Recenzja przedwzmacniacza Gryphon Commander
Autor: Michael Fremer, Stereophile, lipiec 2022. Oryginał recenzji znajduje się tutaj.
Czy prawdziwy audiofil jest już gotowy na przyszłość bez pokręteł? Firma Gryphon Audio Designs uważa, że tak. W przeciwieństwie do przedwzmacniacza Pandora, na którego przednim panelu dominowało pokrętło regulacji głośności, nowy przedwzmacniacz Commander nie ma na przedniej ściance nic, co można by obrócić lub przekręcić.
Zamiast tego widzimy wystający olbrzymi, gruby trójkąt, którego dolny wierzchołek sięga poniżej dolnej krawędzi obudowy. Tam właśnie leży przycisk włączania i wyłączania przedwzmacniacza. Jedyny ’realny’ element sterujący pracą urządzenia.
Obsługę wszystkich pozostałych funkcji przedwzmacniacza umożliwia duży dotykowy panel TFT przekątnej 4,3” umieszczony na wspomnianym trójkącie. Wyposażony w tradycyjne przyciski pilot zdalnego sterowania duplikuje większość możliwości panelu dotykowego [ale nie wszystkie z nich, o czym napiszę dalej].
Gryphon Commander to niespotykanie duże urządzenie zajmujące dwie obudowy. W jednej z nich, ważącej 38kg, umieszczono część zasilającą. W drugiej - 30,5kg - układy zajmujące się przełączaniem wejść i regulacją głośności. Każda z nich waży więcej niż wiele końcówek mocy i mierzy 45,7x22,8x43,2cm [s/w/g, zasilacz jest nieznacznie głębszy].
Wszystko to wyłącznie w celu regulacji głośności i przełączania sześciu wejść? Dokładnie tak!
Wewnątrz obudowy części zasilającej znajdziemy cztery, wykonane na zamówienie, transformatory toroidalne 36VA oraz olbrzymią baterię kondensatorów dla każdego z kanałów. Dwa z czterech transformatorów [po jednym na kanał] są zarezerwowane dla przyszłych źródeł marki Gryphon. To przemyślana decyzja. Jeżeli jesteś właścicielem preampu Commander, prawdopodobnie sięgniesz po źródło sygnału od tego samego producenta. Nie będziesz więc musiał kupować dodatkowego zasilacza. Spora część masy obudowy odpowiada za tłumienie wibracji i rezonansów.
Zbliżający się do czterdziestych urodzin Gryphon wprowadził do układu przedwzmacniacza Commander wiele rozwiązań zastosowanych po raz pierwszy w referencyjnym modelu Pandora. Mam tu na myśli topologię dual mono [tu w jeden obudowie - wcześniej w dwóch, czyli w sumie czterech, jeśli policzyć również dwa niezależne zasilacze Pandory] oraz pracujący w klasie A bufor zbudowany jedynie z dwóch tranzystorów i jednego rezystora. Pozwoliło to osiągnąć, według materiałów firmowych, brzmienie ’wyjątkowo transparentne, szybkie, naturalne i otwarte.’ Oczywiście, wszyscy tak piszą!
Gryphon twierdzi, że Commander jest lepszy niż Pandora, którą powszechnie uważa się za świetną konstrukcję [choć ja osobiście jej nie słyszałem]. Wynika to zapewne z budowy nowego zasilacza, którego szum jest około 50 razy niższy od poprzednika. Dwa całkowicie liniowe zasilacze odpowiadają za układy analogowe każdego z kanałów. Trzeci zasila cyfrowy system sterowania pracą urządzenia. Każdy z zasilaczy łączy się z odpowiednim gniazdem w obudowie przedwzmacniacza za pomocą osobnego przewodu. Gryphon zaręcza o ’całkowitym’ mechanicznym i elektrycznym oddzieleniu części analogowej i cyfrowej.
Dolna płyta obudowy przedwzmacniacza jest ’kanapką’ składającą się z trzech warstw: twardego akrylu, bitumenu i stali. Płyty główne przedwzmacniacza i zasilacza zawieszone są specjalnych izolatorach, co zapewnia najbardziej wrażliwym układom pracę w ’środowisku praktycznie pozbawionym wibracji’, jak można przeczytać w firmowych materiałach prasowych. Całość spoczywa na firmowych kolcach Atlas, które mają ’przesuwać kontrolę rezonansów jeszcze bliżej teoretycznej perfekcji’.
Doświadczenie nauczyło mnie wierzyć we wpływ wibracji na brzmienie komponentów audio, również układów tranzystorowych. Kolce są również niezbędne w celu fizycznego podniesienia obudowy. W przeciwnym razie, dolny wierzchołek trójkąta na przednim panelu stałby się piątym punktem podparcia.
Szczeliny radiatorów obu części przedwzmacniacza Commander akcentują architekturę dual-mono i są ciekawym akcentem wizualnym. Na ich górnej płaszczyźnie umieszczono płaskorzeźby przedstawiające firmowe smoki Gryphona. Wielu się to spodoba. Pozostali mogą ukryć je pod półkami audiofilskich mebli.
Instalacja i konfiguracja
Testowane urządzenie przywieźli do mnie szef amerykańskiego oddziału Gryphona Jakob Odgaard i dyrektor sprzedaży Rune Skov. Zostawili w garażu dwie ciężkie skrzynie i pojechali instalować system u jakiegoś wielkiego klienta. Postanowiłem nie czekać na ich powrót. Przetoczyłem skrzynie do pokoju odsłuchowego i łatwo wypakowałem ich zawartość: zamiast podnosić obudowy Commandera w górę, wystarczyło jedynie otworzyć boczne ściany skrzyń, co jest innowacyjnym rozwiązaniem.
Nie jest to jednak istotne - jeżeli już kupisz przedwzmacniacz Gryphon Commander, lokalny dystrybutor z pewnością zainstaluje go samodzielnie w Twoim systemie. Część zasilająca trafiła u mnie na platformę Symposium Acoustic, która stała na podłodze. Część zasadnicza wylądowała na półce stolika HRS SXR.
Na tylnej ściance przedwzmacniacza znajdują się cztery pary wejść zbalansowanych w postaci złoconych gniazd XLR Neutrika oraz dwie pary wejść niezbalansowanych [izolowane teflonem gniazda RCA produkcji Gryphona - jedno z nich opisane jest jako ’Tape’. Są tu również dwie pary wyjść zbalansowanych [XLR] oraz para wyjść niezbalansowanych a także para wyjść stereo oznaczona ’Tape’. [Innymi słowy, przedwzmacniacz wyposażony jest w pętlę magnetofonową]. Jest też gniazdo USB do instalacji nowego oprogramowania, gniazda zasilania, wejście i wyjście wyzwalacza 12V oraz para gniazd ’Green Bias’ do współpracy z dedykowanymi końcówkami mocy marki Gryphon. To firmowe połączenie pozwala na automatyczną zmianę natężenia prądu podkładu, dzięki czemu praca w klasie A może być odrobinę bardziej ekologiczna. Tylny panel przedwzmacniacza Commander jest ułożony w bardzo rozsądny sposób, co dodatkowo ułatwia duży rozmiar obudowy.
Oprócz wspomnianych wyżej dwóch tranzystorów na kanał tworzących dyskretny bufor wejściowy w klasie A, we wnętrzu przedwzmacniacza znajdziemy 85-stopniowy, sterowany mikroprocesorem, układ regulacji głośności wykorzystujący ultraprecyzyjne rezystory Charcroft Z-Foil Audio oraz przełączniki o wyjątkowo niskiej kapacytancji. Układ przedwzmacniacza jest całkowicie zbalansowany, dyskretny, podwójnie różnicowy i pracuje w klasie A. Symetryczny końcowy stopień wzmacniający również pracuje w klasie A. Elektronika zajmuje cztery płytki PBC z miedzianymi ścieżkami grubości 70um. Uwagę zwracają foliowe kondensatory Mundorf MCap ZN używane do lokalnego odsprzęgania zasilania oraz układ DC-servo usuwający składową stałą. Rezultatem takiej budowy ma być poprawa transparentności brzmienia oraz jego przestrzenności. Całość jest również zoptymalizowana pod kątem maksymalnego skrócenia drogi sygnału.
Połączyłem wyjścia zbalansowane przedwzmacniacza z monoblokami darT’Zeel NHB 468 za pomocą interkonektów TARA Labs Zero. Konfiguracja przedwzmacniacza jest dość prosta. Zwłaszcza jeżeli komuś udało się już wcześniej uruchomić amplituner kina domowego. Po naciśnięciu wirtualnego przycisku MENU na panelu dotykowym, należy wybrać ustawienie najważniejszych spośród 10 dostępnym funkcji - m. in. wyrównania poziomu wejść, nazwania poszczególnych wejść, określenia wejścia dla systemu kina domowego, jasności wyświetlacza oraz pozostałych, mniej istotnych z punktu widzenia tej recenzji. Aby zmienić balans kanałów należy wejść do menu i wybrać VOLUME a następnie przesunąć wirtualny suwak. Nie da się tego zrobić z poziomu pilota zdalnego sterowania. To jedyna niedogodność w obsłudze Commandera, jaką udało mi się wytropić. Myślę, że w tak drogim urządzeniu mógłby się też znaleźć przełącznik zmiany fazy absolutnej, jeżeli oczywiście nie miałby degenerującego wpływu na dźwięk.
Wyświetlacz jest wyposażony w czujnik odległości. Wyświetlane informacje zmieniają się w zależności od tego czy siedzisz w fotelu, czy podchodzisz do urządzenia. Kiedy jesteś daleko, wyświetlane są duże cyfry i litery pokazujące ustawioną głośność i wybrane wejście. Po wyciszeniu urządzenia, zamiast cyfr głośności widać duży X. Kiedy się zbliżysz, wielkość liter zmniejsza się a oprócz nich widać również listę wejść, przyciski do zmiany głośności oraz przyciski MUTE, MENU i MONITOR. Jeżeli nie opisałeś wejść słownie, siedząc w fotelu widzisz jedynie numer wybranego wejścia, co może być nieco irytujące. Na szczęście, nazwanie wejść nie trwa długo. Spodziewam się, że kolejne wersje firmowego oprogramowania pozwolą na zmianę wyglądu ekranu i - oby - zmianę równowagi kanałów za pomocą pilota.
Sam pilot jest małym dziełem sztuki. Ciężki, precyzyjnie wykonany, doskonale leży w dłoni [dzięki lekkiemu spłaszczeniu, zwłaszcza osób praworęcznych] zaś pokrycie tworzywem jego dolnej powierzchni pozwala uniknąć porysowania mebli. Układ przycisków jest bardzo wygodny, wręcz intuicyjny, co pozwala zrezygnować z ich podświetlania. Oprócz przycisków włączania [wychodzenia z trybu czuwania], wyciszania, zmiany głośności, zmiany wejścia i monitorowania mamy jeszcze możliwość zmiany jasności wyświetlacza i jego wyłączenia.
Zaraz po wyjęciu ze skrzyni, Commander brzmiał bardzo gładko i transparentnie ale jego dźwięk był nieco zamknięty. Urządzenie przyjechało do mnie prosto z fabryki, należało je więc porządnie wygrzać. Zwłaszcza, że mogłem go posłuchać jedynie przez godzinę, wyjeżdżałem bowiem właśnie do Anglii na prezentację nowego flagowego gramofonu SME. Przed wyjazdem na lotnisko, ustawiłem niski poziom wzmocnienia i włączyłem, za pomocą programu Roon, odtwarzanie muzyki z serwisu Qobuz przez mój dCS Vivaldi One.
Z powrotem w domu, gotów do słuchania
Wróciłem po sześciu dniach. Pobiegłem do pokoju odsłuchowego, ciekaw czy w brzmieniu Commandera zaszły jakieś zmiany. Z głośników usłyszałem Dianę Krall i Tony Benneta, wspieranych przez trio Billa Charlapa, śpiewających ’I Got Rythm’ z albumu Love Is Here to Stay [FLAC 24/96, Qobuz]. Poczułem się jak na wystawie audio! To niezłe nagranie, ale nie wyjątkowe. Ale usłyszałem wszystko tylko nie zamknięcie i nadmierną gładkość. Brzmienie było precyzyjne, pełne energii i dobrze narysowane. Natychmiast dało się usłyszeć trójwymiarową scenę. Najprościej opisać to słowami ’pełne życia’. Dobrze było znów usiąść w fotelu przed własnymi kolumnami.
Spędziłem wiele czasu na optymalizacji swojego systemu audio. Dotarłem to punktu, kiedy nie cieszy mnie słuchanie muzyki, jeżeli wymienię coś na testowany komponent, który nie dorównuje poziomem wypiętemu urządzeniu. Aby coś zyskało u mnie opinię ’lepszego’ lub ’równie dobrego’ musi pokonać poprzeczkę ustawioną bardzo wysoko. Mój referencyjny przedwzmacniacz darTZeel NHB-18NS to wspaniałe urządzenie, zwłaszcza we współpracy z dedykowanymi wzmacniaczami.
Panowie z Gryphona znają mój system. Przed przywiezieniem Commandera, słuchali go wcześniej wiele razy, bez żadnych zmian. Ujęli mnie jako miłośnicy muzyki, nie zimni technokraci. Puściłem im kiedyś wydaną przez Music Matters reedycję albumu Idle Moments Granta Greena [MMBST-84154]. Chciałem pokazać, jak dobrze mój system pokazuje barwy, jak czyste są u mnie transjenty pozbawione sztucznych krawędzi, jak bardzo nieelektroniczna jest u mnie transparentność brzmienia.
Siedzę w audio już bardzo długo. Potrafię rozpoznać czy moim gościom podoba się to, co słyszą, czy po prostu chcą być mili. Brzmienie mojego systemu zrobiło na nich wielkie wrażenie. Wtedy właśnie uznali, że system ten pozwoli pokazać zalety nowego Commandera. Jest to bowiem system pozbawiony tranzystorowej naleciałości w najdoskonalszym możliwym stopniu. I to bez wygładzania konturów czy maskowania niedoskonałości.
Czy chciałbyś słuchać przedwzmacniacza z wyraźną sygnaturą soniczną? Ja nie. Oczywiście, komponenty audio zawsze mają swój charakter, ale im mniej tym lepiej. Dzisiejsze urządzenia brzmią, pod tym względem, coraz lepiej: podkolorowania znikają, poprawia się przejrzystość. Przynajmniej w większości przypadków.
Winyl Granta Greena słuchany przez Commandera, bez żadnych innych zmian w systemie, natychmiast pokazał jedno: niezależnie od tego, jak dobry jest NHB-18NS, Gryphon Commander jest lepszy. Bardziej cichy, z ciemniejszym tłem, szybszym i bardziej dynamicznym basem. Wydaje się, że w mniejszym stopniu wpływa na prezentację muzyki. W brzmieniu było mniej jego ’charakteru’ - choć trzeba pamiętać, że mówimy o bardzo subtelnych zmianach. Choć ich suma daje coś wyraźnie słyszalnego. Cóż, być może nie dla uszu miłośników lamp. Dla moich uszu połączenie Commandera z końcówkami darTZeel 468 daje wyjątkowo piękny rezultat. Commander daje naprawdę solidne podstawy trójwymiarowej scenie. A wcześniej myślałem, że to mocna strona preampu darTZeel.
Tytułowy utwór z albumu Granta Greena napisał pianista Duke Pearson. Jest to nieśpieszna, melodyjna perełka. Melodię wprowadza na Bobby Hutcherson na wibrafonie. Potem zaś dubluje poszczególne nuty gitary Greena. Słyszałem to wiele razy, ale dopiero Commander bez wysiłku pokazał osobno gitarę i wibrafon, każdy z ich dźwięków. I to w absolutnie muzykalnym stylu, bez śladu technicznej analityczności. Nigdy wcześniej nie słyszałem tu przestrzeni akustycznej za wibrafonem. Teraz pojawiła się zapewne dzięki temu, że tło Commandera jest tak ciche.
Grenn gra tu czasem inaczej niż zwykle. Zamiast pojedynczych nut mamy czasem potoki falujących, intensywnych szarpnięć. Po raz pierwszy pomyślałem, że brzmi to jak Stevie Ray Vaughan. Musiał to wziąć od Greena! Szybkie poszukiwania w sieci potwierdziły moje przypuszczenia: SRV uwielbiał słuchać Greena. Kiedy to usłyszysz w muzyce, podobieństwa są oczywiste. Brzmią prawie jak cytaty.
W jaki sposób przedwzmacniacz pokazuje te rzeczy? W jaki sposób przyciąga uwagę do takich detali? Nie mam pojęcia. Ale w jakiś sposób Gryphon Commander potrafi to zrobić. I robi to bez żadnej ostrości, nadmiernego akcentowania szczegółów czy dzielenia płynącej muzyki na pojedyncze nuty poszczególnych instrumentów. Również bass Boba Cranshawa został pokazany z lepiej narysowanymi krawędziami i lepszą ostrością a także z większym ciężarem. I znów - bez poświęcenia naturalności czy skrócenia wybrzmień.
Czy różnice między Commanderem a przedwzmacniaczem, do którego jestem przyzwyczajony były znaczące? W pewien sposób tak. Na przykład w kwestii jasności przekazu i pokazaniu aspektów, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Ale nieliniowość kolumn i wkładek może czasem również prowadzić do podobnych ’rewelacji’. Czy tutaj mamy z tym do czynienia? Nie sądzę.
Mistrz ciszy
Recenzenci i szczęśliwi posiadacze przedwzmacniacza darTZeel zwracają uwagę na jego szum [potwierdzają to pomiary Johna Atkinsona]. Słychać go dopiero po przyłożeniu ucha do głośnika. Kiedy gra muzyka - ginie. Ale, kiedy Commander zajął miejsce darTZeela w moim systemie, wyraźnie słychać brak tego szumu. Zwłaszcza podczas odtwarzania plików wysokiej rozdzielczości z Tidala czy Qobuza. NIe twierdzę, że to przepaść, ale przez Commandera możesz spojrzeć dużo głębiej w tkanki nagrań. Masz znacznie mocniejsze poczucie czystości muzyki, podkreślane dodatkowo przez umiejętność znikania z pomieszczenia kolumn Wilson XVX. Oczywiście, gdyby nie jakość prądu w moim systemie tło nie byłoby tak czarne i nie miałbym szansy docenić klasy samego Commandera.
Przeszukując zasoby serwisu Qobuz, jeszcze z darTZeelem wpiętym w system, trafiłem na doskonałe nagranie sonat fortepianowych Schuberta D.840 i D.860 w wykonaniu Jean-MArca Luisady wydane przez wytwórnię La Dolce Volta [nie mylić z The Mars Volta]. Pliki 24/88.2 pokazują doskonale zarejestrowany fortepian oraz jego interakcje z dużym pomieszczeniem o świetnej akustyce [sala koncertowa Arsenału w Metz, we Francji]. Dynamika tego nagrania jest zadziwiająca. Słuchałem do wielokrotnie.
Po zamianie przedwzmacniacza na testowanego Gryphona, barwa fortepianu i odwzorowanie transjentów nie zmieniły się. Ale instrument był lepiej osadzony w przestrzeni rysowanej przez pogłosy a mikro- i makrodynamika stały się wyraźnie lepsze. Niższy poziom szumu pozwolił również poprawić przejrzystość brzmienia.
Na obecnym etapie używam na stałe czterech ramion, czterech wkładek, trzech gramofonów i trzech przedwzmacniaczy gramofonowych oraz odtwarzacza dCS Vivaldi One. Wszystkie źródła były w użyciu podczas testu Commandera. Różnice między nimi są doskonale widoczne przez darTZeela, jest to bowiem urządzenie absolutne wolne od podkolorowań, nic nie dodaje do muzyki. Ale Commander, dzięki niższemu szumowi własnemu jest jeszcze bardziej przeźroczysty i bardziej podkreśla różnice między źródłami.
Podsumowanie
Gdyby mój referencyjny przedwzmacniacz był słabszy, albo gdybym był mniej doświadczalnym recenzentem, odsłuch Commandera mógłby zrobić na mnie większe wrażenie i przyprawić mnie o zawał. Ale nawet dla takiego weterana, jak ja czas spędzony z Commanderem był wielkim przeżyciem. Przedwzmacniacz ten nie ’tworzy’ brzmienia. On pozwala płynąć muzyce ze źródeł sygnału bez żadnych przeszkód, w sposób szybki, naturalny, otwarty. To chyba najbardziej neutralnie brzmiący komponent audio, jaki kiedykolwiek słyszałem w swoim systemie. Gdybym miał podać analogię do czegoś w realnym świecie, napisałbym o czystej wodzie wartko płynącej dziewiczym górskim strumieniem.
Różnice między przedwzmacniaczem Gryphon Commander a moją domową referencją sprowadzają się przede wszystkim do poziomu szumu. Commander jest cichszy i potwierdzą to zapewne wyniki pomiarów.
Gryphon Commander może stać się centralną częścią topowych systemów audio. Powiedziano mi, że pierwsza partia 50 wyprodukowanych Commanderów już się sprzedała. Nie sądzę, że w tej grupie znajdzie się choć jeden niezadowolony właściciel.