HiFi News 7/2011 

Ken Kessler, Paul Miller, 

George Harrison śpiewał kiedyś, że wszystko przemija. Dotyczy to również szefów wytwórni sprzętu audio. Choć nazwisko Dana D’Agostino wydawało się (przynajmniej dla osób śledzących branżę) nierozerwalnie połączone z nazwą ‘Krell”, to w 2009 doszło rozstania. Krell działa jak dawniej. Jego dawny założyciel otworzył nową firmę: Dan D’Agostino Master Audio Systems. Dan ma nadzieję, że jej pierwszy produkt – monobloki Momentum – na nowo zdefiniują pojęcie wzmacniacza tranzystorowego.

Podczas targów CES w 2010 Dan pokazał schemat swojego nowego wzmacniacza. We wrześniu 2010, podczas targów w Mediolanie, zaprezentowano makietę Momentum pokazując, jak ten projekt różni od wcześniejszych konstrukcji Dana i przekazując kilka myśli leżących u jego podstawy.

Dziś w branży audio bardzo istotna jest kwestia ekologii. Krell pokazał jej znaczenie prezentując wersje ‘e’ wzmacniaczy mocy. Zanim nawet zaczniemy wyjaśniać dlaczego urządzenia hi-fi muszą być zielone, warto podkreslić, że wszystko, co jest produkowane wymaga wykorzystania surowych surowców, które muszą być wydobyte, przetworzone i przywiezione do fabryki z setek różnych krajów.

EFEKT VENTURIEGO

Dan i inni producenci mogą jedynie starać się, żeby ich urządzenia były produkowane w jak najbardziej oszczędny sposób i żeby później były maksymalnie wydajne. Projekty Dana D’Agostino pokazują troskę o środowisko naturalne przez zmniejszenie zużycia energii w trybie czuwania. Dan koncentrował się zawsze na zasilaniu swoich urządzeń, to jego ręka jest więc odpowiedzialna za to zmniejszenie. Jego nowe produkty w spoczynku zużywają mniej niż 1W. To mniej niż ładowarka telefonu komórkowego. Nie nagrzewają się więc i oszczędzają energię (przynajmniej powinny). To nieźle, jak na 300W wzmacniacz, który myśli, że osiąga 1 kilowat.

Faktycznie, obudowa tych monobloków (pracujących w klasie AB) nie osiąga temperatury wzmacniaczy klasy A. Nawet po wyczerpujących sesjach Momentum są ledwie ciepłe. Zawdzięczają to systemowi chłodzenia, który jest również odpowiedzialny za wspaniały wygląd tej konstrukcji: miedzianym blokom przykręconym do boków wzmacniacza. Przewodnictwo cieplne miedzi jest o 91% większe od przewodnictwa aluminium. Dzięki temu radiatory mogą być stosunkowo małe, jak na wzmacniacz mocy 300W. Z drugiej jednak strony miedź jest dużo cięższa – każdy monoblok waży więc 40,8kg.

Radiatory nie są zbudowane z piór. Zamiast tego znajdują się w nich dysze przebiegające przez całą wysokość wzmacniacza. Ich średnica zmienia się od 19mm (początek i koniec) do 12mm (środek). Do chłodzenia wykorzystywany jest klasyczny efekt Venturiego: rozgrzane powietrze unosząc się do góry i rozszerzając wciąga do dyszy chłodne powietrze od dołu obudowy. Kiedy człowiek trzyma dłoń nad radiatorem aż trudno uwierzyć, że pod spodem nie ma wiatraka.

Miedziane radiatory umieszczono po bokach korpusu wykonanego z jednego bloku aluminium [‘a nie stalowej wytłoczki’ podkreśla Dan]. Materiał ten wybrano ponieważ jest odporny na rezonanse i stanowi doskonałą ochronę przed zakłóceniami RFI/EMI.

Wewnątrz obudowy znajdziemy układ wykorzystujący 24 szybkie tranzystory [osiągają 69MHz]. Każdy z tranzystorów zamontowano za pomocą stalowej obejmy, co ma dodatkowo przyśpieszyć przewodzenie ciepła do miedzianych radiatorów. Dan wytłumaczył mi również dlaczego wybrał przewlekany montaż elementów elektronicznych do płytki zamiast montażu powierzchniowego. Według niego pierwsza metoda zapewnia większą trwałość i większą odporność na wysokie temperatury. Pozwala też wykorzystać kondensatory lepszej jakości. Choć w ścieżce sygnałowej nie ma ani jednego kondensatora. Wszystkie zaś zastosowane rezystory to konstrukcje z 1% metalizowaną folią.

Topologia wzmacniacza jest w pełni zbalansowana [choć pierwsze schematy sugerowały również obecność wejść RCA]. Dzięki temu tylna ścianka nie jest bardzo zatłoczona. Mamy tu jedynie niewielki wyłącznik główny, bezpiecznik, gniazdo sieciowe, parę solidnych terminali głośnikowych, zbalansowane wejście XLR, przełącznik ustawiający czułość wskaźnika mocy i kolejny zmieniający jasność podświetlenia tego wskaźnika [możliwe jest także całkowite wyłączenie zielonego światła].

Może to obsesja, ale zawsze staram się uzyskać od producentów testowanego sprzętu wskazówki dotyczące urządzeń towarzyszących. Pozwala to uniknąć oskarżeń o niefachowe zestawienie systemu. Podczas targów CES Dan pokazywał swoje wzmacniacze w towarzystwie kolumn Wilson Audio. Zaakceptował więc mój wybór: Sophia 3s. Dan słyszał również swoje monobloki pracujące z preampem ARC Ref 5SE. I to połączenie otrzymało jego błogosławieństwo. Zapomnijcie więc, proszę, o niedopasowaniu elementów systemu. To połączenie było niebiańskie.

Podczas testu wykorzystałem kilka źródeł: transport i przetwornik Musical Fidelity DM25 oraz kombinację Marantz CD12/DA12. Przewody pochodziły z firm Transparent, Kimber i Yter. Nie stosowałem żadnych akcesoriów oprócz audiofilskiego dywanu Missoni, który leży na podłodze w moim pokoju odsłuchowym.

OCENA NA SZYBKO

Pierwsze wrażenia są często najbliższe prawdy. Przez lata pracy przekonałem się, że moje podstawowe spostrzeżenia nie zmieniają się w trakcie długich odsłuchów. Niektóre komponenty, jak wiele win, z czasem rozwijają się, pokazują więcej detali,. Ale ogólne wrażenia – lubię/nie lubię; kocham/nie cierpię – raczej się nie zmieniają. Wiedziałem więc, że pierwsze spotkanie z Momentum będzie równie istotne, jak w przypadku wszystkich urządzeń które testowałem w przeszłości.

Oprócz informowania producentów sprzętu o elementach systemu towarzyszących ich urządzeniu podczas testów, mam jeszcze jeden zwyczaj: staram się nie słuchać niczego zanim nie zostanie odpowiednio wygrzane. Nie miałem pojęcia ile godzin pracy miały za sobą monobloki Momentum nr 19 i 20 zanim dotarły do mnie. Spodziewam się jednak, że do laboratorium Paula Millera trafiły prosto z fabryki.

 

 

 

Stało się coś bardzo nietypowego. Przywieziono wzmacniacze. Podłączyłem je. Włączyłem. Ustawiłem odtwarzacz CD w tryb powtarzania całej płyty. Zamierzałem dać im dwa dni na dotarcie. Tak, mam tyle silnej woli. Kiedy jednak wychodziłem z pokoju do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki z płyty Keba Mo Peace...Back By Popular Demand. Bas złapał mnie za kolana i zatrzymał w miejscu. Stałem plecami do kolumn wiedziałem, po prostu wiedziałem, że jestem świadkiem czegoś wyjątkowego. Musiałem zostać i posłuchać. Nieważne, że sprzęt był zimny.

Podobne wrażenia przeżyłem jedynie kilka razy w życiu. Paląc pierwszą fajkę nabitą Balkan Sobranie, pijąc Tignanello z rocznika 2004. Czułem się tak słuchając elektrostatów STAX ELS-F81, gramofonu SME Model 30 i kolumn Apogee Scintilla a ostatnio rocznicowego przedwzmacniacza Audio Research. Dźwięk był otwarty, bliski, koherentny. Miał w sobie wszystko, co różni rzeczywistość od udawania.

W pewien sposób było to wręcz przerażające. Człowiek nie spodziewa się, że usłyszy coś takiego bez specjalnych zapowiedzi, bez fanfar, bez ostrzeżenia. Nawet trzydzieści lat przygód w Krellu nie przygotowało odpowiednio gruntu na wejście ‘Drugiego Dana’.

BEZ WYSIŁKU

Słuchając Keba Mo - jego pełnego głosu, gitary i delikatnego pianina – odkryłem kolejne dziwne zjawiska. Wskazówki poziomu oddawanej mocy zdawała się zupełnie nie poruszać. Na wyświetlaczu Ref 5 było blisko ‘dziesiątki’, muzyka wypełniała cały pokój – poziom głośności określiłbym jako realistyczny a moja żona jako zbyt wysoki. Czy obydwa urządzenia są zepsute? Spróbowałem zmienić czułość pomiaru, ale nawet najbardziej czułe spośród trzech ustawień nie doprowadziło wskazówek do ruchu. Nie bacząc na konsekwencje postanowiłem więc rozkręcić Ref 5 do głośności 60 [maksimum to 100]. Dopiero wtedy wskazówki zaczęły tańczyć w rytm muzyki. Świadczy to o olbrzymim zapasie mocy tych monobloków. I potwierdza, że kolumny Sophia 3s wymagają najmniej mocy spośród wszystkich high-endowych kolumn na rynku [oprócz oczywiście konstrukcji tubowych]. Aby to potwierdzić musiałem skorzystać z pomocy przyjaciół: Jim Creed i Mark Steadman byli równie zszokowani jak ja.
Nawet przy najwyższych, praktycznie karalnych, poziomach głośności nie było słychać żadnych zniekształceń. Płyta Hard Bargain Emmylou Harris pełna jest dziwnych dźwięków perkusjonaliów. Jej głos brzmi w szerokiej przestrzeni. Za nią słychać gitary i zwielokrotnione ludzkie głosy. Całość brzmi jak muzyka z czwartego sezonu legendarnego serialu Deadwood. Momenum [dwa to chyba ‘Momenta’?] poradziły sobie z tą płytą bez najmniejszych problemów. Delikatnie utkany dźwięk wolny był od jakiejkolwiek ziarnistości, choć pełen drobnych detali – zupełnie jak tkanina z Bayeux. Mogłem sobie wyobrazić, że słucham pary powiekszonych nagle kolumn Quad ESL 57s pozbawionych problemów z rozciągnięciem basu i poziomem osiąganej głośności.
Największym przeżyciem był dla mnie, podczas tego testu, odsłuch płyty Bonnie Rait The Lost Broadcast zawierającej nagranie koncertowe z 1972 [zachęcam wszystkich do jej natychmiastowego zamówienia]. Ma ono w sobie niezwykłą akustyczną delikatność. Niektórzy mogą narzekać, że jakość zapisu nie jest perfekcyjna, że stereofonia jest tu ledwie zadowalająca, ale wrażenie bliskości jest tak silne – Bonnie występowała wtedy pewnie dla stu osób – że masz ochotę sprawdzić czy twój dezodorant nadal działa. Słychać tu jej głos, który znam i uwielbiam jej głos od prawie 40 lat. Śpiewa lekko i bez żadnych przerysowań. Dodajmy do tego świetną, jak na 22-letnią dziewczynę, grę na gitarze i mamy doskonałą płytę dla wszystkich, którzy kochają prawdziwego wiejskiego bluesa. Płytę tę Momentum odtwarzają tak, jakby była nagrana dzisiaj. Wszelkie niedoskonałości związane ze sprzętem sprzed czterdziestu lat są zupełnie niedostrzegalne. Są jak niewielkie rysy na okularowych szkłach, które nie przeszkadzają bo ustawiamy ostrość wzroku daleko za nimi...

POZA ZASIĘGIEM, NA RAZIE...

Przejdźmy do solowych płyt Nicka Lowe, zremasterowanego niedawno albumu Labour of Lust i wcześniejszego Jesus Of Cool. Lowe posiadł umiejętność tworzenia wpadających w ucho prostych piosenek, w których tle dzieją się jednak – jak gdyby nigdy nic - niepokojące rzeczy. Momentum pokazują to bez wysiłku. Dan D’Agostino zaprojektował wskazówkę i całą tarczę Momentum zainspirowany zegarkami Breguet. Na myśl przychodzi mi pewna analogia: dotycząca tego, jak tarcza zegarka zasłania jego mechanizm przed ludzkim wzrokiem. Obserwując wskazówki widzisz, która jest godzina, ale nie zdajesz sobie sprawy z mechaniki procesów toczących się milimetr głębiej. Słuchasz perełek w rodzaju ‘Cruel To be Kind’ czy ‘I Love The Sound Of Breaking Glas’ – jakby były to zwykłe single – a Momentum odkrywa ich głębię warstwa po warstwie. Od wielu lat żadne urządzenie nie wywarło na mnie tak głębokiego wrażenia. Podobne zdania wychodzą spod mego pióra jedynie w przypadku ważnych wydarzeń personalnych towarzyszących testom – na przykład śmierci któregoś z konstruktorów sprzętu. Teraz nie mogę się powstrzymać przed jedną uwagą: żałuję, że nowych wzmacniaczy nie mógł usłyszeć Alastair Robertson-Aikman z firmy SME, który uwielbiał wczesne konstrukcje Dana D’Agostino. Nigdy nie będę mógł sobie pozwolić na parę monobloków Momentum. Muszę więc wspomnieć o mojej niezbyt miłej reakcji na ich test. Wstydzę się, ale muszę to napisać ... Moja emocjonalna niedojrzałość każe mi je umieścić w towarzystwie tak niedostępnych zdarzeń i rzeczy jak spędzenie weekendu z Gillian Andreson, wypicie butelki supertoskana Sassicaia z 1985 czy posiadanie Bugatti Veyron. Po prostu – żałuję, że w ogóle je zobaczyłem. Muszę jednak przyznać, że możliwość przejażdżki kilkoma wspaniałymi samochodami i posłuchania kilku wyjątkowych systemów audio [z których żaden nie stał się moją własnością] sprawiła że moje życie stało się bogatsze.

WERDYKT HI-FI NEWS

Wszyscy uwielbiamy układać własne listy rankingowe: 10 najlepszych płyt, 50 najlepszych reklam, etc. Momentum wskoczyły na moją listę pięciu wzmacniaczy wszech czasów, tuż obok Dynaco Stereo 70, McIntosha MC275, Radforda MA15 i Marantza Project T-1. To jedyny konstrukcja tranzystorowa na tej liście. Być może to najlepszy wzmacniacz na tej planecie.