High Fidelity 11/2013 (Nr 115)

Wojciech Pacuła

Nie trzeba być „wierzącym” i „praktykującym” audiofilem, żeby widząc produkt tego typu, jak przedwzmacniacz Momentum Preamplifier, zdawać sobie sprawę, że ma się do czynienia ze szpejem, który coś znaczy. Wyrazisty projekt plastyczny, z głównym elementem, podświetlanym na zielono wskaźnikiem wysterowania, wzorowanym na zegarkach Bregueta i genialnie wykonaną obudową z aluminium i miedzi, znane nazwisko na przedniej ściance – koło tego nie da się przejść obojętnie. Co więcej, to poczucie wysokiej wartości produktów Dana D’Agostino nie znika kiedy dokładnie wiemy, co to jest i jak się to je. Powiem więcej: podziw wówczas jeszcze bardziej rośnie.

Założyciel Krella budowę swojej nowej firmy rozpoczął od wzmacniaczy mocy, monofonicznych końcówek mocy Momentum i stereofonicznej Momentum Stereo. Było tylko kwestią czasu, kiedy dołączy do nich przedwzmacniacz. Ten szybko przykuł uwagę prasy branżowej, bo nie dość, że powtarzał projekt plastyczny wzmacniaczy, to dodawał do tego sprytne i świetnie wyegzekwowane rozwiązanie: odseparowanie zasilacza od układów wzmacniających rozwiązane w taki sposób, że nawet o tym nie wiemy. Samo w sobie zupełnie normalne, szczególnie w tym przedziale cenowym, w Momentum Preamplifier nabrało także dodatkowego wymiaru, związanego z designem. Wydzielenie zasilaczy do osobnej obudowy ma zwykle dwojaką postać. Może to być niewielkie pudełko, zwykle niezbyt ładne, które chowa się gdzieś wstydliwie pod półką, za szafką. Czasem jest ładne, ale wiadomo, że jest to element dodatkowy, słabo powiązany plastycznie z główną jednostką. Innym rozwiązaniem może być zastosowanie takich samych obudów dla zasilaczy, jak dla modułów z układami wzmacniającymi. Tak zbudowany jest mój przedwzmacniacz Polaris III Ayon Audio, tak wygląda topowe urządzenie Audio Research Reference 10 i wiele, wiele innych. Urządzenie pana D’Agostino oparte jest na innym, znacznie bardziej eleganckim rozwiązaniu.

Na pierwszy rzut oka to urządzenie zintegrowane, do którego dostarczana jest stylowa platforma antywibracyjna. Główny moduł stoi na niej na kolcach, w przygotowanych do tego wgłębieniach, a platforma odprzęgnięta jest od podłoża gumowymi nóżkami. Ponieważ ma mniejszy obrys niż samo urządzenie, to ostatnie wydaje się lżejsze niż jest w rzeczywistości. A waży 18 kg! W rzeczywistości platforma, która rzeczywiście spełnia taką rolę, jest też zasilaczem – w grubym aluminiowym elemencie wyfrezowano komorę na transformatory zasilające i prostowniki. Powiem, że to jeden z tych produktów audio, które robią ogromne wrażenie już na początku, a w trakcie testu jest ono tylko potęgowane.

Przedwzmacniacz jest masywny, świetnie wykonany, a jego głównym elementem wzorniczym jest podświetlane na zielono okienko, w którym widoczna jest wskazówka, informująca o wzmocnieniu (ale nie w dB, a w jednostkach względnych, od 0 do 100). Siłę głosu zmienia się poprzez obrót tuleją na obwodzie wspomnianego okienka, a uczucie jakie mu towarzyszy jest niepowtarzalne. Zielony kolor, choć dominujący, nie jest jednak jedyny. Srebrnej obudowie towarzyszą elementy z miedzi, jednak nie o nich mowa. Chodzi o przyciski zmieniające wejście, mające w środku diodę LED, różniącą się kolorem w zależności od funkcji danego przycisku. Aktywujący zasilanie ma w trybie uśpienia kolor pomarańczowy i jest wówczas jedynym świecącym elementem na przedniej ściance. Umieszczony obok przycisk „Tone” ma kolor biały. I jest bardzo ciekawy, bo skojarzony jest z elementem w high-endzie wyklętym, regulacją barwy dźwięku. Jej dwie, oczywiście stylowe, gałki, znalazły się po drugiej stronie zielonego wskaźnika. Wybrana wartość tłumienia lub wzmocnienia basów i sopranów widoczna jest w niewielkich, mających nerkowaty kształt wycięciach, podświetlanych białym, mlecznym światłem. Bardzo to smakowite. Inaczej niż się do tego przyzwyczailiśmy, nie ma tu położenia „0”, zaczynamy od -1 dB lub + 1 dB. To nawet logiczne – położenie „zero” to przecież wyłączona regulacja.

Kolorami kodowane są także wejścia – dwa niebieskim, dwa czerwonym i dwa zielonym. Mamy wśród nich wejście „Theatre”, czyli „bypass”, do którego podłączamy zewnętrzny procesor kina domowego. Po jego naciśnięciu wskazówka od razu skacze do miejsca z liczbą „100”.

Ale i oznaczenie wejść jest nietypowe: zamiast CD, DVD i innych mamy np. „DAC” i „Streamer”. Jak czytamy w teście Momentum Preamplifier z „Hi-Fi News & Record Review” w planach Dana D’Agostino jest jeszcze przedwzmacniacz gramofonowy, jednak ani DAC, ani streamer – nie. Najwyraźniej to akceptacja stanu zastanego.

Nawiasem mówiąc, brytyjskie pismo po raz kolejny błędnie oznaczyło na okładce jeden ze swoich testów jako „Exclusive”. Znacznie wcześniej test Momentum Preamplifier ukazał się w japońskim magazynie „Stereo Sound”. Rozumiem, że to część strategii marketingowej, pokazanie światu, że HFN&RR jest na fali i że ma coś „na wyłączność”, że jest ważniejsze niż inne tytuły. Wydaje mi się jednak, że w dzisiejszym świecie to anachronizm, a w tym przypadku po prostu nieprawda (por. John Bamford, D’Agostino Momentum Preamplifier, „Hi-Fi News & Record Review”, Vol 58, No.11, November 2013, s. 22-27).

Nic to – dodajmy, że urządzenie jest w pełni zbalansowane i wejścia oraz wyjścia są w nim tylko typu XLR. Pilot zdalnego sterowania powtarza kształtem obrys wskaźnika z tuleją, którą zmieniamy siłę dźwięku i jest duży, a i wygodny. Możemy za jego pomocą nie tylko zmienić wejście, siłę głosu, ale też aktywować regulację barwy dźwięku i zmienić fazę absolutną.


Odsłuch

Wygląd tego urządzenia jest nieskazitelny, doskonały. Nie doskonałością samotną, w której nie ma miejsca na współtowarzysza. Są przecież i inne, równie pefekcyjne, tyle że we własnym idiomie, produkty audio. Ten należy jednak do absolutnej czołówki. Stojący u mnie na półce Finite Elemente Pagode Edition przedwzmacniacz pięknie się z nią komponował, będąc w pewnym sensie przedłużeniem jej struktury. Nie da się więc preampu Dana D’Agostino wykluczyć z równania i udawać, że słuchamy „drutu” z tłumikiem i na tej podstawie wydawać osądy. Sama obecność Momentum Preamplifier wywoła w słuchającym napięcie i – jestem tego pewien – wpłynie na jego odbiór, znacznie silniej niż jakikolwiek inny przedwzmacniacz, jaki u siebie miałem. Czytając ten tekst trzeba mieć to na uwadze. Ponieważ jednak podobna sytuacja będzie miała miejsce w domu każdego – to też jest dla mnie jasne – melomana, można to potraktować jak dobrodziejstwo inwentarza. Co więcej, urządzenie założyciela firmy Krell ma charakterystyczne brzmienie własne, bardzo zbliżone do tego, co słyszałem z końcówką Momentum Stereo. Można je w dość prosty sposób z grubsza opisać i będzie to opis uczciwy. Mimo to postaram się później to uszczegółowić, bo dopiero wtedy będzie można w pełni docenić to, co się w tym urządzeniu udało zrobić i jednocześnie wstępnie przyporządkować je (jak zawsze ostatecznym sprawdzianem MUSI być odsłuch we WŁASNYM SYSTEMIE) do jednej z kategorii: „tak”, „nie”, „sam nie wiem”.

W kategoriach ogólnych można o MP powiedzieć, że brzmi ciepło. Jego balans tonalny jest jednak doskonały, bardzo zbliżony do tego, co słyszałem u siebie z przedwzmacniaczem Octave Jubilee Pre, wyrafinowanym przedwzmacniaczem lampowym. O tym, że podział na sprzęt lampowy i tranzystorowy (czy szerzej: półprzewodnikowy) ze względu na barwę stracił sens już pisałem, nie raz. Podziały oczywiście istnieją, da się jedną technologię od drugiej odróżnić, ale na zupełnie innej płaszczyźnie, biorąc pod uwagę inne cechy. Wcześniejszy podział miał na celu deprecjację produktów z krzemem w roli głównej i wyniesienie na ołtarze próżnię w szklanych bańkach. Mówienie o tranzystorze „zimny”, sterylny”, „płaski” „głuchy”, czy wręcz „martwy” należało w pewnych kręgach do dobrego tonu i świadczyło o obyciu. Myślę jednak, że dobrze by było strząsnąć z siebie ten, dawno niepasujący, płaszcz, pozbyć się tej „gęby” i po prostu posłuchać, co się w audio dzieje.

Najnowsza kreacja pana D’Agostino ilustruje to, o czym mówię, książkowo. Barwa jest tu ciepła, w sposób zarezerwowany kiedyś wyłącznie dla lamp. I rzeczywiście, w podobny sposób zachowywały się u mnie przedwzmacniacze Octave – wspomniany Jubilee Pre (czytaj TUTAJ), a także HP 500 Special Edition (test w „Audio”), przedwzmacniacz Convergent Audio Technology SL1 Legend (czytaj TUTAJ), wszystkie, co do jednego hardcore’owo lampowe, ale przecież i równie jednoznaczny, tyle że półprzewodnikowy, Soulution 720 (czytaj TUTAJ). Ich barwa była daleka od zimna i kliniczności. Można było mówić o gęstym brzmieniu i dojrzałości.

Momentum Preamplifier należy do tej samej grupy. Płyty odtwarzane są przy jego pomocy, jakby ktoś je zremasterował na lampowym sprzęcie, albo jakby grał wyłącznie winyle z gramofonu, w którym pierwszeństwo miało pokreślenie specyficznych własności soniczych tego nośnika.

To niezwykle głęboki i gęsty dźwięk. Wypełniony, piękny. Starsze nagrania, jak rock z lat 70., najczęściej zarejestrowany bardzo słabo, jakby wszyscy ciągle chodzili upaleni i nie bardzo orientowali się w tym, co robią (co pewnie jest prawdą), zabrzmiał dobrze. Co ja mówię, bardzo dobrze! Szklistość blach została skorygowana i wreszcie słychać było ich wypełnienie. Ponieważ jednak mówimy o topowym urządzeniu, częścią jego oferty jest też rozdzielczość, której w tzw. „lampowym” brzmieniu zazwyczaj nie uświadczysz. Dlatego też wygładzenie dźwięku powiązane było z bardzo dobrym różnicowaniem. .

Z tego powodu blachy perkusji, o których mowa, nie były po prostu ciepłe, nie były tylko „złote” i wyłącznie przyjemne. Z Momentum lepsze było też różnicowanie barwy instrumentów z góry skali pod względem sposobu grania na nich tego, jak mocno zostało coś uderzone, trącone, walnięte. Jak instrument perkusyjny, drewniane pałki, otwierające utwór Water of Love z debiutanckiego albumu Dire Straits. Jak blachy rozpoczynające Epitafium z płyty Katharsis Niemena. Amerykański przedwzmacniacz potrafi zarówno wygładzić szklisty atak, ale i podkreślić elementy, dzięki którym dźwięki się od siebie różnią. Jak w – powtórzę – dobrym remasterze. Gdyby to było tylko dosłodzenie, wszystko zamknęłoby się w zalaniu dźwięku słodyczą i graniem na jedną nutę. Tymczasem każda płyta żyła własnym, lepszym, życiem Pod tym względem, jeśli mówimy o sposobie budowania dźwięku, barwy i łączenia tego z różnicowaniem tonalnym, D’Agostino należy do ścisłej czołówki, w jednym rzędzie z najlepszymi przedwzmacniaczami lampowymi. Nad którymi ma zresztą przewagę przez głębsze zejście basu i jego większą energię.

 

Jak już mówiłem, balans tonalny testowanego przedwzmacniacza jest znakomity, nie chodzi więc o podkreślenie tego zakresu. Myślę o fenomenie, z którym w audio często mamy do czynienia, a który opisuje się najczęściej właśnie jako „power”, żywość, „drive”, „flow” i przeciwstawia spowolnieniu, zgaszeniu, nudzie. Tu o braku atrakcji nie ma mowy, ponieważ urządzenie starannie oddaje najgłębsze zejścia basu, z wszelkimi niuansami, a cały niski zakres ożywia i nasyca emocjami. Pod tym względem tylko jeden z lampowych wzmacniaczy, jakie znam jest w stanie pokazać coś równie atrakcyjnego, myślę o modelu Spheris II Ayon Audio. Mój własny Polaris III [Custom Version] tej firmy był tylko o pół kroku za Momentum, jednak w tak ekstremalnym high-endzie takie pół kroku to cos więcej niż mrugnięcie, to może być coś, co przeważy skalę. Z kolei Spheris II nie umiał tak dobrze kontrolować najniższych partii, choć je pokazywał równie wyraźnie jak amerykański kuzyn. Tylko jeden przedwzmacniacz potrafił w podobny sposób zejść tak nisko, może nawet z lepszą głębią zakresu poniżej 40 Hz, z jeszcze lepszą rozdzielczością, a był to Accuphase C3800. Ten z kolei nie miał tak magicznej średnicy i tak gładkiej góry jak Momentum.

Myślę, że właśnie środkowy zakres jest czymś, co pozwala myśleć o tym przedwzmacniaczu jak o uniwersalnym lekarstwie na nudę, albo zimne systemy. W połączeniu z firmowymi końcówkami te cechy się spotęgują. Jeśli jednak szukamy czegoś, co wyznaczy w brzmieniu ów kierunek, doda mu energii i barw, to amerykański przedwzmacniacz może być takim właśnie „amerykańskim łącznikiem”.

Mamy więc: ciepłe brzmienie, bardzo dobrą rozdzielczość na górze pasma i niesamowite zejście basu, zawsze plastycznego i nieco miękkiego. Pod tym względem testowane urządzenie jest pięknym połączeniem zalet najlepszych przedwzmacniaczy lampowych i tranzystorowych.

Mówiłem wcześniej o inaczej niż dotychczas idącej, tak to wygląda z mojej perspektywy, linii dzielącej dwie techniki wzmacniania sygnału, jakie spotykamy we współczesnych przedwzmacniaczach audio: lampową i tranzystorową. Zamiast rozróżnienia na podstawie barwy, tonu, mamy podział ze względu na sposób rysowania brył i pokazywania otoczenia akustycznego instrumentów. Ponieważ słyszę to kolejny raz, a mówię wyłącznie o topie topów, myślę że uprawomocnione będzie następujące uogólnienie: urządzenia lampowe lepiej rysują faktury, ładniej różnicują akustykę pomieszczeń i głębię samych instrumentów. Z kolei tranzystory lepiej definiują większe plany, lepiej precyzują „gęstość” dźwięku, jego ogólne ramy. Znacznie lepiej formują brzmienie najniższej oktawy, przynajmniej jeśli mówimy o definicji i fizycznej „obecności”. Monentum Preamplifier nie zagrał więc aż tak głębokiej sceny, jak mój Polaris III, Spheris II, jak Jubilee. Ale lepiej od nich zdefiniował rozmach dużych składów orkiestrowych, pokazał wokale bliżej, w bardziej treściwy sposób. Rozdzielczość była fantastyczna, ale znowu – najlepsze lampy robią to trochę lepiej. Z kolei kiedy przyszło do oceny ogólnej, kiedy musiałem się zastanowić nad konkluzją, trudno było nie wskazać na kompletność tego dźwięku. Choć to, czy tamto można zrobić inaczej, a nawet lepiej, to jednak zawsze płaci się za to czymś innym. W przedwzmacniaczu pana D’Agostino balans pomiędzy „winien” i „ma” wydaje się ustawiony jak w natchnieniu.

Podsumowanie

Mówienie o różnicach pomiędzy poszczególnymi przedwzmacniaczami z absolutnej czołówki może się wydawać jałowe, ponieważ dla znaczącej większości słuchaczy i tak nie będą słyszalne. Człowiek bardzo szybko uczy się jednak „lepszego” i potem nic już nie jest takie samo. Dla tych wszystkich to, o czym piszę będzie kluczowe, bo różnice oglądane z „góry” wydają się szokujące. Momentum Preamplifier Dana D’Agostino może ich wszystkich pogodzić. Jego dźwięk jest wybitny, zarówno w kategoriach urządzenia audio jako takiego, jak i jako przedwzmacniacza. To nie jest „drut ze wzmocnieniem”. Ma określony charakter, bazujący na gęstym środku i basie, słodkiej górze i skłonności do pokazywania pierwszych planów dość blisko słuchacza. Głębia sceny nie jest za specjalna, podobnie jak rozdzielczość, pokazująca obrys bryły i jej fakturę. Tyle, że urządzenie łączy w sobie dobre cechy wielu innych produktów, przez co nie każe się zastanawiać nad wyborami. W zaskakujący sposób przypomina to, co słyszałem z innym urządzeniem półprzewodnikowym, szwajcarskim przedwzmacniaczem Soulution 720. „Siedemsetdwudziestka” bardziej jednak naśladowała klasyczne „lampowe” brzmienie. Jej dźwięk był jeszcze gęstszy. Ale i bardziej zaokrąglony, bardziej „zamknięty”. Momentum ma skraje pasma rozciągnięte jak w C-3800 Accuphase’a, a przy tym gęstszą średnicę.

Złożenie wszystkich tych elementów powoduje, że jest niezwykle uniwersalnym urządzeniem. Obecność regulacji barwy dźwięku, naprawdę subtelnej i wyważonej, w wielu systemach może sie okazać najważniejszym elementem całego, nawet ultra-drogiego systemu. W połączeniu z moimi urządzeniami wolałem brzmienie amerykańskiego przedwzmacniacza z wyłączoną regulacją. Ale po jej włączeniu i dodaniu 1 dB góry i 1 dB dołu niektóre płyty brzmiały w bardziej atrakcyjny sposób. Jestem pewien, że w wielu domach będzie to często aktywowana funkcja. Tym bardziej, że można to robić z, robiącego wrażenie, pilota i obserwować zapalanie się lampek na przedniej ściance urządzenia. Bo Momentum Preamplifier to nie tylko urządzenie służące do regulacji siły głosu, ale także niezwykle udany obiekt użytkowy, element, który z znaczący sposób wpływa na pomieszczenie, w którym stoi, nadając mu szlachetnego szlifu. Wykonanie to majstersztyk, podobnie jak dźwięk.

Budowa

Przedwzmacniacz Dana D’Agostino został zaprojektowany tak, aby zwracać na siebie uwagę, ale jednocześnie nie zajmować więcej miejsca niż to jest konieczne. Dlatego też, pomimo że w Momentum Preamplifier zasilacz wydzielono do oddzielnej obudowy, system jako taki jest zwarty i fantastycznie wygląda. 

Elektronikę zamontowano w obudowie z aluminiowych płyt, z dodatkiem miedzianych wstawek. Te w końcówce mocy miały większy udział, ponieważ wykonano z nich radiatory. W przedwzmacniaczu tak mocno nic się nie grzeje, zadbano jednak o chłodzenie wnętrza, chcąc – jak zakładam – wydłużyć żywotność elementów biernych, przede wszystkim kondensatorów. Wymianę powietrza zapewniają otwory w górnej ściance, zakryte miedzianą siateczką. To także część projektu plastycznego.

A w tym rolę główną pełni okrągły, ustawiony pod kątem, dość głęboki element ze szklaną ścianką przednią i wskazówką wewnątrz, pokazującą jak głośno gramy. Zmiana poziomu dźwięku wymuszana jest przez obrót kołnierza wokół wspomnianego okienka. Jego ruchy są niezwykle precyzyjne, ponieważ wykorzystano w nim łożysko kulkowe z polerowanymi kulkami stalowymi. Pośrodku tarczy, przypominającej tarczę zegarka, umieszczono odbiornik do pilota zdalnego sterowania, który pracuje nie tylko w podczerwieni, ale także z sygnałem radiowym (RF). Wzmacniacz wyposażono jednak w opcjonalny czujnik, podłączany kabelkiem, który ułatwia sterowanie urządzeniem, jeśli stoi z boku, a tak się słucha w wielu systemach w USA, Wielkiej Brytanii i Japonii. Czujnik jest z aluminium i jest wykonany równie dobrze, jak sam przedwzmacniacz. Zmiana wejść następuje przez naciśnięcie przycisku z kolorową diodą LED pośrodku. To z lewej strony. Z prawej mamy dwa, też stylowe pokrętła i podświetlane wskaźniki, informujące o dodaniu lub ujęciu basów i sopranów. Regulację barwy dźwięku, bo o niej mowa, można wyłączyć; okienka wówczas gasną.

Główne urządzenie stoi na kolcach, na czymś, co przypomina platformę antywibracyjną, dostępną jako opcja do końcówek mocy. Tutaj jest to jednak także obudowa zasilacza. Kiedy się jej przyjrzymy, okaże się, że w płacie aluminium wyfrezowano otwór na układy, dzięki czemu struktura ma wysoką sztywność, a także dobre tłumienie drgań.

Przedwzmacniacz ma budowę zbalansowaną i tylko takie wejścia oraz wyjścia oferuje. Możemy podłączyć do niego pięć źródeł. Szóste wejście przeznaczone jest do integracji systemu stereo z wielokanałowym – to wejście typu „unity gain”, czyli omijające sekcję tłumika i wzmocnienia. Dwie pary wyjść pozwalają na podłączenie albo dwóch wzmacniaczy mocy, albo jednego wzmacniacza i aktywnego subwoofera. Jest też, coraz rzadziej spotykane, gniazdo RS232, do sterowania sterownikami komputerowymi, a także gniazdo mini-jack do podłączenia zewnętrznego odbiornika podczerwieni. Z boku widać małe, ale znakomite gniazdo Lemo, do którego doprowadzamy napięcie z zewnętrznego zasilacza. Kabelek łączący główną sekcję i zasilacz jest krótki, urządzenia muszą więc stać jedno na drugim.

Układ elektroniczny zmontowano na płytkach drukowanych, pogrupowanych w kilka sekcji. Pośrodku, pionowo umieszczono układy wzmacniające, napakowane świetnymi elementami. Po bokach są układy zasilające, a z przodu mała płytka z regulacją barwy. Zmontowano ją z wykorzystaniem precyzyjnych wysokiej jakości oporników Dale. W ogóle wszystkie elementy bierne są bardzo ładne. Układ wzmacniający wykorzystuje wyłącznie tranzystory, poza układem DC-servo, z układami scalonymi. Urządzenie pracuje w klasie A bez sprzężenia zwrotnego. Regulacja siły głosu otrzymała osobne płytki. To ultra-precyzyjne oporniki przełączane równie zaawansowanymi przekaźnikami.

W dolnej obudowie znalazło się zasilanie – dwa transformatory toroidalne oraz prostowniki, z diodami odprzęgniętymi kondensatorami. Transformatory mają moc 300 W, dalece przekraczającą więc teoretyczne potrzeby tego typu urządzenia.

Przedwzmacniacz dostępny jest w kolorze srebrnym, jak w teście, i czarnym. Wersja czarna, ze względu na konieczność dodatkowego anodowania, jest droższa. Urządzenie przychodzi w znakomitej skrzyni z kółkami. Tak powinny być pakowane wszystkie produkty audio klasy high-end.

Dane techniczne (wg producenta)

Pasmo przenoszenia: 1 Hz - 1 MHz (-1 dB/20 Hz - 20 kHz, ±0 dB)
Zniekształcenia THD: <0,006% (20 Hz - 20 kHz)
Stosunek sygnał/szum: 105 dB (nieważony)
Wzmocnienie: +6 do +12 dB, regulowane 
Pobór mocy w stanie gotowości: <1 W
Wejścia: 6 wejść zbalansowanych XLR stereo 
Wyjścia: 1 zbalansowane XLR stereo
Wymiary (przedwzmacniacz): 108 x 450 x 300 mm (wys. x szer. x dł.)
Wymiary (zasilacz/podstawa): 75 x 275 x 200 mm (wys. x szer. x dł.)
Waga: 18 kg, z zasilaczem