Kolumny podłogowe Wilson Audio Sasha DAW

Alan Sircom, Hi-Fi Plus, styczeń 2020

Oryginalna recenzja znajduje się tutaj

Kolumny Wilson Audio Sasha DAW otacza subtelna aura smutku. Umieszczony w ich nazwie skrót pochodzi od imienia i nazwiska założyciela firmy Wilson Audio – Davida Andrew Wilsona, ojca jej aktualnego prezesa i zarazem dyrektora generalnego, Daryla Wilsona. Dave Wilson zmarł w roku 2018, więc kolumny Sasha DAW są zarówno złożonym mu hołdem, jak i spuścizną, którą po sobie pozostawił. 

Kolumny Sasha DAW wywodzą się z najbardziej udanego w historii projektu z dziedziny kolumn głośnikowych z sektora high-end: Wilson Audio WATT/Puppy. Dwudrożne kolumny podstawkowe Wilson Audio Tiny Tot (WATT), które po raz pierwszy znalazły się w sprzedaży w roku 1985, wyznaczyły nowe standardy, zarówno pod względem wydajności, jak i ceny, gdyż kosztowały ponad dwa razy więcej niż najbardziej zbliżony do nich produkt konkurencji. Szybko też dołączył do nich subwoofer Puppy. Ta kombinacja została kilkakrotnie zmodyfikowana w czasie swojego 24-letniego cyklu życia i później, zanim została zastąpiona przez Sasha W/P w roku 2009, była połączeniem dwóch elementów tylko z nazwy. Kolumny Sasha W/P wciąż opierały się na oddzielnych obudowach części górnej/środkowej oraz niskotonowej i można było dostrzec ich podobieństwo do poprzednika, ale był to już zupełnie inny produkt. Sasha Series 2 weszły na miejsce kolumn Sasha W/P pięć lat później. Teraz natomiast, po kolejnych pięciu latach, Series 2 są zastępowane przez model Sasha DAW. Patrząc na to wszystko z określonej perspektywy, można stwierdzić, że jest to po prostu kolejny etap cyklu życia produktu.

W rzeczywistości, spoglądając pobieżnie na kolumny Sasha DAW można by odnieść wrażenie, że są one bardziej produktem ewolucyjnym, niż rewolucyjnym, ponieważ budowa urządzenia (dwudrożna część górna stojąca na obudowie części niskotonowej wyposażonej w dwa bliźniacze głośniki) jest zasadniczo taka sama, a jego wymiary są uderzająco podobne do wymiarów poprzednich produktów firmy.

Pozory bywają mylące. Poza zbliżonym wyglądem, nie znajdziemy prawie żadnych innych podobieństw między kolumnami Sasha DAW a wcześniejszymi produktami firmy Wilson Audio. Chociaż, właściwie... Poza górnym modułem, który jest o ponad 13% większy od poprzednika, nowym modułem dolnym większym o ponad 10% od wcześniejszego, innymi materiałami zastosowanymi w obudowie, odmiennym sposobem działania mechanizmów opóźnienia grupowego, nowym panelem dostępu do rezystora, a nawet różnymi zaciskami głośnikowymi... to dokładnie ta sama kolumna!  

Biorąc pod uwagę, jak ważne są kolumny Sasha wśród innych produktów oferowanych przez firmę Wilson Audio, mamy tu praktycznie do czynienia z projektem tworzonym od absolutnych podstaw. Urządzenie zachowuje podstawowe parametry, dzięki którym te kolumny były na topie przez 35 lat, ale twórcy przyjrzeli się każdemu z aspektów projektu, by całkowicie na nowo ocenić swoją koncepcję. Należało zadbać, by kolumna stała się atrakcyjna zarówno dla potencjalnych nowych klientów, którzy usłyszą urządzenia marki Wilson Audio po raz pierwszy, jak i dla tych, którzy korzystali z nich od samego początku. Taki produkt musi stać się integralną częścią ekosystemu firmy Wilson Audio, zarówno „fizycznie”, jak i pod względem kompatybilności sprzętu (więcej na ten temat powiem nieco później), a także wpasować się w hierarchię produktów. Przede wszystkim musi jednak po prostu cholernie dobrze brzmieć.

Znajomość budowy modułu głośnikowego jest dla użytkowników swoistym brykiem, który streszcza opis całej kolumny, ale w tym przypadku nie dostarczy nam takich informacji. Kolumny z serii Sasha, najdłużej ze wszystkich urządzeń firmy Wilson Audio, wyposażone są w głośnik wysokotonowy z miękką kopułką o średnicy 25 mm, głośnik średnio-niskotonowy o średnicy 178 mm w górnej części oraz dwa przetworniki basowe o średnicy 200 mm. Gwoli sprawiedliwości, przetworniki te były wielokrotnie modyfikowane (wystarczy się pobieżnie przyjrzeć oryginalnym kolumnom WATT, w których zastosowano odwróconą metalową kopułkę w miejscu, w którym teraz znajduje się kopułka z materiału). I ponieważ w tej części recenzji analizujemy sprzęt w sposób obiektywny, należy również nadmienić, że wspomniane przetworniki zostały poddane pewnym niezwykle istotnym modyfikacjom podczas ostatniej iteracji, więc nie tutaj należy rozpocząć poszukiwanie zmian.

Zamiast gwałtownej rewolucji, zwrotnica również przeszła swoistą ewolucję. Obecnie, dzięki lepszej dostępności łatwego do otwarcia panelu, prościej jest zmienić ustawienia rezystora, które pomagają kolumnie dopasować się do unikalnych charakterystyk basu różnych pomieszczeń. Nie mamy tu jednak do czynienia z ideą szycia na miarę, ani z programem dynamicznej zmiany biegów, tylko z bardzo delikatną zmianą obciążenia, by można było dostosować sprzęt do różnego rozmiaru pomieszczeń. Jest to bardzo pomocna opcja – ktoś, kto kupuje parę kolumn Sasha DAW, by słuchać ich na swoim rancho w USA ma zupełnie inne potrzeby związane z obciążeniem pomieszczenia niż osoba, która będzie używać tych samych kolumn w apartamencie w Hong Kongu.

Każda kolejna iteracja kolumn Sasha przynosi ulepszenie mechanizmu opóźnienia grupowego, który jest dostrajany w siedzibie firmy, zarówno pod względem niewielkich zmian w ustawieniach zwrotnicy, ale przede wszystkim zmian pochylenia przedniej ścianki górnej części. Zaczęło się od dość prostej metody regulacji, natomiast aktualnie znajdziemy w kolumnach bardzo precyzyjny mikrometr, który pozwala na najbardziej precyzyjne ustawienie urządzenia w danym pomieszczeniu, jakie możemy uzyskać korzystając z urządzeń w tym przedziale cenowym. To rozwiązanie najpierw zastosowano w modelach z wyższej półki – poczynając od kolumn z serii MAXX, następnie w najnowszej generacji kolumn Alexia, a teraz w kolumnach Sasha. Nie znajdziemy go oczywiście w kolumnach stojących w hierarchii niżej niż modele Sasha, ponieważ to właśnie one są pierwszymi w linii produktów firmy Wilson Audio, które oferują taką możliwość regulacji ustawień górnej części kolumny.

Niektórzy niesłusznie odbierają tę możliwość dostrojenia kolumn jako coś w rodzaju voodoo, twierdząc nawet, że wymusza ona na słuchaczu konieczność utrzymywania głowy w jednej pozycji. Wystarczy skinąć głową w przód i nici z całego wyrównania czasowego. Twierdzenia te charakteryzują się pewną surową wiarygodnością, ale także brakiem zrozumienia idei precyzyjnego ustawienia kolumn elektrostatycznych, która również oparta jest na koncepcji wyrównania i hipotetycznie zakłada ustaloną pozycję głowy. Tak naprawdę, takie wyrównanie czasowe sprawdza się dla pewnej optymalnej przestrzeni, zdefiniowanej dla słuchacza w odniesieniu do pomieszczenia i jest to uwzględnione w ogólnej koncepcji wyrównania czasowego. Najlepsza część dźwięku jest jednak wciąż skupiona w bardzo precyzyjnie określonej, najlepszej dla odsłuchu przestrzeni (ang. sweet spot). Osoby, które się w niej nie znajdują, nawet w przybliżeniu nie czerpią takich samych korzyści ze słuchania. Nie jest to jednak przestrzeń, w której można przebywać jedynie z zaciskami na głowie. Można tu raczej mówić o optymalnej strefie, którą definiujemy w odniesieniu do pozycji odsłuchowej: można się delikatnie poruszyć i nadal w niej pozostać. Osoba, która zna się dobrze na ustawianiu sprzętu i ma wystarczająco dużo czasu, by precyzyjnie go dostosować, mogłaby poszerzyć tę strefę tak, by pomieściła dwóch siedzących obok siebie słuchaczy, pogłębić ją, dodając nieco przestrzeni przed i za najlepszą pozycją odsłuchową lub tak dokładnie ją zdefiniować, że słuchacz mógłby pomyśleć o konieczności zastosowania kołnierza ortopedycznego.

Jedną z najdziwniejszych części tej recenzji jest opis jakości dźwięku, ponieważ przyszedł mi on z niezwykłą łatwością. Zazwyczaj oznacza to, że mam do czynienia z naprawdę bardzo dobrą, lub bardzo złą kolumną, ale w tym przypadku jest to jak najbardziej pozytywny symptom. Istnieje bowiem pewien aspekt dobrego audio, o którym często zapomina się, próbując uzyskać „lepszy” dźwięk – odsłuch ma być również źródłem frajdy. Istnieje wiele kolumn, których dźwięk wzbudza nasz pełen szacunek, natomiast w ogóle nie porusza nas muzycznie. Takie kolumny nie są ani „sterylne”, ani „surowo” brzmiące... one po prostu „nie są dla nas”. Często również osoby, które odsłuchiwały daną kolumnę mają podobne spostrzeżenia: jest świetna i działa bez zarzutu, ale dźwięk się nie podoba. Zupełnie odwrotnie jest w przypadku kolumn Wilson Sasha DAW.

Kolumny Sasha DAW narobiły już nieco szumu w świecie audio. Wszyscy pytają: „Czy już je słyszałeś?” i jest to zjawisko dość podobne do zamieszania związanego z potężnymi kolumnami WAMM Chronosonics, tylko tym razem wszystko dzieje się na szerszą skalę. Ci, którzy jeszcze ich nie słyszeli, zastanawiają się, o co w tym wszystkim chodzi, a wtajemniczeni rozważają, który ze swoich organów wewnętrznych (choćby wcześniej wydawał się absolutnie niezbędny do życia) sprzedać, by zdobyć te kolumny. Nawet osoby stojące wyżej w „kolumnowej hierarchii” na nowo oceniają swoją pozycję i myślą, jak sprawić, by ich własne, zazwyczaj większe i droższe kolumny, pozwalały im osiągnąć te same efekty. Często kończy się to stwierdzeniem, że model Sasha DAW jest w rzeczywistości lepszy niż inne, droższe kolumny. I nie jest to zwykła hiperbola, czy też chęć wypromowania sprzętu przez recenzenta (choć czasem rzeczywiście działamy niczym przekupki na targu, nawołujące do zakupu urządzeń z sektora high-end), lecz jeden z tych niezbyt częstych przypadków prawdziwego zaciekawienia, które przypominają nam, dlaczego właściwie wykonujemy tę robotę. I to właśnie oferują nam kolumny Sasha DAW.

Być może wszystko to nie jest samo w sobie szczególnie porywające – chyba, że muzyka wymaga szczególnego wciśnięcia słuchacza w fotel. Jeśli tego właśnie chcecie, odtwórzcie sobie nagranie „Zwycięstwa Wellingtona” pod batutą Herberta von Karajana z roku 1969 [DG]. Można powiedzieć, że jest to bardziej głośny brat uwertury „Rok 1812”, z większą ilością odgłosów dział. Bądźcie gotowi, by odsunąć się nieco, lub ściszyć muzykę. Kolumny Sasha DAW dostarczą wam takich wrażeń, jakbyście wciągali nosem koktajl mleczny z wysoką zawartością radu.

Tak, jak wszystkie inne dobre kolumny firmy Wilson Audio, również Sasha DAW są szalenie głośne i obłędnie czyste. Odtworzyłem utwór „Surfin” Ernesta Ranglina z albumu Below the Bassline z roku 1996 [Island], prawie na poziomie głośności muzyki klubowej. Potrzeba do tego potężnego zasilacza (na przykład firmy Constellation Audio), ale uszy poddają się na długo zanim kolumny napotykają jakiekolwiek trudności. Prawda jest taka, że w zwyczajnych pomieszczeniach poddają się również oczy, nie mogąc znieść ciśnienia generowanego przed głośnikami!

I choć łatwo jest zdyskredytować kolumny, których głównym zadaniem jest wywrzeć na nas imponujące wrażenie, jest to dopiero pierwszy stopień wtajemniczenia w działanie kolumn Sasha DAW. Wystarczy przejść do bardziej subtelnej muzyki o bardziej złożonej teksturze, takiej, jak utwór „Bluesnik” Jackie McLean (z albumu o tym samym tytule, Blue Note, XRCD), by uzyskać doskonałą jakość prezentacji tekstury i poszczególnych warstw, ale nawet to jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. W miarę, jak zagłębiamy się w słuchaną muzykę, uzyskujemy niesamowite detale, świetną artykulację, a także solidny obraz instrumentów umiejscowionych na bogatej i dużej scenie dźwiękowej. Są to jednak tylko wybrane aspekty mistrzowskiego dźwięku odtwarzanego na światowym poziomie, gdyż te kolumny oferują nam znacznie więcej.

Po lewej Wilson Audio watt/puppy, a po prawej Wilson Audio Sasha DAW 

Zapewniają nam bowiem niezwykle wysoki poziom komunikacji muzycznej, który jest tak rzadko spotykany, że ze zdziwienia zatrzymujemy się w miejscu. Oferują go nam również ogromne kolumny WAMM Master Chronosonic, a w przypadku kolumn Sasha DAW mamy do czynienia z tym samym fenomenem, ale na nieco mniejszą skalę. Chodzi o niesamowitą zdolność do słuchania zarówno intencji muzyka, jak i samego wykonania, która sprawia, że kolumny Sasha DAW wychodzą ponad standard wyznaczony dla urządzeń audio.

Nie miało znaczenia, jaki gatunek muzyczny odtwarzałem, lub też jak wymyślnie torturowałem dźwięk, próbując sprawić, by kolumny Sasha DAW źle sobie radziły – były tak pewne siebie pod względem muzycznym i spokojne, jeśli chodzi o bezproblemowe działanie, że wszystkie moje zabiegi spełzły na niczym. Dużo dowiedziałem się, słuchając utworu ‘Me and the Devil’ z albumu Whites Off Earth Now Cowboy Junkies z roku 1986 [Latent]. Jest to dobrze nagrane, ale „prymitywne” wykonanie i można je łatwo przyporządkować do jednej z trzech, czy czterech kategorii: zbyt płasko brzmiące, zbyt przesadzone, zbyt głośne, lub pozbawione dynamiki. Wybór zależy od tego, jak dobrze nasze kolumny oddają odcienie dynamiki i budują scenę dźwiękową, a także od oferowanego przez nie zapasu dynamiki. Większość kolumn idzie tu jedynie na kompromis, który rujnuje ten album. Z kolumnami Sasha DAW w systemie nie było takiej potrzeby, tylko muzyka: surowa, fajna i dająca radość.

Tak naprawdę, jedyna prawdziwa słabość kolumn Sasha DAW jest również potencjalnie ich najmocniejszą stroną. Te kolumny nigdy nie brzmią źle (największa zaleta), ale również mają potencjał, by brzmieć naprawdę nieziemsko. W przypadku niektórych zestawów kolumn Sasha DAW ten potencjał pozostanie nieodkryty. Gdy badamy ich możliwości i sięgamy po więcej, nie kontemplujemy tak po prostu ich wspaniałości, ale uzyskujemy efekty, które potrafią nas totalnie zszokować. Możemy przetestować rzeczywistą moc kolumn Sasha DAW, odtwarzając poruszającą muzykę, na przykład niesamowite wykonanie Koncertu wiolonczelowego Edwarda Elgara przez Jacqueline du Pré’s [Barbirolli, LSO, EMI]. Gęsia skórka gwarantowana – chyba, że system został ustawiony przy pomocy kilofa. Gdy system pracuje pełną parą i pozwala uzyskać najlepsze efekty, po twarzach słuchaczy popłyną łzy. Jest to niekontrolowana, niemalże atawistyczna reakcja na muzykę, która pojawia się, gdy muzyka jest przedstawiona przez system tak, że staje się centrum naszej uwagi. Tak dzieje się w bardzo dobrze ustawionych systemach, ale zazwyczaj są to bardzo dobrze ustawione systemy, które kosztują tak dużo, że mogłyby storpedować gospodarkę jakiegoś niewielkiego wyspiarskiego narodu.

Dowolny symbol dodany do nazwy produktu sprawia, że zazwyczaj po prostu postrzegamy ten produkt jako nową wersję poprzedniego. Mieliśmy już model Sasha W/P i Sasha Series 2, więc można wybaczyć tym, którzy uznają kolumny Sasha DAW za model Mk 3. Chociaż, gdy już naprawdę posłuchamy kolumn Sasha DAW, pomyślimy, że takie podejście jest zasadniczo niewybaczalne. Kolumny Sasha DAW to nie Sasha Mk 3, tylko odrodzone, czyste i proste Sasha. Są one chyba również najlepszym możliwym hołdem dla Dave’a Wilsona – dziełem, które by pokochał – i jednymi z najlepszych kolumn, jakie aktualnie możemy mieć.