Hifi Philosophy.com

Piotr Ryka

Shunyata Research sobie nie żałuje i pod hasłem „DENALI D6000/S” pisze u samej góry, że cena tego urządzenia jest bezkonkurencyjna. I zaraz pada wyjaśnienie, że analogiczne produkty dwa, a nawet trzykroć droższe, nie mogą się nawet mierzyć pod względem wydajności, jakości wykonania i, co najważniejsze, mierzalnej redukcji zakłóceń. Z czego niezbicie wynika (to już konkluzja moja), że wszyscy kupujący coś innego do uzdatniania prądu są, delikatnie mówiąc, nierozgarnięci.

Nie zaszkodzi w tym miejscu przytoczyć ową tak atrakcyjną w relacji do jakości cenę, byśmy wiedzieli, o czym mowa. Sześciogniazdkowy kondycjoner Shunyata Denali kosztuje na naszym rynku 24 860 PLN, czyli podobnie do licznego grona konkurencyjnych rozwiązań. Przy czym warto podkreślić, że słowo „kondycjoner” lokuje go w dziale urządzeń aktywnych, podczas gdy za niespecjalnie mniejsze pieniądze oferowane są też sześciogniazdkowe pasywne listwy. (Na przykład KBL Sound RPD Mk3 NCF za 16 520, czy POWER BASE HIGH END za 19 900 PLN.) I nie ma w związku z tym złudzeń – w prądowo-uzdatnieniowej tancbudzie kankan odchodzi na całego.

No ale z drugiej strony pisałem w recenzji kondycjonera Unicorn Audio Vertico (26 800 PLN), że dobry prąd to nawet nie połowa sukcesu, a wręcz warunek audiofilskiego spełnienia. Bez niego, to jakbyś miał narty bez góry – możesz biegać, ale już nie poszusujesz. Tak więc budowania toru nie zaczynamy wprawdzie od kondycjonerów, jako że da się bez nich, ale jako zwieńczenie audiofilskiego dzieła są bardzo potrzebne.

Firmę Shunyata już przedstawiałem na okoliczność recenzji topowych kabli zasilających. Pisałem wówczas, że amerykańska Shunyata Research to marka-supernowa, powstała nie jakoś bardzo dawno, bo w 1997 roku (tak więc nie zasłużony weteran), wszakże mająca za wizytówkę przede wszystkim wyjątkowo spektakularny debiut dzięki kondycjonerom Hydra, które momentalnie zawojowały rynek i zdobyły światową sławę. W dodatku sławę okrytą nimbem tajemniczości, jako że był w tych Hydrach odpowiedzialny za poprawę brzmienia tajemniczy proszek kosmiczno-militarny, niczym pył ze skrzydeł wróżki w przygodach Piotrusia Pana umożliwiający czarodziejskie wzloty, tyle że wzloty dźwięku. I trzeba też powiedzieć, że założyciel i człowiek-orkiestra całego przedsięwzięcia – naukowiec i wynalazca Caelin Gabriel – pracował wcześniej dla agencji kosmicznej i agencji bezpieczeństwa narodowego USA, jako specjalista od odszumiania danych i technologii szybkiego transferu. Więc trudno skwitować to inaczej niż obiegowym stwierdzeniem: – Oto właściwy człowiek na właściwym miejscu! I tym to jeszcze wzmocnić, że urządzenia Shunyaty są używane nie tylko przez audiofili i w studiach nagraniowych, ale także w placówkach medycznych, gdzie dbają o ludzkie życie. Więc trudno o lepszą rekomendację.

I żeby sprawę wstępu z mocnym przytupem zamknąć, wspomnę jeszcze, że te pamiętne kondycjonery Hydra są wciąż w zmodyfikowanych wcieleniach przez Shunyatę oferowane i to one stanowią szczyt oferty, z trzygniazdkowym modelem TRITON v3 za 44 tysiące na czele. A o połowę tańszy i dwa razy więcej gniazd mający kondycjoner Denali ma też wysoką rekomendację, jako zmiatający konkurencję i na dodatek uniwersalny. Bo trzygniazdkowa Hydra v3 jest dla urządzeń o niskim poborze i powinna być uzupełniana przez DENALI D2000/T o przeznaczeniu specjalnym dla tych o poborze wysokim, podczas gdy sumarycznie znacznie tańszy Denali D6000/S może obsługiwać dowolne typy urządzeń, w tym dwa o wysokim poborze.

Budowa

Najwyższe Hydry były kiedyś nierozbieralne, więc magicznego proszku nie dało się powąchać. Ale nowsze już tak, wystarczy zatem uruchomić Google, by zaraz zdjęcie się znalazło i ukazało, że mają na liniach zasilania po dużym, podługowatym, czarnym walcu i w zasadzie nic więcej. To w tych walcach śpi tajemnica, co te pieniądze kosztuje. Samą tę tajemnicę można natomiast zobaczyć na zdjęciach ze strony internetowej producenta, by przekonać się, że ma postać białego granulatu. Denali wyglądają wewnątrz inaczej; zdjęcie pokrywy górnej, podobnie jak napisy z tyłu, ujawnia podział sześciu gniazd na trzy sekcje po dwa. Podział techniczny ogranicza się jednak w istocie do dwóch rodzajów, jako że dwie z trzech par zaplecze obsługowe posiadają to samo. Każda ma przy tym identyczną sumaryczną pojemność poboru mocy podłączanych urządzeń, po 7A. Odrębnymi czyni je więc jedynie wewnętrzna organizacja, oznaczająca dwa razy identico. Każda z identycznych par ma za obsługę po własnym podwójnym module (każde więc gniazdo ma swój), w postaci wielokrotnie krótszego niż w Hydrach walca wypełnionego ferromagnetycznym proszkiem do pochłaniania wysokoczęstotliwościowych zakłóceń. (Technologia NIC™) Proszek, a dokładniej granulat, jest nowej (drugiej) generacji i jest ponoć jeszcze skuteczniejszy.

Poza tym każda para – tym razem już włącznie z trzecią o sumarycznej pojemności 16A – ma po jednym na własny użytek module CCI™ (Component-To-Component Isolation), mającym misję zapobiegania przenikaniu zakłóceń od urządzenia do urządzenia. (Na przykład z przedwzmacniacza do wzmacniacza.) Zdolność pochłaniania takich zakłóceń okazuje się być w tym CCI imponująca, przekładająca się na izolacyjną barierę aż 60 dB. Co sprawdza się znakomicie także w łączności wojskowej i dla aparatury medycznej, a dla ciekawych ma Shunyata na swojej stronie internetowej zdjęcia porównujące odczyt elektrokardiogramu z zastosowaniem CCI i bez. Różnica przejrzystości okazuje się szokująca. Przy okazji warto pokrótce opisać historię tego CCI™, ponieważ niewątpliwie nobilituje audiofilizm. Moduły CCI pierwszej generacji wchodziły w skład kondycjonera Shunyata Triton, stanowiącego element zestawu audio pewnego lekarza kardiologa, specjalisty od elektro i echokardiografii. Wiedziony trafnym przeczuciem pan ten postanowił sprawdzić, czy kondycjoner poprawiający czystość i rozdzielczość systemu dźwiękowego nie poprawi też aby odczytu urządzeń medycznych. W efekcie Shunyata Research powołała firmę córkę Clear Image Scientific, zajmującą się wyłącznie obsługą aparatury medycznej, a nowe filtry CCI są dwa razy skuteczniejsze od pierwszych.

Ostatni typ modułu – wielka, spłaszczona pucha – wyposażono oprócz ferromagnetycznego pochłaniacza w trzecią technologię optymalizującą, właściwą już tylko parze gniazd najbardziej obciążalnych, dedykowanych integrom i końcówkom mocy. To technika QR/BB™, pozwalająca zapobiegać najczęściej kierowanym pod adresem kondycjonerów krytykom. Dzięki jej zastosowaniu kondycjonery Shunyaty są odporne na piki poboru mocy, a więc i spadki dynamiki. Ba, według producenta potrafią wręcz dynamikę wzmacniać. Ma się ona okazać większa niż u wzmacniacza podpiętego wprost do ściany i przy okazji oczywiście też wolna od zakłóceń. Jakim sposobem, tego Caelin Gabriel nie zdradza, ale podobno nie ma tam w środku żadnych kondensatorów.

To jednak i tak nie wszystko. Kolejna rzecz to wewnętrzne okablowanie, poddane w specjalnym urządzeniu zastępującym wygrzewanie procesowi KPIP (Kinetic Phase Inversion Process). Zysk z tego jest podwójny: Denali nie wymaga wstępnego wygrzania po zakupie i na dodatek błyskawicznie „zbiera się” po włączeniu, bezzwłocznie oferując słyszalną poprawę. Poza tym kondycjoner „w znacznej części” składa się z podzespołów poddanych kriogenicznemu ochładzaniu, porządkującemu wewnętrzną strukturę, i korzysta z własnego projektu gniazd prądowych CopperCONN z wysoko oczyszczonej, beztlenowej miedzi. Ma także szereg zabezpieczeń antywibracyjnych, w tym sposób mocowania tychże gniazd, sposób poprowadzenia kabli i sztywną obudowę. W przypadku dwóch kondycjonerów z serii Denali o orientacji pionowej (wspomnianego dwugniazdowego D2000T dla końcówek mocy i uniwersalnego, sześciogniazdowego D6000T) dochodzą do tego zintegrowane podstawki antywibracyjne o kształcie chromowanych walców, których recenzowana wersja płaska nie posiada, ponieważ litera „S” w nazwie znaczy „Shelf”, czyli półkę.

Tak więc przeznaczona jest do montażu półkowego w stelażu zawierającym już własną antywibrację, podczas gdy dwie pionowe stawia się wprost na posadzce. Dodatkowym atutem obu wersji pionowych jest zabezpieczenie kabli przed luzowaniem bądź wysunięciem, poprzez zamontowanie specjalnych obejm podtrzymujących, których wersja horyzontalna znów nie ma. Te, jak to nazywa Shunyata „kołyski”, mają jednak zastosowanie jedynie w wersjach amerykańskich, bowiem europejskie gniazda Shuko posiadają własne zabezpieczenia wewnętrzne w postaci sprężynowych dźwigni. Prócz tego kondycjoner (bez względu na orientację) ma dodatkowe gniazdo uziemienia, pozwalające podpinać dodatkowy kondycjoner masy, a także przy włączniku rozbudowane zabezpieczenia główne. Producent zwraca przy tym uwagę, by wszelkie podpinanie kabli odbywało się przy wszystkich składnikach toru wyłączonych i by kabel zasilający podpinać najpierw do danego urządzenia, a dopiero w następnym kroku do kondycjonera (też oczywiście wyłączonego).

Ostatnia sprawa, to kabel przyłączeniowy samego kondycjonera. Ten wziąć musimy od Shunyaty, gdyż wtyk dla niego przeznaczony jest szeroko-płaskobolcowy (profesjonalny), o obciążalności 20A. Wraz z Denali nie dostajemy żadnego, więc zmuszony jestem napisać, że najtańszy w ofercie Venom HC kosztuje 1460 PLN, a za większe pieniądze możemy wybierać spośród szerokiej gamy lepszych.

Całość ląduje w tekturowym pudle, kosztuje jak napisałem i ma instrukcję obsługi o wiele za ubogą. Nie zawierającą nawet rysunku tylnego panelu z opisem przeznaczenia gniazd, ani schematu wewnętrznego z opisem poszczególnych sekcji. Krótko mówiąc – fuszerka.

Co innego natomiast wygląd. Urządzenie jest efektowne – całe z czarno szczotkowanego, pięknie się prezentującego aluminium. By jeszcze lepiej się przedstawiało, panel przedni zdobi duży, głęboko frezowany napis DENALI i jest ten panel mocno odchylony do tyłu, co okazało się zabiegiem udanym. Wraz z tym wygląd nabiera pożądanej lekkości i czuć dbałość o estetykę. Jedyne co należałoby niezwłocznie poprawić, to wściekle świecąca niebieska dioda przy włączniku, którą tradycyjnie potraktowałem plasteliną. (A potem się o tej plastelinie zapomina i trzeba powtarzać sesję zdjęciową.) Wymiary urządzenia to 43.8 x 30.9 x 11.4 cm, a waga 5,6 kg. 

Wpływ na brzmienie i wizję

Nabrałem nietypowego zwyczaju zaczynania testu listw czy kondycjonerów od kontroli telewizyjnego obrazu. Wymowne jest to i niemało pouczające, a poza tym powinno stanowić normę. Bo skoro taka poprawa w odczytach obrazowych aparatury medycznej, to chyba na telewizorach również, jako rzecz oczywista sama przez się. Poza tym kto powiedział, że taki kondycjoner ma obsługiwać jedynie audio? Jeżeli faktycznie prąd wielokierunkowo poprawia, to chyba kinu domowemu także się może przydać. Pomińmy żelazka i lodówki, ale przydałby się też zapewne komputerowi z jego monitorem. Jednak dla komputerowego zakątka ma Shunyata specjalny kondycjoner HYDRA DPC-6 v3, tak by testerom się nie nudziło.

Zacząłem przeto od telewizora, konkretnie ostatniej plazmy w dziejach Panasonica – TX-P42GT60E. Szkoda tych plazm, bo gradacją odcieni przewyższały i LED-y i OLED-y. To jednak inna historia, a nas interesuje jakość obrazu przed i po użyciu kondycjonera. Przed sygnał był brany wprost ze ściany kablem solid-core 16A o wtykach profesjonalnych i następnie rozprowadzany listwą 16A solid core (sam okablowywałem) na Blu-Ray OPPO 103D i Mediabox NC+. I jeszcze przypomnienie, że wszystkie próbowane wcześniej kondycjonery oraz audiofilskie listwy z wyjątkiem kondycjonerem Entreqa powodowały nieprzyjemne mżenie obrazu, dla moich oczu nieakceptowalne. (A wzrok mam nienaganny.) Zmiany ograniczały się zawsze do nienaturalnego podbijania kontrastu i tego właśnie mżenia, skutkując przemożną chęcią natychmiastowego powrotu do stanu poprzedniego – prądu branego ze ściany. Nauczony taką praktyką przekładałem wtyczkę z gniazda ściennego (Shuko, linia 4 mm kwadrat solid core) do Denali bez specjalnego przekonania, ale i nie bez ciekawości. Zacząłem od gniazda spośród tych do słabszego obciążenia, choć plazma ciągnie przeszło 300W, więc nieco problematycznie. Efekt okazał się ciekawy, a nawet intrygujący. Odnośnie tego uciążliwego mżenia i przedobrzonego kontrastu. Mżenie się pojawiło śladowe, niemalże pomijalne, a kontrast nie przyspieszył w sensie ostrości. Tak więc pejoratywy niemal żadne i wraz z tym brak ciągot do ucieczki, gdyby coś dano w zamian. A dano naprawdę dużo. Tak dużo, że aż nie wiem, od czego zacząć.

Może zacznę od tekstur. Skanowanie ich uległo wyraźnej poprawie. Przykładowo: pory na twarzy Giulietty Masiny w scenie plażowej z „Giulietta i duchy” stały się bardziej widoczne, a obicia kanapy w scenie gabinetowej Toma Hanksa z ojcem i dziadkiem w „Masz wiadomość” wyraźnie mocniej tłoczone. 

Jednocześnie pomimo śladowego mżenia całego obrazu pod tym mżeniem powierzchnie gładkie stały się gładsze i bardziej spójne, a cały obraz zgęstniał i stał wyraźniejszy bez podnoszenia kontrastu. Przejścia pomiędzy jego składnikami nabrały bardziej subtelnego krawędziowania, a każdy przedmiot i każdy aktor więcej miał konkretności. I – rzecz niebagatelna – poszczególne ujęcia jako całości stały się lepiej zestrojone.

I drugi składnik zasadniczy poprawy – gradacja i nasycenie barw. W scenie plażowej z Masiną jej biały kapelusz, biały żakiet i białe zęby o wiele mocniej różnicowały swe biele, a las w następnej scenie stał się dzięki zwiększonej gęstości barw i większej głębi całego obrazu zdecydowanie bardziej prawdziwy, zapraszający do wejścia. Ale najbardziej dojmująca różnica pojawiła się w odniesieniu do tła w scenie podawania Giuliettcie sznura od barki zjaw. Dopiero po użyciu kondycjonera stało się jasne, że scena ta powstała w studiu a nie w plenerze i niebo nie jest prawdziwe a kurtyną. I w ogóle „No way back”, pomimo tego minimalnego mżenia. Za cholerę do stanu bez Denali bym nie chciał.

W drugim podejściu zmieniłem gniazdo na wysokoprądowe, separowane nie tylko przez filtry CCI i NIC, ale też wspomagane QR/BB. Poprawa wyskoczyła natychmiastowa i dwuskładnikowa. Mżenie zanikło kompletnie, wręcz stało się martwym anty-mżeniem, a barwy jeszcze się pogłębiły i bardziej zróżnicowały. Zapomniałem napisać, że wszystkie te testy odbywały się w standardzie 1080p przy wymuszonym YCrCb 4:4:4 i 36-bit oraz z Darbee ustawionym na 35ʼ, co samo z siebie czyniło obraz niezwykle gładkim i głębokim. (Lubię obserwować, jak goście wbijają oczy w ekran i w myślach porównują do własnych telewizorów.) A mimo to wpływ Denali okazał się niezaprzeczalny. Siła spokoju, nasycenie, trójwymiarowość, figuratywność, detaliczność i głębia tłoczenia faktur, a przede wszystkim namacalność obiektów z ekranu, nie zostawiały złudzeń, że powrót do gniazdka w ścianie okaże się bolesny. Więc jeśli macie kino domowe, z którego jesteście dumni, to pamiętajcie, że po użyciu Denali będziecie jeszcze dumniejsi.

Kolejny etap odbył się już w domenie audiofilskiej, z kolumnami i słuchawkami. Pod dyktando sygnału z Ayona CD-35 HF Edition słanego na Twin-Head i Crofta. Za słuchawek użyłem Focal Utopii, Grado PS2000e i Abyss 1266, a w kolumnowej części łatwiejszych do brzmieniowej poprawy od dużych Audioformów monitorów Reference 3A.

Nie muszę chyba zaznaczać, że dźwięk brany z listwy Power Base już był dramatycznie lepszy od takiego z listwy normalnej, gdyż w brzmieniu większa kontrastowość z reguły jest pożądana, a mżenie nie tak łatwo się ujawnia – zwykle w torze lampowym wcale. (Ciekawe, czy gdyby współczesne telewizory miały lampy, obraz ich byłby lepszy.)

Użycie kondycjonera Shunyaty przejawia się:

Sesje porównawcze odbyły się po kilkuminutowym odczekaniu, bo tak do końca wiary w pełnię możliwości Denali od samego „pstryk!” na włączniku nie uwierzyłem. Poczekałem więc aż chociaż trochę possie prądu, a przy okazji wyłączone na chwilę lampy wrócą do pełnej sprawności. To chyba nawet nie było potrzebne, ale na pewno nie zaszkodziło. Zapadłem następnie w odsłuch, bawiąc się przy okazji w porównania słuchawek (prawdziwe bagno zdradzieckich różnic), a na koniec posłuchałem głośników. Nie będę wszystkiego tego dokładnie charakteryzował (nieco porównawczych szczegółów w planowanej recenzji zbiorczej dzisiejszych słuchawek referencyjnych), natomiast wypunktuję, co ten Denali daje i dlaczego podczas odsyłania go dystrybutorowi towarzyszył mi minorowy nastrój.

Użycie kondycjonera Shunyaty przejawia się:

– Wzrostem dynamiki. Wzrostem wyraźnym. Tu nic się nie dzieje na granicy percepcji – wszystkie słuchawki, jak również kolumny, dostały dynamicznego kopa, co zresztą było obiecywane. A jak już wiele razy pisałem, dynamika jest jednym z głównych czynników satysfakcji i każdy jej przyrost, a co dopiero duży, przekłada się na przyjemność.

– Także wzrostem głośności. Nie tylko dźwięk bardziej różnicował stany głośne od cichych i po bardziej stromych krzywiznach przechodzi od jednych do drugich, ale cała też głośność szła w górę, tak jakby jakiś transformator podbijał napięcie, a przecież żadnego transformatora w Denali nie ma.

– Przyrostem wyraźności. Jedne słuchawki mniej, inne bardziej (najbardziej Focal Utopia), ale każde poprawiły w zauważalny sposób zdolność wyodrębniania dźwięków z tła poprzez nadawanie im wyraźniejszych i lepiej obrobionych obrysów. Co jest niezwykle istotne, gdyż na tym między innymi zasadza się wyższość Sennheisera Orfeusza czy Sony MDR-R10 nad dzisiejszymi konstrukcjami.

– Czystością dźwięku. A więc wyjściem ze strefy szarości i zmętnienia. Bo nie oszukujmy się: prawdziwa muzyka jest czystsza i bardziej barwna niż wszystkie jej odbicia w zwierciadłach aparatury audio.

– Słodyczą. Co można też to nazwać liryką, migotliwością, rozfalowaniem. Różnie można nazywać, a chodzi o to, że sopranowe arie ukazywały po użyciu Denali większe różnice w stopniu nasycenia indywidualizmem, żywością oraz charakteryzowały się większymi i po bardzie giętkich liniach idącymi amplitudami brzmienia. A słodsze głosy są silniej oddziałujące – bardziej aromatyczne, prawdziwsze, piękniejsze. Zanika wraz z ich zaistnieniem brzmieniowa powierzchowność – poczucie autentyzmu i bliskość kontaktu wzrastają.

– Otwartością. Obok dynamiki ten czynnik był najmocniejszy. Dźwięki z domykających się, przedwcześnie zanikających i stłumionych przeistaczały się w swobodnie płynące, pozbawione wygaszającego czynnika odbicia i dłużej trwające, co znów najłatwiej dało się obserwować u Focal Utopii, które niby są słuchawkami otwartymi, ale z tendencją do półzamkniętych. Wyraźnie zyskali jednak wszyscy, a wraz z tym piękno i autentyzm.

– Rozdzielczością. I znów coś ewidentnego, silnie oddziałującego na wyobraźnię, a jednocześnie powiązanego z wyraźnością – wyodrębnianiem dźwięków. Bo jako bardziej odrębne jedne bardziej oddzielały się i różniły od drugich, czyniąc całościowy obraz bogatszym, czytelniejszym i bardziej różnorodnym. Super!

– Poetyką. Nie tylko bowiem stawało się wyraźniej. Przyrastał równocześnie czynnik skorelowany z jednolitością całościowej formy, a wraz z tym poszczególne słuchawki grać zaczynały bardziej we własnym stylu i każde bardziej poetycko, artystycznie. Nie poprzez sam przyrost technicznej perfekcji, ale także mocniejszym całościowym wyrazem.

– Ekstensją i kulturą sopranów. I znów to bardzo istotne, gdyż sopran z całego przekazu najmocniej się wybija. A niech tylko będzie cokolwiek z nim nie tak, od razu katastrofa. I jednocześnie to samo w drugą stronę – przyrost sopranowej piękności najbardziej poprawia całość. Jest bowiem sopran niczym oczy w twarzy – najbardziej się odciska i o całości decyduje. A kondycjoner Denali to znakomite narzędzie do poprawiania sopranów; dawania im szerszej i głębszej formy.

– Widocznością dalszych planów. I znów to się narzucało. Niektóre słuchawki (np. Stax Omega) z natury mają lepsze od innych widzenie rzeczy dalszych, a większość zdecydowana nauszników przejawia tendencję do krótkowzroczności. Tu kondycjoner Denali działa jak okulary dla krótkowidzów; od razu plener wyrasta. Przy czym plan pierwszy nic na tym nie cierpi – przeciwnie, też zyskuje.

– Holografią. Więc i to musiało się zdarzyć, że zyskiwała wraz z tym holografia. Widzenie rzeczy dalekich i grupowanie ich w coraz dalsze plany.

– Dopompowaniem tlenu. Tego też się nie dało nie zauważyć i było to powiązane z czystością i wyraźnością. Denali pompuje tlen nieustannie i w dużych porcjach. A wraz z tym większa łatwość oddechu i swoboda.

– Naturalnością. Bo niby to wszystko wyliczone wyżej musiało się na nią składać, ale naturalność się też osobno przejawiła, jako całościowe poczucie. Zdecydowanie stawało się naturalniej i nie sposób było to przeoczyć.

– Przyrostem harmoniczności. To też czuć było nieustająco. Pod każdym klawiszem, w każdej strunie i wraz z każdym głosem zjawiało się więcej dźwięku. Uporządkowanego, dokładnie wybrzmianego, zamieniającego całą muzykę w świat zjawiskowy, fantastyczny.

Wszystko to razem pokrewne było użyciu lepszych interrkonektów i kabli zasilających pospołu z użyciem lepszego wzmacniacza. Denali uczyni wasze kable i wasze wzmacniacze lepszymi, a wraz z tym wasze głośniki i słuchawki zagrają piękniej. Więc bardzo byłem nierad pakując to czarne, aluminiowe zwierzę z powrotem do kartonu, bo ani dźwięk już nie ten, ani obraz nie taki.

Podsumowanie

Podejścia do poprawy prądu są różne. Jedni stawiają na ingerencyjny minimalizm, proponując nieuniknione w audiofolskim systemie rozgałęźniki w postaci listw nafaszerowanych wysokiej klasy okablowaniem, zbrojnych w markowe gniazda, system antywibracyjny i masywną obudowę, czasami z dopełnieniem jakąś formą filtracji. Maksymaliści proponują pełną separację transformatorową, zdarza się, że nawet z przechodzeniem po drodze na prąd stały i wyposażeniem w aktywnym systemem kontroli napięcia, a poszukiwacze form pośrednich samą rozbudowaną, wielostopniową filtrację. I wszystkie te sposoby potrafią przynieść dużą poprawę. O testowanych na tych łamach przedstawicielach wszystkich tych form poprawiania wyrażałem się entuzjastycznie i zdania nie zmieniam. Muszę jednakże zauważyć, że tylko pasywne filtry w kondycjonerach Entreqa i Shunyaty okazały się jednocześnie przydatne dla obrazu.

Od ogólników przejdźmy do konkretów. Czy warto wyłożyć aż dwadzieścia cztery tysiące na tytułowy kondycjoner? Moim zdaniem bardzo warto. Nie jestem już dumny z obrazu na swoim telewizorze; patrząc nań złości mnie, że stał się gorszy. Podobnie nie jestem zachwycony faktem, że kolejne testy sprzętu audio odbywać się będą bez niego. Bo może i jest w tym ascetyczny obiektywizm systemu pozbawionego elektrycznego turbodoładowania, ale radość towarzysząca wykonywaniu zawodowych czynności niewątpliwie też mniejsza. Poza tym – co dużo ważniejsze – spada różnorodność brzmieniowa. W związku z czym poszczególne urządzenia zaczynają mniej nawzajem się różnić, zatracając w mniejszym czy większym stopniu swój indywidualizm. I to częstokroć bardzo wyraźnie, a nie o jakąś bagatelkę. To samo dzieje się już przy słabych kablach zasilających, więc przy braku głębokiej kondycji prądowej tym bardziej. I z całą odpowiedzialnością mogę napisać, iż są to nieraz różnice szokujące. Może zatem się zdarzyć, może nawet z łatwością, że dokonując wyborów sprzętowych na podstawie brzmienia toru pozbawionego kondycjonera dokonamy wyborów złych. Że gdyby był on w torze, wybralibyśmy co innego. Warto mieć tego świadomość.

Dane techniczne Shunyata Denali D6000/S:

OVER CURRENT PROTECTION
Hydraulic electromagnetic breaker

TRANSIENT SUPPRESSION
NextGEN TMOV Transient Protection
40,000 Amps @ 8/50μs

SOCKETS / CONNECTORS
US: 6 NEMA 5-20R (3-pin, 20A)
EU: 6 ‘Euro’ CEE 7/3
IEC 60320 C20

TECHNOLOGY
SDC Filter (Shunyata Digital Coil)
CCI™ v3 Noise Filters
Trident v3 Module

NOISE SUPPRESSION
Line-outlet: > 30db (200 kHz – 30 MHz)
Outlet-outlet: > 40db (200 kHz – 30 MHz)

CONSTRUCTION
16 Gauge Powder Coated Steel Chassis
Anodized Aluminum Faceplate
Vibration Dampening (internal)
AC Outlet Dampening Gaskets
Shunyata’s Isolation Footer

DIMENSIONS
Width: 17.25 inches (43.8 cm), Depth: 17.125 inches (43.5 cm). Height: 6 inches (15.3 cm), Weight: 40 lbs (5,6 kg)