Stereophile 04.02.2013

Michael Fremer,

 Jaki jest najlepszy sposób, aby uczcić koniec obowiązywania zapisu o zakazie konkurencji? Zaprezentować produkt, który nie ma konkurencji. Tak właśnie uczynił Dan D'Agostino z monoblokami Momentum To jego pierwsza konstrukcja po odejściu z Krella, firmy którą współtworzył ponad trzydzieści lat temu.

Pokazane półtora roku po rozstaniu monobloki Momentum wywołały spore poruszenie w światku audio. Tak przez długą historii innowacji wprowadzanych przez D’Agostino do sprzętu najwyższej jakości, jak i z powodu niesamowitego wyglądu nowego wzmacniacza. Pod względem wizualnym Momentum w niczym nie przypomina poprzednich konstrukcji D’Agostino. Czy na rynku jest dziś coś równie eleganckiego, co w równym stopniu kojarzy się z biżuterią w najlepszym tego słowa znaczeniu? Momentum zachwyca wyglądem bez nadmiernej ostentacji. Choć ten projekt spodoba się wszystkim, zwłaszcza miłośnicy tradycyjnych mechanicznych zegarków nie będą mogli oderwać wzroku od przedniej ścianki wzmacniacza. Ja nie mogłem a zegarki zupełnie mnie nie interesują...

Mały ale mocny

W odróżnieniu od dawnych wzmacniaczy Krella, Momentum (wysoki na 13cm) jest niewielki ja na wzmacniacz osiągający moc 300, 600 lub 1200W przy obciążeniu – odpowiednio – 8, 4 lub 2 omów. Na przedniej ściance dominuje okrągły wskaźnik osiąganej mocy, ale miedziane radiatory z boku przyciągają tyle samo uwagi. Przykręcono je do korpusu wykonanego z jednego kawałka aluminium.

Swe życie Dan D’Agostino poświęcił branży audio, ale oprócz tego jest on jeszcze znawcą wina, kolekcjonerem zegarków i maniakiem motoryzacji. Zdołał pomieścić element każdej z tych pasji w projekcie Momentum. Zwrócony ku górze okrągły wskaźnik mocy, ze wskazówką w dziewiętnastowiecznym stylu, jest oparty o projekty klasycznych zegarków. Stąd również wynika dokładne wykonanie całej obudowy, z minimalną tolerancją na odchylenia w trakcie produkcji. Czy będzie to mieć przełożenie na dźwięk?

Zamiast klasycznych skrzydełek radiatorów mamy tu po dwa rzędy otworów biegnących w miedzianych blokach po obu stronach urządzenia. Ich działanie przypomina dysze znane ze spalinowych gaźników lub przyrządów do napowietrzania wina. Zamiast mieszać powietrze z benzyną lub winem, dysze w Momentum ułatwiają chłodzenie: rozgrzane powietrze opuszczając je u góry wręcz zasysa chłodne na dole obudowy. Zastosowanie tych otworów oraz samej miedzi – przewodzącej ciepło dużo lepiej niż popularniejsze aluminium – oznacza, że monoblok Momentum nie nagrzewa się zbytnio mimo pracy w klasie AB i niewielkich rozmiarów. Nawet, gdy jest zmuszany do pracy na najwyższych obrotach. W spoczynku pobiera z sieci mniej niż 1W.

Układ elektroniczny wzmacniacza – z płytką pętlą sprzężenia zwrotnego – jest w pełni zbalansowany. Stopnie wzmacniające są ze sobą połączone bezpośrednio. W wyjściowym znajdują się rezystory z metalizowaną folią oraz 24 tranzystory 69MHz. Wynikiem tego jest pasmo przenoszenia wynoszące 1Hz-200kHz (-1dB) lub 20Hz-20kHz (+/- 0,1dB). Tak jak monobloki darTZeel NHB-458 – które przypomina pod względem dźwięku, zwłaszcza w stałości wszystkich parametrów od basu po wysokie tony – Momentum jest konstrukcją z niewielkim sprzężeniem zwrotnym a nie bez pętli sprzężenia. Zastanawiam się czy Dan D’Agostino, tak jak twórca dartZella Herve Deletraz, nie zrezygnował z walki o możliwie najniższe zniekształcenia harmoniczne na rzecz utrzymania ich na poziomie nieco wyższym, ale za to stałym w całym przebiegu spektrum. I czy nie zrobił tego samego ze stosunkiem sygnału do szumu. Wartości podawane w danych technicznych są dobre, ale – to samo dotyczy dartZeela – widziałem już niższe. Lista danych, którą można znaleźć na stronie internetowej producenta Momentum jest wyjątkowo krótka.

Na tylnej ściance znajdują się: wejście XLR, gniazdo sieciowe IEC, bezpiecznik, przełączniki zmieniające jasność wyświetlacza i czułość miernika mocy, gniazda zdalnego wyzwalania 12V oraz para firmowych terminali głośnikowych, które nie akceptują wtyków bananowych. Panuje tu porządek, który ułatwia natychmiastowe połączenie urządzeń. Niestety, mój system ma jedynie wyjścia single-ended, musiałem więc skorzystać z przejściówek RCA-XLR. Dan D’Agostino powiedział mi, że Momentum „lubi” sygnał zbalansowany. Kiedy jednak próbowałem podłączyć go bezpośrednio do regulowanego wyjścia XLR przetwornika MSB Platinum Diamond DAC IV – omijając przedwzmacniacz darTZeel NHB-18ns – czułem, że brakuje mu trochę pary. Potem sobie przypomniałem: D’Agostino powiedział również, że jest to układ o niskim stopniu wzmocnienia. Wróciłem więc do preampu z jego wyjściami RCA.

Rozpalony przed wygrzaniem

Po raz pierwszy usłyszałem monobloki Momentum na targach CES w połączeniu z kolumnami Wilson Audio Sasha. Patrząc na te trudne do napędzenia konstrukcje nie widziałem zestawu wielu głośników w dwóch kolumnach, ale parę otworów, przez które do pomieszczenia wlewała się bez żadnego wysiłku powódź muzycznego miodu.

Można potraktować to jako opis wady wzmacniacza, ale zupełnie nie o oto mi chodzi. Kiedy muzyka jest ostra i żywiołowa – Momentum właśnie tak ją pokazuje. Zwłaszcza jeśli nagrania mają mocny, energetyczny bas. Słychać wtedy pełną, autorytarną wręcz, kontrolę nad głośnikami, które zdają się znikać z pokoju. Każdy z nas tego doświadczył siedząc w optymalnym punkcie odsłuchu – kiedy kolumny rozpływały się jako źródła koherentnego dźwięku. Ilu z nas jednak słyszało kolumny, które znikały tonalnie i to słuchane z dowolnego miejsca w pokoju? Nie wspominając nawet, że był to hotelowy pokój podczas targów audio. To właśnie usłyszałem gapiąc się na Wilsony Sasha napędzane przez Momentum. Wokół mnie słyszał to samo tłum ludzi. Na całych targach CES wyczuwało się poruszenie: „Dan wrócił!” Każdy, z kim rozmawiałem, wspominał o niesamowitej gładkości dźwięku, który jednocześnie był ultra-przeźroczysty i aksamitno-głęboki.

Tak było wtedy. A teraz?

Jak to możliwe, że tak szczególny wzmacniacz, którego brzmienie tak dobrze zapamiętałem, nie ma żadnego własnego charakteru? To brzmi jak oksymoron. To pewne, że po jeszcze dłuższym czasie odkryję „dźwięk” tych monobloków. Tak myślałem. Teraz – po kilku miesiącach odsłuchów – nie jestem przekonany. Wilson Audio Alexandria XLF to relatywnie łatwe obciążenie dla wzmacniacza. Trudno usłyszeć kolumny o równie gładkim i wyrównanym brzmieniu. Czy w dalszej części tej recenzji będę opisywać dźwięk kolumn, czy wzmacniacza? Na szczęście teraz już słyszałem Alexandrie napędzane przez wiele innych wzmacniaczy. Były wśród nich Mark Levinson No. 53, Ypsilon Aelius, darTZeel NHB-458, Musical Fidelity Titan i Music Reference RM-200 Mk II. Wiem, jaki mają wpływ na rezultat końcowy, na brzmienie systemu. Tak jak w przypadku monobloków darTZeel NHB-458, po włączeniu Momentum odnosi się wrażenie, że dźwięk jest – w każdym aspekcie – w porządku (choć nie jest taki sam jak dźwięk NHB). Słyszałem już wzmacniacze szybsze, szczuplejsze, bardziej powietrzne a przez to bardziej transparentne, w popularnym dziś znaczeniu tego słowa.

Słyszałem doskonałe wzmacniacze, które miały cięższy bas i jaśniejsze transjenty w wysokich tonach niż Momentum. Słyszałem wzmacniacze z bardziej płynną dolną średnicą. I takie, których górna część średnicy była bardziej wycofana i sucha. Słyszałem wzmacniacze bardziej grzeczne. I bardziej huligańskie. Słyszałem wzmacniacze szybsze i z dłuższym wybrzmieniem. Wszystkie te cechy dźwięku człowiek akceptuje lub odrzuca tuż po ich usłyszeniu. Skoro słyszy je w trakcie pierwszego odsłuchu – będzie słyszeć zawsze. Chyba, że postanowi je zniwelować poprzez konfigurację reszty systemu.

 Spędziłem dużo czasu słuchając monobloków Momentum. Stale myślę o jednorodności ich pasma, o delikatnej średnicy przypominającej dźwięk z lamp, o doskonale kontrolowanym basie. Trzymały w mocnym uścisku niskotonowe głośniki Alexandrii, zachowując przy tym pełną delikatność i odpowiedni timing. Efektem tego był dźwięk o odpowiednich proporcjach między szybkością, wypełnieniem, ciężarem i kolorem. Tworzyły też skrzącą się średnicę skrzącą pełną powietrza a ich wysokie tony – choć nie najjaśniejsze – doskonale uzupełniały resztę spektrum.

Efektem ich pracy jest stworzenie wypełniającego przestrzeń „dźwiękowego eteru”, w którym wszystkie nuty pływają bez żadnego wysiłku i w odpowiednim czasie. Krótko mówiąc, w domu słyszałem dokładnie to, co na targach CES. W zasadzie nic. Albo wszystko.

 

Generalnie rzecz biorąc, Momentum przypominają brzmieniem olbrzymie monobloki darTZeela. Choć ich góra jest nieco wycofana, bardziej zrelaksowana a bas jest mniej muskularny. Ale w połączeniu z doskonale gładkim odwzorowaniem tworzy to prawie identyczny obraz dźwiękowy (o nieznacznie mniejszej skali).

W kwestii muzyki

Na płycie Granta Greena The Complete Quartets with Sonny Clark (2 CD, Blue Note CDP 8 57194 2), nagranej przez Rudy’ego Van Geldera, jest – do tej pory nie opublikowana - wersja „My Favorite Things”. Gitarzyście towarzyszą na niej: Clark (pianino), Sam Jones (bas) i Louis Hayes (perkusja). Jest to wersja bardziej swingująca, pulsująca i jazzowa niż lepiej znane podejście Coltrane’a. Green, gra tu prawdopodobnie na swoim GIbsonie hollow-body. Zwykle lubił ściszać wysokie i niskie tony tej gitary akcentując środek, osiągając wrażenie całkowitej ciepłej płynności pojedynczych nut tego zakresu.

Monobloki Momentum pokazały ciepło interpretacji Greena, co nie jest najtrudniejsze, jedocześnie zachowując pełną delikatności aurę towarzyszącą każdemu szarpnięciu struny, jej puls i wybrzmienie. To już trudniejsze zadanie. Jeżeli jest wykonane poprawnie, instrument jest pokazywany z trójwymiarową wręcz dokładnością.

Szybszy, bardziej klinicznie brzmiący wzmacniacz mógłby podkreślić transjenty kosztem aury. Konstrukcja o bardziej miękkim dźwięku podkreślałaby aurę, ale bez precyzjnego określenia jej miejsca na scenie. Stojąc przed takim wyborem, wolę brzmienie kliniczne niż rozmyte. Ale najlepiej, jeśli wszystko jest pokazane poprawnie. Tak, jak to robi Momentum.

Być może powinno być więcej iskier w brzmieniu talerzy uderzanych przez Hayesa. Ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Perkusja brzmi tu bowiem wyjątkowo spójnie, od stopy po werble, atak i wybrzmienie są tu tak czyste i uporządkowane.

Nie powinno się jednak łączyć Momentum z kolumnami za pomocą kabli, które są zbyt miękkie i oferują dźwięk nadmiernie wypolerowany. Chyba, że kolumny mają wybitnie analityczny charakter. Ten wzmacniacz potrzebuje otwartego przewodu, żeby pokazać wszystkie zalety. A propos zalet, źródłem sygnału w trakcie tego testu był przetwornik MSB Platinum Diamond DAC IV. To najlepszy dźwięk z cyfry, jaki w życiu słyszałem.

Serwer Meridian (dawniej Sooloos) przesyłał do przetwornika plik z utworem „Purim” z płyty kwartetu Andy Statmana Between HEaven & Earth: Music of the Jewish Mystics (CD, Shanachie 64079). Klarnet Statmana słychać w prawym kanale, lekko na lewo od środka jest banjo a trochę bardziej w lewo – rytmiczne uderzenia stóp muzyka grającego na tym banjo. Trudno o bardziej realistyczny, trójwymiarowy, dokładniejszy i pełen powietrza rysunek klarnetu. Może bajno mogłoby być ciut cięższe, ale gładkość tego obrazu, sposób w jaki Momentum oddają łączność między instrumentami i przestrzeń wokół każdego z nich jest absolutnie wyjątkowy.

Wzorcowym nagraniem jest dla mnie Piano Music in a Church Endre Hegedusa (Almost Analog Digital, dostępne również w postaci pliku na www.toneapearls.com). Nagrane na żywo solowe fortepianowe utwory Chopina i Debussy’ego. Jeden człowiek przy jednym fortepianie w kamiennym kościele. Jeżeli lubisz oceniać warstwy sceny dźwiękowej: wzmacniacze D’Agostino tworzą warstwę za warstwą za warstwą a jednak cały czas zachowują doskonałą przejrzystość i pełną kontrolę nad wydarzeniami. Znany walc „minutowy” Chopina Des-dur op. 64 nr 1– jeżeli ja go znam, jest znany – grany na całej klawiaturze z wieloma mocnymi akcentami i zmianami dynamiki jest sprawdzianem spójności dźwięku, koherencji, testowanych wzmacniaczy i kolumn.

Nigdy – oprócz wielkich darTZeeli – nie słyszałem wzmacniacza lepiej prezentującego to nagranie pod względem przestrzeni, dynamiki lub harmonii. Scena dźwiękowa była wyjątkowo stabilna, niezależnie od wysokości dźwięków i siły uderzeń w klawisze. Nigdy wcześniej nie odczuwałem tak mocno wrażenia, że jestem częścią publiczności i widzę przed sobą fortepian. Chciałbym, żeby ktoś – w oparciu o analogową taśmę matkę – wydał to nagranie na winylowej płycie. Może wreszcie udałoby się pokonać Maksa Wilcoksa, producenta płyt Artura Rubinsteina. (Max, jeśli to czytasz: wyzwałeś mnie kiedyś w Avery Fisher Hall od fanatyków winylu.)

Kolejnym nagraniem fortepianu solo, które ożyło dzięki tym monoblokom jest „The All Golden” z płyty Moonlightning: Live at The Ash Grove (CD, Warner Bros. 46533-2) Van Dyke Parksa. Jest to utwór trudny do zagrania i jeszcze trudniejszy do zaśpiewania. ( W oryginale piosenka ta pojawiła się na płycie Song Cycle z 1968, która zasługuję na lepiej brzmiącą reedycję niż ta, wydana przez Sundazed.) I znów: wrażenie obecności w nocnym klubie i sposób w jaki Momentum rozdzieliły a jednocześnie zmiksowały dźwięk sali i monitorów był klasą dla siebie.

Ale czy potrafią dać czadu?

W trakcie tego testu dotarł do mnie zestaw płyt zespołu The Beatles Stereo Vinyl Box (14 LP, EMI 33809). Jeżeli chodzi o Abbey Road Wzmacniacze D’Agostino poradziły sobie doskonale z pokazaniem różnic między pierwszym a drugim tłoczeniem brytyjskim, płytą wydaną w Japonii, reedycją Mobilie Fidelity, wydaniem Toshiba Pro-Use, oryginalną płytą wydaną przez Capitol, płytą CD, zremasterowaną wersją na pamięci USB i aktualnym wydaniem. Tak, poświęciłem na to prawie cały dzień. Nowa edycja została wycięta w oparciu o master 44,1kHz. Jak to krzyczała Nancy Kerrigan, kiedy Tonya Harding zniszczyła jej kolano przed Olimipiadą? „Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?”

Trzeba jednak przyznać, że wyrównanie zakresów na nowych winylach jest doskonałe. Osiągnięto mistrzowską równowagę tonalną. Jeżeli jednak chcecie usłyszeć dlaczego standard CD jest po prostu niewystarczający, porównajcie 24-bitowy plik z pamięci USB oraz 16-bitową płytę CD. Góra nowych płyt – choć powstała z wersji 24/44,1 – dociera do granicy, którą inne edycje przekraczają z łatwością. Ale nawet jeśli określimy wysokie tony Momentum jako nieznacznie wycofane, słuchanie nowych płyt przynosiło kompletną satysfakcję. Przesłuchałem na tych wzmacniaczach całą swą kolekcję Beatlesów, nawet ‘cyfrowe winyle’ brzmiały świetne. Kiedy słuchałem najgorszych, jasnych i ostrych, płyt rockowych z mojej kolekcji – brzmiały jasno, ostro i okropnie. Kiedy zaś słuchałem swoich najlepszych nagrań rocka – był to po prostu prawdziwy rock. Te wzmacniacze niczego nie maskują.

Atak, podtrzymanie, wybrzmienie

To moje ulubione trio. D’Agostino Momentum – tak jak darTZeel NHB-458 – rozprawiły się z nim bez pudła. Atak był czysty i precyzyjny, ale w żadnym wypadku nie sztuczny czy kliniczny. Nie słyszałem podkręconych krawędzi ani podkreślania wiodących transjentów. Jeżeli tego szukasz w muzyce – rozejrzyj się za innym wzmakiem, ale to przecież nie są rzeczywiste detale i nie słychać ich w żywym graniu. Miękkie, ciepłe i płynne odwzorowanie ataku dźwięków może się podobać na krótką metę, ale z czasem zaczyna nużyć. Momentum były raczej po tej stronie odwzorowania, ale tuż obok granicy neutralności. Nie jest to więc problem, którego nie da skorygować się na etapie konfiguracji systemu.

Podtrzymywanie dźwięków przez Momentum jest wspaniałe. Płynne i pełne jak z wielkich wzmacniaczy lampowych. To wielkie osiągnięcie dla konstrukcji tranzystorowej. Wybrzmienie było równie dobre: precyzyjne, długie, wpadające w naturalne tło a nie w sztuczną, pozbawioną życia czerń, jakie nie spotyka się w naturze.

Jednym z etapów testu komponentów audio jest określenie jakiego rodzaju muzyki chcemy na nim słuchać. Kiedy zastanawiam się czego słuchałem podczas tego testu – odliczając płyty, których musiałem posłuchać (sporo Beatlesów i kilka płyt, które jednocześnie recenzowałem) – okazuje się, że lista nagrań obejmuje dokładnie wszystkie gatunki muzyki. Momentum nie faworyzowały określonego z nich. Były doskonałe w każdym.

Podsumowanie

Steampunkowe wskazówki monobloków Momentum prakycznie nie poruszały się podczas napędzania dużych i wydajnych kolumn Wilson Audio Alexandria XLF, niezależnie od poziomu głośności i rodzaju muzyki. Biorąc pod uwagę deklarowaną moc – nie powinny mieć żadnego problemu z kontrolą kolumn o każdej wydajności, niezależnie od ich impedancji. Słyszałem już bardziej klinicznie precyzyjne wzmacniacze i takie, które miały bardziej czarne tło, ale żaden z nich – oprócz wspomnianych kilka razy darTZeeli – nie dawał równie pełnego dźwięku z doskonałymi proporcjami.

Momentum to najlepszy z projektów Dana D’Agostino. Obok monobloków darTZeel NHB-458 to najlepszy wzmacniacz jaki kiedykolwiek słyszałem.