była też bardziej zrównoważona.

Wojciech Pacuła | A w tym konkretnym systemie który kondycjoner bardziej ci się podobał?

Rysiek B. | To zależało, Wojtku, od płyty. Bo Esoteric z Dworzakiem, którego przyniosłeś, był bardziej energetyczny i emocjonalny na kondycjonerze Denali T. Był bardziej naładowany energią, żywiołowy, pełen barw. I właściwie o to chodzi w high-endzie. Ale jeśliby na to popatrzeć pod kątem muzykalności, to lepszy był Denali S.

Janusz | Ale powiedz mi proszę, co to znaczy „muzykalności”, co to w ogóle za kategoria?

Rysiek B. | Muzykalność dla mnie to jest to, czy cię muzyka kręci, czy cię wciąga, czy chce ci się tańczyć, czy ci się noga rusza, czy ty się ruszasz, kiedy gra muzyka itd.

Janusz | Panowie, ale nie róbmy, proszę, podstawowego błędu i nie stosujmy w ocenie, w różnicowaniu, czyli w obiektywnym procesie subiektywnego kryterium. Mnie z „S” nic nie kręciło, noga mi nie chodziła.

Rysiek B. | Janusz, ale przecież ci wszyscy muzycy, te urządzenia mają swój przekaz czasowy… I albo to…

Janusz | Ale zaraz, moment, bo chyba sam nie wiesz, co mówisz…

Rysiek B. | …i wtedy reaguje na to twoje ciało i ruszasz się, albo tego nie rozróżniasz, bo jest rozmyte w czasie… Albo jest muzykalność, albo jej nie ma, co tu rozumieć?

Janusz | To wszystko prawda, ale posłuchajcie – wiem, że ciężko jest obiektywnie coś określić, ale tutaj jest jasne, że to absolutnie subiektywne, bo mnie noga nie „chodziła”.

Rysiek B. | Bo ty tego po prostu nie czujesz, co mam zrobić…

Marcin | To może ja coś powiem – absolutnie się z Ryśkiem nie zgadzam. Moim zdaniem i w moim odczuciu kondycjoner „S” zagrał lepiej i to w większości utworów. W niektórych przypadkach różnica nie była duża, ale zawsze była na korzyść tej wersji. Moim zdaniem „S” zagrał bardziej dynamicznie i środek ciężkości postawiony był wyżej. W jego dźwięku więcej było smaczków perkusji, talerzy, detali. Brzmiał tak, jakby był bardziej detaliczny. Wersja „T” dawała coś w rodzaju „obwoluty” wokół dźwięków – muzyka płynęła, była piękna. Natomiast „S” dawał pazur, uderzenie. To jest, moim zdaniem, największa różnica, a jeśli dodatkowo zostaje w kieszeni trochę pieniędzy, to…

Rysiek S. | Twoim zdaniem aspekt dynamiczny i detaliczność „S” przeważyły nad zaletami „T”?

Marcin | Tak, jak dla mnie to było lepsze.

Jarek Orszański | Ale pamiętajcie proszę, że mamy makrodynamikę i mikrodynamikę, tutaj też słychać przecież różnicę.

Marcin | Już mówię – kiedy słuchaliśmy utworu Człowiek z płyty Tomka, to wszystkie wejścia głosu miały z „S” większy zakres, coś się działo i miało większą skalę.

Bartosz Pacuła | Powiem krótko – mnie podobał się kondycjoner stojący, czyli „T”. Dla mnie zasada była taka, że im gorzej nagrana płyta, tym różnice były większe. Dlatego największe różnice wyszły przy płycie Tomka. Nie ma o czym mówić – „S” był, w porównaniu do pionowego „T”, jazgotliwy.

Tomek | Chciałbym skorzystać z okazji i nie zgodzić się z Marcinem i trochę zgodzić z Ryśkiem B. i z Bartkiem :) Bardziej podobał mi się kondycjoner „T”. Ale kiedy posłuchałem Szymona Zychowicza pomyślałem sobie, że system Janusza powinien być bardziej uniwersalny i powinien lepiej tolerować muzykę przeciętnie nagraną, czyli właśnie taką… To było z kondycjonerem „S” po prostu męczące.

Ale przełączyliśmy na „T” i wszystko złagodniało, przestało irytować. Nagle dało się tej płyty posłuchać w zrównoważony sposób. Do tego systemu wybrałbym więc właśnie ten, stojący kondycjoner. Ale trzeba powiedzieć, że walka jest wyrównana, obydwie Shunyaty są bardzo fajne.

Jarek Waszczyszyn | Mówię to jako słuchacz, a nie konstruktor – rzecz jest naprawdę ciekawa, bo z tego, co mi wiadomo o „S” i „T”, to że to urządzenia bardzo do siebie podobne. Dla wszystkich, którzy się tym zajmują to przestroga, jak „duperelki” wpływają na całość. Pierwsze wrażenie jest takie, że kondycjoner leżący, czyli „S”, brzmiał jazgotliwie. To może dawać wrażenie dynamiki, ale tak nie jest. W czasie odsłuchu patrzyłem na nasze stopy i z kondycjonerem „T” wszystkim one „chodziły” – i tutaj rozumiem o czym mówił Rysiek. Przy „S” – nic, totalny brak akcji, jak na polskim filmie. Coś w tym było, że muzyka z Denali „S” mniej nas kręciła.

 

Tomek | Ale może mów za siebie, bo przecież Rysiek B. mówił coś odwrotnego.

Jarek Waszczyszyn | OK., mówię za siebie i za trzy inne osoby, które podpatrywałem.

Jarek Orszański | Mnie na pewnych nagraniach bardziej podobał się kondycjoner „T”, a w innych „S”, zgadzam się więc po części ze wszystkimi, którzy byli przede mną :) Każdy z was coś powiedział i właściwie się z tym zgadzam. Kondycjoner Denali S prezentuje więcej z życia, więcej „live”. Ale często to są rzeczy, których może lepiej nie pokazywać. A „T” robi takie „czary mary” z muzyką, że co by na nim nie puścić, to zawsze dobrze zagra. Ale za to jest czegoś mniej.

I nie chodzi o barwę. W „S” więcej jest wyższych częstotliwości, dlatego wydaje się, że jest bardziej rozdzielczy, a nie jest. Z tego też powodu wydaje się, że Denali S jest bardziej dynamiczny w skali makro, a nie jest. Natomiast na poziomie mikro obydwa kondycjonery są, jak dla mnie, równoważne. Generalnie to kwestia gustu, chociaż – muszę powiedzieć – na większości nagrań bardziej podobał mi się „T”.

Janusz | Mnie będzie trudno o tym mówić, bo Denali T jest mój… Ale postaram się… Słowo „jazgotliwy” ma pejoratywny wydźwięk. Ale nie da się tego powiedzieć inaczej – w tym miejscu, gdzie siedzę kondycjoner Denali S tak właśnie brzmiał, mimo że nie było to jednoznacznie złe. Może było to spowodowane tym, że – i tu się zgadzam z Jarkiem – brzmi on trochę wyżej. A dla mnie, odkąd mam ten nowy odtwarzacz (Ayon Audio CD-35 High Fidelity Edition – WP), wszystko co jest „wyżej” jest dla mnie nie do przyjęcia. Po prostu fizycznie tego nie przyjmuję.

Dla innych to może być wyrazistość, żywość, ale dla mnie jest jazgotem. Jestem tak przyzwyczajony do tej „mojej” naturalności, związanej z obniżeniem dźwięku, że nawet jeśli coś brzmi w niektórych momentach spektakularnie – a tak Denali S zabrzmiał – to dla mnie jest to nienaturalne. Najlepiej wyszło to na utworze z płyty Tomka. To fatalnie nagrany głos i na Denali S nie mogłem tego słuchać.

Wojciech Pacuła | Nie uzgadniałem tego z Januszem, ale myślę podobnie, jak on. Dlatego całkowicie się nie zgadzam z Marcinem i równie mocno oponuję przeciwko temu, co mówił Rysiek B.

Janusz | No i świetnie, przecież oni nie wiedzą, co mówią, człowieku…

Tomek | Czekaj, czekaj, ale przecież oni się z sobą nie zgodzili, to jak ty możesz się nie zgadzać z nimi obydwoma?

Wojciech Pacuła | Już odpowiadam. Z Ryśkiem nie zgadzam się dlatego, że Denali S gra, nie mam co do tego wątpliwości, wysoko i jasno. Zapewne słyszymy tak samo, ale zupełnie inaczej to interpretujemy, a może inaczej opisujemy te same zjawiska. Nie ma też najniższego dołu tak mocnego, jak z Denali T. Cały dźwięk poszedł więc do góry. Z Marcinem nie zgadzam się z kolei o tyle, że mnie wszystko, bez żadnego wyjątku i słowa sprzeciwu podobało się z Denali T, czyli pionowym.

I teraz uwaga – nie, że mi się z Denali S, czyli poziomym, „nie podobało” – to znakomite urządzenie, które to, co robi, robi świetnie. Wydaje mi się po prostu, że to kwestia systemu, czyli kontekstu, w jakim się dany kondycjoner pojawi. Jest wielce prawdopodobne, że model „S” w dużej części systemów będzie lepszym uzupełnieniem. Bo więcej pokaże, wydobędzie detale, wzmocni energię. Będzie tam lepszym wyborem niż Denali T. Gra donośnym dźwiękiem – kiedy coś uderzyło, to to szło, było ładne, czyste.

Nie zauważyłem żadnego osłodzenia, ale może dlatego, że się na tym nie skupiłem. „S” miał jednak dla mnie mniejszy tak zwany „fun factor”, czyli pierwiastek zabawowy. Wszystko zabrzmiało z nim w nudniejszy sposób, mniej przejmujący. Nie, że było nudne samo w sobie, przecież „S” gra w bardzo ekscytujący sposób. Ale porównanie z „T” pokazało, że robi to w trochę wymuszony sposób.

Jesteśmy w obydwu przypadkach na bardzo wysokim poziomie, co wyszło przede wszystkim z płytą Tomka. Muszę powiedzieć, że mnie to nagranie się spodobało…

Jarek Orszański | Tak, dokładnie, mnie też się spodobało i od razu zrobiłem sobie zdjęcie okładki :)

Wojciech Pacuła | Nie uważam też, żeby to było bardzo źle nagrane i że wokal jest jakoś szczególnie źle zarejestrowany. Tak, jest nie najlepiej zrobiony, ale tak się teraz wokale nagrywa, po Pro Toolsie tak brzmią. Ale jak na tego typu produkcję nagranie brzmi, moim zdaniem, bardzo interesująco. Mimo że jest twardo, jasno, ostrawo, bez głębi. Za pierwszym razem, czyli z Denali T nagranie bardzo mi się spodobało. Miałem wrażenie, że wiem, o co chodzi w tej aranżacji, A z „S” zabrakło głębi i wypełnienia. A bez głębi ten utwór jest nijaki, nie „robi”.

Natomiast bardzo mi się w Denali S, czyli leżącym, podobała dźwięczność o której mówiłem. Tak, był miejscami jazgotliwy, mączący i do siebie bym go nie zabrał. Też, podobnie jak Janusz, szukam u siebie czegoś innego – niżej, ciemniej, głębiej, gęściej. Może dlatego, że mamy z Januszem takie same odtwarzacze… W każdym razie to, że Denali S odstawał, to przede wszystkim kwestia dopasowania do systemu, a nie do końca problem samego kondycjonera. Chociaż, jeśli mamy być w 100% szczerzy, to powiedzmy, że obiektywnie Denali T jest po prostu lepszy.

Jarek Orszański | Na zakończenie tej części powiem, że mam wrażenie, że wszyscy mówiliśmy dokładnie to samo, tylko każdy trochę inaczej. Tak, jakby jeden mówił, że to jest pomarańczowe, a drugi zaraz dodawał, że raczej w kolorze „orange”, nie „żółty”, tylko „kanarkowy”. Wszyscy mówią o tych samych barwach, ale każdy chce powiedzieć, że widzi je trochę inaczej.

Marcin | No tak, ale Wojtek powiedział, że wziąłby do siebie „T”, a ja wziąłbym do siebie „S”, czyli jakieś różnice jednak są.

Wojciech Pacuła | No tak, są, ale tak wychodzą raczej preferencje, a nie różnice zdań.

Jarek Waszczyszyn | Słuchajcie, lecimy dalej…

| CZĘŚĆ II: Denali D6000T/D6000S vs Triton v3

Janusz | Bądźmy szczerzy – wszystko, co wcześniej mówiliśmy, to pieprzenie w bambus – Triton v3 jest po prostu najlepszy i nie ma co więcej gadać…

Wojciech Pacuła | OK., to może być dobry moment, żebyś wreszcie wytłumaczył, co rozumiesz pod pojęciem „pieprzenie w bambus” – przez piętnaście lat przyjmowaliśmy to na wiarę, ale skoro mamy wieczór „lingwistyczny”, to wytłumacz nam proszę.

Janusz | „Pieprzenie w bambus”, to dla mnie mącenie wody, zamieszanie, nawijanie bez konkretów. Po angielsku beat around the bush znaczy tyle, co owijać w bawełnę, mącić. Dla mnie to jest to samo. To jak chodzenie w kółko – nigdzie w ten sposób nie zajdziemy. Pieprzenie w bambus zostało wymyślone przez nas, anglistów, na studiach. Konsultowaliśmy to nawet z Amerykanami i to jest najbliższe temu angielskiemu idiomowi.

Wojciech Pacuła | Ale nikt nie mówi, że nie masz racji, tylko że chyba każdy z nas rozumiał to trochę inaczej. Ja, dla przykładu, rozumiałem to jak synonim „nie p…cie panowie”.

Janusz | Nie, nie – dla mnie nie ma to żadnych konotacji wulgarnych, to obojętne emocjonalnie zawołanie :)

Tomek | Wreszcie się dowiedziałem…

Wojciech Pacuła | Wróćmy do porównania, bo od tego się zaczęło – Janusz, powiedziałeś tylko o pieprzeniu w bambus – chciałbyś rozwinąć myśl?

Janusz | Proszę bardzo – Triton v3 to jest moje granie, to jest to, czego szukam. Jest ogromna przepaść między nim i obydwoma poprzednimi kondycjonerami i teraz jeszcze lepiej słychać, że Denali S gra jasno. Ale zaskoczeniem jest to, że to granie absolutnie w stylu Denali T, a nie „S”. W każdym aspekcie, nawet jeśli chodzi o „żywość”, o której mówiliśmy przy Denali S. Denali T wydawał się przy nim stonowany, a Triton idzie jeszcze dalej. I widać klasę w tym „niedźwiedziu”.

Jeślibym ocenił Denali T na „bardzo dobry”, to Tritonowi musiałbym dać „celujący”, „T” to było pokazanie kierunku, a Triton pokazuje, jak to naprawdę wygląda u celu. Najlepiej to wyszło, znowu, na nagraniu Tomka.

Rysiek S. | Triton podoba mi się tak bardzo, że jakbym był właścicielem tego systemu, to już bym go nie wypinał. To jest ta sama estetyka, co „T”, ale ma jeszcze coś w rodzaju „umpf” w dźwięku – jest w tym i kwas hialuronowy, i trochę testosteronu. Na płycie Tomka było to dobrze słychać, ale jeszcze lepiej słyszałem to na płycie Petersona. Wcześniej klawisze wydawały mi się szkliste, kontrabas wypchnięty itd. Nagle się tym zachwyciłem – jakie piękne nagranie i jak dobrze to zrobili. Dla mnie bomba!

Rysiek B. | Dziwnie się czuję, ale przyszło mi się zgodzić z moimi przedmówcami. Wydaje mi się, że z Tritonem słychać najlepsze cechy obydwu tych kondycjonerów, których wcześniej słuchaliśmy. Z modelu „T”, czyli pionowego, zostały wybrane: czystość, przejrzystość, zróżnicowanie barwowe, natomiast muzykalność ciepło, lampowe brzmienie zostało wyjęte z modelu „S”, czyli poziomego. Moim zdaniem nasz gospodarz ma problem, bo tu nie ma o czym gadać… Żałuję, że nie stać mnie na to, żebym sobie wziął go do domu i porównał z moją Hydrą 8. To piękne urządzenie!

Marcin | Muszę się zgodzić z przedmówcami…

Inni | Buuu… Nuda…

Marcin | Tak, nic na to nie poradzę. Jeśli chodzi o barwę Triton plasuje się między nimi, bo wydaje się, że jego barwa jest ciut wyżej niż z pionowym „T”. Ale, moim zdaniem, wynika to nie z rozjaśnienia, a z jeszcze lepszej rozdzielczości. W „S” barwa była sztucznie podniesiona, nie było lepszej rozdzielczości. Jeśli chodzi o dół, to Triton schodzi jeszcze niżej niż „T” i to jest najlepsze urządzenie z tych trzech. Powiedziałbym, że ma najlepsze cechy najtańszego, pewne cechy z pionowego i dodaje do tego coś od siebie, jak rozdzielczość.

Rysiek B. | Po raz pierwszy się zgodziliśmy, już nie pamiętam od kiedy :)

Marcin | Tak i trzeba zanotować tę datę…

Bartosz Pacuła | Nie ma o czym mówić – Triton był po prostu znacznie lepszy, ponieważ pokazywał realną muzykę. Ale nie zgodzę się z Ryśkiem i Marcinem w tym sensie, że moim zdaniem wcale nie łączył najlepszych cech obydwu Denali, bo był zupełnie inny – grał tak, jak pionowy, tylko lepiej. Jedyna płyta, przy której mi się nie spodobał, to płyta Tomka, ponieważ na wszystkich zabrzmiała źle, a z jakiegoś powodu na Tritonie zabrzmiała najgorzej, jakby pokazał on najwięcej złego z tej płyty.

Rysiek S. | A nie masz wrażenia, że z Tritonem wszystko brzmiało mocniej, głośniej i dlatego płyta Lalilu, którą przyniósł Tomek, zagrała tak źle?

Bartosz Pacuła | Tak, dokładnie tak – było wszystkiego więcej, dlatego było to bardziej męczące. A najgorzej zabrzmiało to, na co czekał Tomek, czyli piano Fendera. Triton najlepszy!

Tomek | Triton rulez! Jest po prostu najlepszy! Uważam, że moja płyta zagrała najlepiej właśnie na Tritonie, nie wiem o czym mówicie… Złagodził on objawy, które były nieprzyjemne na Denali T, czyli dosadność, a jednocześnie pokazał życie i moc. Dało się z nim cieszyć muzyką. Po raz pierwszy słuchać było, że to piano Fendera, a nie jakieś sample czy coś innego – trzeba to będzie zresztą później sprawdzić. To bezkompromisowe, uniwersalne urządzenie, które sprawdzi się w każdym systemie.


Jarek Waszczyszyn | Świetne urządzenie! Prawdziwą frajdą było dla mnie słuchanie z nim kontrabasu na płycie Petersona – zwolnienia, „dłubanie”, zmiany tempa, różnicowanie dynamiki. Na nagraniu Peppera słychać było całą linię kontrabasu, wreszcie to grało. Zgadzam się z wami – to rozwinięcie najlepszych cech kondycjonera Denali T i doprowadzenie ich w jedynym słusznym kierunku. Ciekawe, jak Shunyata to przebije…

Jarek Orszański | Używam Tritona w swoim systemie, więc potwierdzam, że pokazuje on dynamikę najbardziej zbliżoną do tego, co znamy z wydarzenia na żywo. Zbliża nas maksymalnie do „realu”, do którego dążymy. Zróżnicowanie dynamiki, zarówno na poziomie mikro, jak i makro, zróżnicowanie barw – to wszystko jest doskonałe. Uważam, że ten kondycjoner nie ma wad. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, co może być fajniejszego.

Wojciech Pacuła | Wszystko zostało powiedziane i nie ma co pieprzyć w bambus, że powtórzę za gospodarzem :) Testowałem Tritona v3 u siebie w systemie i byłem przygotowany na to, co usłyszymy, ale zaskoczył mnie po raz kolejny – i to po prostu najlepszy, zdecydowanie najlepszy kondycjoner z wszystkich trzech. To absolutnie różne granie niż „S”, to granie „T”, ale głębiej, przyjemniej, bardziej rozdzielczo.

Ale Triton nie ma jednego, co ma model „T”. Denali T robił coś takiego, że wszystkie dźwięki miały z nim dobrą definicję. Triton gra wszystko w miękki sposób, przyjemniej. Wszystko się z nim lekko rozlewa, jak w rzeczywistości. Ale to nagranie, a nie rzeczywistość i przy odtworzeniu w domu wymagana jest większa dyscyplina przekazu, ponieważ musimy to wtłoczyć do małych kolumn i małego pomieszczenia. Triton jest ciemny jak „T”, ale ma więcej góry, bo jest rozdzielczy. Gdyby jeszcze miał on – ale naprawdę delikatnie – wyraźniejszą definicję dźwięku, jak Denali T, to byłby idealny.

Ale, z drugiej strony Triton schodzi niżej i wszystkiego jest „więcej”. I w tym przypadku nie ma dla mnie porównania między nim i Denali S. O ile wcześniej potrafiłem sobie wyobrazić, że „S” zagra w takim systemie, a „T” w innym, o tyle Triton jest na tyle lepszy, że albo on, albo żaden z tych trzech. 

Płyty użyte do odsłuchu (wybór):

  • Chet Baker & Art Pepper, The Route, Pacific Jazz/Capitol/Capitol-EMI Music CDP 7 92931 2, CD (1989)
  • Diana Krall, Wallflower, Verve/Universal Music LLC UCCV-9577, „Deluxe Edition”, SHM-CD + DVD (2015); recenzja TUTAJ
  • Dvořak, Symphony No. 9 in E minor, Op. 95 „From The New World”, Decca/Esoteric ESSD-90105, „MasterSound Works”, SACD/CD (1982/2006)
  • Szymon Zychowicz, Lalilu, Luna Music LUNCD437, CD (2018)
  • The Oscar Peterson Trio, We Get Request, Verve/Analogue Productions CVRJ 8606 SA, SACD/CD (1964/2011)