Dlaczego Grimm Audio LS1 to najlepszy kompletny system audio na świecie?

Autor: Timothy Roth, Positive Feedback, wrzesień 2o14; oryginalna recenzja znajduje się tutaj

Teoria

Pewnego dnia, kiedy z bliska oglądałem powierzchnię pierwszego monofonicznego singla Beatlesów Love Me Do [niestety, reedycja], doznałem olśnienia. Musicie wiedzieć, że jestem krótkowidzem. Moja wada jest naprawdę olbrzymia. To w zasadzie przekleństwo, ale czasem błogosławieństwo. Ostro widzę jedynie z bardzo bliska. Przeciętny człowiek potrafi dostrzec detale wielkości około 100 mikronów [jedna dziesiąta milimetra]. Ja zaś potrafię - bez okularów - dostrzec pojedyncze włókna jedwabnej tkaniny, które mają około 10 mikronów [erytrocyty mają około siedmiu - ich nie widzę]. Oznacza to, że patrząc z bliska na płytę Beatlesów, mogłem wyraźnie dostrzec wytłoczone w winylu ścieżki i ich przebieg. W przypadku ścieżek monofonicznych, sprawa jest bardzo prosta: boczne odchylenia przebiegu ścieżki są liniowym zapisem ciśnienia akustycznego, które mają wygenerować kolumny. Odchylenia amplitudy reprezentowane przez jedną linię: elegancko, czysto i prosto. To zadziwiające! Głos Paula śpiewającego razem z Johnem oraz brzmienie towarzyszących im instrumentów [gitary, bas, perkusja] a nawet akustykę pomieszczenia można zakodować w jednej linii. Linii, którą widzę przed oczyma.

To właśnie wtedy doznałem olśnienia: chcę to usłyszeć! Chcę usłyszeć dokładnie to. Nic więcej, nic mniej. Chcę usłyszeć fale akustyczne rozchodzące się w powietrzu dokładnie w sposób zapisany w tej linii. Nie chcę słyszeć pokrytych złotem przewodów, kondycjonerów napięcia, cudotwórczych akcesoriów Shakti, przedwzmacniaczy gramofonowych, przedwzmacniaczy liniowych, przetworników cyfrowo-analogowych, sterowników ani odbić od ścian pokoju. Nie chcę słyszeć swojego systemu. Chcę po prostu usłyszeć nagranie!

Niestety, nie żyjemy w świecie, w którym łatwo osiągnąć taką perfekcję reprodukcji. Przecież idealna - dla nagrań mono - kolumna musiałaby wyglądać jak mały punkcik zawieszony na nieskończonym niebie. Niestety, nie żyjemy też w świecie, w którym większość audiofilów potrzebuje tak wiernej reprodukcji. Szkoda, moim zdaniem. Wydaje się, że większość miłośników dobrego dźwięku na dobre porzuciła już marzenia o perfekcyjnej reprodukcji nagrań. Częściowo wynikać to może z ograniczeń związanych z materiałami i technologiami dostępnymi na tej planecie. Ale większe znaczenie niż obiektywna rzeczywistość mają prawdopodobnie nasze przyzwyczajenia i preferencje.

Nigdy nie było mi po drodze z tymi tłumami. Kocham Prawdę. Wolę usłyszeć szorstką Prawdę niż gładziutką papkę, choć może czasem zabrzmieć milutko. To ironia, że w audiofilskim świecie, gdzie tyle osób mówi wciąż o wysokiej jakości brzmienia, tak mało osób faktycznie szuka jakości. Jeżeli zaś chodzi o sam termin ’hi-fi’ czyli ‚high-fidelity’: słowo fidelity pochodzi od łacińskiego fidelis, czyli ’prawda’, ’wierność. Słownik PWN tłumaczy wierny jako 1.  ‘niezdradzający kogoś’, 2. ‘służący komuś z oddaniem i przywiązany do kogoś; też: będący wyrazem przywiązania i oddania’ 3. ‘zawsze postępujący zgodnie z jakimiś zasadami, poglądami, ideami itp.’ 4. ‘zgodny z oryginałem, wzorem lub rzeczywistością’ Dla miłośników muzyki ostatnie znaczenie tego słowa powinno mieć największą wartość.

Oczywiście, w tej branży są osoby szukające prawdziwej wierności brzmienia. Jedną z nich jest Michał Jurewicz, projektant przetwornika cyfrowo-analogowego Mytek, który uważam za jeden z najlepszych na rynku. Podczas naszej telefonicznej rozmowy, Michał rozpaczał nad współczesnym audiofilskim światem, który przedkłada eufonię nad wierność. Woli gładką przyjemność niż chłodny obiektywizm.

Brak zrozumienia dla kwestii wierności odwzorowania w dzisiejszym świecie audio określam czasem mianem ’filozofią sepiowych okularów’, która opiera się na stwierdzeniu, że zabarwione tonerem sepiowym fotografie najlepiej oglądać przez okulary o szkłach w kolorze sepii. Zgodnie z takim myśleniem, muzyki najlepiej słuchać na systemach brzmiących muzykalnie. W realu przekłada się to na uwielbienie dla rozmytego brzmienia, wzmacniaczy lampowych [które przecież potrafią zabrzmieć doskonale …] i kolumn - delikatnie mówiąc - niezbyt precyzyjnych w domenie czasu. Ja osobiście uważam, i zgadza się ze mną sporo znajomych, że system audio nie może brzmieć ’muzykalnie’. Tylko muzyka może brzmieć muzykalnie. Im bardziej wierny muzyce  jest system, tym bardziej muzykalnie zabrzmi odtwarzana muzyka. Idąc tą drogą myślenia można jednak dojść do absurdu i uznać, że dźwięk trąbki najlepiej odtworzy kolumna w kształcie trąbki. Trzeba więc zachować racjonalne podejście.

Przykładem bardzo dobrych kolumn, które zupełnie nie są konstrukcjami hi-fi są MBL 101E Mk II Radiastrahler. Słuchałem ich bardzo dokładnie. To świetne kolumny, ale ich dźwięk jest - moim zdaniem - nieco rozmyty, za bardzo napowietrzony i zbyt jasny. Wynika to, po prostu, z założeń konstrukcyjnych. Owalny głośnik zaprojektowano tak, by emitował dźwięk we wszystkich kierunkach. Odpowiada to, w teorii, doskonałemu źródłu punktowemu pozwalającemu wyeliminować zjawisko dyfrakcji. To główny cel MBL. W rzeczywistym świecie słyszysz przecież nie tylko instrumenty, ale i akustykę klubu, stadionu, kościoła, sali koncertowej. Dlaczego tego nie odtworzyć za pomocą kolumn emitujących we wszystkich kierunkach? Problem polega na tym, że akustyka miejsca, w którym dokonano nagrania jest już zakodowana w samym nagraniu. Jeżeli dołożysz do tego odbicia od ścian własnego pokoju, dostaniesz bałagan. Rozmyty, napowietrzony i chaotyczny dźwięk MBL. To jak oglądanie sepiowego zdjęcia przez sepiowe okulary. Mimo tego, Radialstrahlery są nadal jednymi z najlepszych kolumn, jakie słyszałem. Ich zalety przeważają nad wadami. Ale nie są przeznaczone dla miłośników wiernej reprodukcji dźwięku. Są wybitnie eufoniczne, ale nie do końca prawdziwe.

W jaki więc sposób osiągnąć prawdziwie wierną reprodukcję dźwięku, prawdziwe hi-fi? Przez jak największą dokładność w trzech najważniejszych aspektach odtwarzania muzyki: liniową odpowiedź częstotliwościową, zgodność fazową i   szybkość reakcji wynikającą z wyrównania odpowiedzi w domenie czasu. Oczywiście, kwestia dokładności w każdej z tych kwestii jest również sprawą dyskusyjną. Uważa się, na przykład, że szybkie kolumny brzmią czasem zbyt klinicznie czy analitycznie. Prostoliniowy przebieg krzywej charakterystycznej również ma wielu wrogów. Ich stanowisko najlepiej przedstawia artykuł J. Gordona Holta ’Down With Flat!’  [pol.: Do diabła z prostą!] opublikowany w magazynie Stereophile w połowie lat osiemdziesiątych. Choć to stara publikacja, nadal powołuje się na nią wiele osób. Główne przesłanie Holta można streścić następująco: kolumny głośnikowe powinno się projektować z myślą o ich użyciu w realnych pomieszczeniach. Pełnych mebli, okien, luster, z drewnianymi podłogami i dywanami, etc. ‚Liniowe’ kolumny mają z tego powodu podkreśloną górę i za słaby dół. Według Holta, kolumny powinny uwzględniać również fakt, że większość nagrań ma zbyt słaby bas przy mocnych wysokich tonach. Skoro jednak nie istnieje żadna oficjalna referencja, skąd wiedzieć czego jest za dużo a czego za mało? Po prostu przyzwyczajamy się do brzmienia naszych domowych systemów. Poza tym, to co było ’liniowe’ w połowie lat osiemdziesiątych ma się nijak do do dzisiejszego ’liniowego’ brzmienia. Trzeba też zauważyć, że im bliżej liniowego odwzorowania jest system, tym wyraźniej słychać każdą górkę i każdy dołek.

 

Podnosi się też ostatnio kwestię różnic czułości ludzkiego słuchu: na świecie nie ma przecież dwóch identycznych par uszu. Krzywa Fletchera-Munsona pokazuje, że każdy słyszy inaczej. Po pierwsze: odstępstwa od średniej są jednak niewielkie, nigdy nie oddalają się dalej niż +/- 6dB od odpowiedzi większości kolumn, nawet tych bardzo audiofilskich. Po drugie: nawet jeśli to prawda, dlaczego nie skorzystać z najlepszej możliwości usłyszenia prawdziwego brzmienia muzyki? Dlaczego jeszcze pogarszać problem?

Redaktor Holt nie byłby zadowolony z kolumny Yamaha NS-10Ms, popularnych w studiach nagraniowych. Są powszechnie chwalone za szybkość i liniowość. Moja para brzmi bardzo dobrze. Ale dla wielu osób są zbyt analityczne. Służą więc raczej jako narzędzia do uzyskania dobrego miksu niż do przyjemnego słuchania. Prawda jest taka, że ich ostrość wynika z odchylenia od liniowości. Mają górkę w najtrudniejszej i najbardziej wyraźnej części średnicy. To dlatego używają ich megaproducenci. Pomaga im to bowiem wykryć i rozwiązać problemy w tej części pasma. Kolumny te mają też tweetery z metalowymi kopułkami. Potrafią zabrzmieć tak jasno i męcząco, że niektórzy zasłaniają je bibułą! Wydaje się więc, że dążenie do liniowego i szybkiego odwzorowania przypomina podróż do jądra cyklonu. Im jesteś bliżej, tym bardziej przypomina to piekło. Ale, kiedy już dotrzesz na miejsce, czujesz się jak w raju. Kolumny Grimm Audio LS1 już tam są, dlatego tak przyjemnie brzmią. Zupełnie nie są analityczne, zimne czy ostre. Wręcz przeciwnie. Każdy utwór, którego słuchałem, brzmi na nich doskonale.

Kontrowersje związane z liniowym przebiegiem krzywej prowadzą nas do kolejnego pytania: co dokładnie powinny robić kolumny? W swojej recenzji kolumn MBL dla magazynu The Absolute Sound, Peter Breuninger przypomina stworzoną przez Jonathana Valina [naczelnego TAS] listę najpopularniejszych typów słuchaczy. Obejmuje ona trzy kategorie: słuchacza stawiającego na ’wierność taśmie matce’, słuchacza ’dla mnie brzmi dobrze’ i słuchacza ’musi brzmieć jak na koncercie’ [Harry Pearson, założyciel Positive Feedback, należy niewątpliwie do trzeciej grupy. Koncert to dla niego wzorzec absolutu].

Mnie jest bliżej do ’wierności taśmie matce’ z przywiązaniem do ’jakości finalnego  produktu’. Musimy przecież brać pod uwagę format pliku, częstość próbkowania czy też jakość tłoczenia winylu lub  korekcje brzmienia podczas zapisu samej taśmy matki.

Filozofia ’dla mnie brzmi dobrze’ ma sens, jeśli patrzymy na świat z perspektywy ’życie jest krótkie’. Ale, jako artysta, nie mam w tym życiu czasu na słuchanie muzyki inaczej niż chcieli ją słyszeć sami artyści.

Trzecia kategoria to raczej pomyłka. Jak uzyskać w domu brzmienie koncertu, jeśli nie zostało zapisane na płycie? Jeżeli coś jest nagrane, dobry system powinien to odtworzyć, usłyszysz koncertowe emocje. Jeżeli jednak w nagraniu czegoś brakuje, system musi dodawać coś od siebie, tworząc iluzję ’koncertu na żywo’, która nie ma podstaw w odtwarzanym nagraniu. Innymi słowy: system dodaje do dźwięku własne barwy. To jakby wybrać opcję ’sala koncertowa’ w najtańszym procesorze kina domowego. Może zabrzmieć jak w sali koncertowej, ale jest to wynikiem dodawania do nagrania sztucznego pogłosu. Słyszałem już kolumny próbujące emulować koncertowe brzmienie. Efekt jest słaby niezależnie od ich ceny. Równie nierealistycznie wypadają próby trafienia ’wprost do studia nagraniowego, między członków zespołu’ [choć dobre nagrania pozwalają znaleźć się na progu studia]. Nagranie jest nieprzekraczalną barierą, horyzontem naszych doznań. Doskonałe nagrania świetnej muzyki potrafią wywołać olbrzymie emocje. Przeżywasz je ponieważ są w samym źródle, czyli w nagraniu. Jeżeli ich tam nie ma, lub nie miało być [jak w wielu klasycznych kreujących fantazje nagraniach Beatlesów ery psychodelii, na przykład w Strawbery Fields Forever], system dodający od siebie wrażenie koncertowego dźwięku działa wbrew intencjom artystów.

Tendencja do skupiania się na subiektywnie przyjemnym brzmieniu [zakładaniu sepiowych okularów] jest zrozumiała. Muszę ją zaakceptować. Jak już wspomniałem, życie jest krótkie i warto je spędzić na słuchaniu systemu który brzmi dobrze. Przecież to właśnie sam dla siebie każdy słuchacz definiuje pojęcie dobrego brzmienia. Ale jedynym sposobem pokazania prawdziwych intencji artystów jest stałe poszukiwanie wierności.

Kiedy ujrzałem wytłoczone na singlu Beatlesów ścieżki i poczułem potrzebę usłyszenia wyłącznie zapisanej w nich muzyki, rozpocząłem poszukiwania. Postanowiłem znaleźć najdokładniejsze kolumny na świecie i system, który je napędzi.

Pierwszym, i najważniejszym dla usłyszenia prawdziwych intencji muzyków, kryterium stała się dla mnie absolutnie liniowa odpowiedź kolumn. To kluczowy aspekt wiernej reprodukcji dźwięku. Nieliniowa krzywa charakterystyczna kolumn, moim zdaniem, prowadzi do odtworzenia przepięknej ścieżki wytłoczonej na winylu tak, że gołym okiem widać zniekształcenia. Godziny poszukiwań kolumn o krzywej bardziej liniowej niż typowe +/- 6dB pozwoliły mi dojść do kilku wniosków. Po pierwsze: wielu producentów kolumn nawet nie publikuje danych dotyczących odpowiedzi częstotliwościowej. Po drugie: ten standard jest zadziwiająco łagodny dla producentów. Odchylenie od poziomy sygnału wejściowego może wynieść nawet 12dB. Jak możemy to akceptować?

Zacząłem więc szukać kolumn, które oferują odchylenie na poziomie najwyżej +/- 3dB. Znacząco zawęziło to pole poszukiwań. Częściowo dlatego, że trudno jest stworzyć mechaniczne urządzenie, które zachowuje dyscyplinę w całym zakresie słyszalnego pasma. Częściowo z racji małego zainteresowania świata audiofilskiego takimi urządzeniami. Większość znalezionych kolumn to konstrukcje zaprojektowane na potrzeby profesjonalnych studiów nagraniowych. Inżynierowie i producenci stawiają na szali miliony dolarów i nagrodę Grammy. Lubią więc dokładnie  słyszeć co robią. Najbardziej znane kolumny z tej grupy to legendarne Bowers & Wilkins Diamond 800. Są one, na przykład, stosowane do monitorowania, miksowania i masteringu nagrań w słynnych studiach Abbey Road. Kolumny można znaleźć w wielu studiach na całym świecie, nawet w wielu wytwórniach filmowych. Ale +/- 3dB to ciągle potencjalna możliwość różnic na poziomie 6dB. Nadal łatwo to usłyszeć. Postanowiłem poszukać kolumn mieszczących się w zakresie +/-1dB. Nie spodziewałem się jednak, że coś znajdę. Okazało się, że na rynku jest więcej niż dziesięć takich konstrukcji. Wszystkie przeznaczone na rynek profesjonalny. Niektóre z nich korzystają z cyfrowej korekcji akustyki. Zdecydowałem się więc na ograniczenie zakresu do +/- 0,5dB, maksymalnej różnicy na poziomie jednego decybela, praktycznie nierozróżnialnej podejściem rewolucyjnym [przedyskutuję to jeszcze poniżej]. Wersja ’domowa’ LS1 ma ładniejszą obudowę i krótsze nogi, co ułatwia ich słuchanie z pozycji fotela. Wersja ’pro’ dzięki dłuższym nogom znajdzie się nad konsolą. Interfejs USB i regulator głośności nie wchodzą w skład zestawu profesjonalnego, można je jednak dokupić osobno. System LS1 to jednak nie tylko narzędzie robocze. To audiofilski produkt stworzony przez audiofilów dla audiofilów, tych w studio i tych w domowym salonie.

Jak brzmi system Grimm Audio LS1? Bałem się, że dla ludzkiego ucha. Znalazłem jedne kolumny: Grimm Audio LS1 [bez cyfrowych korekt].

To właściwie zakończyło moje poszukiwania. Kryterium liniowej charakterystyki jest przecież najważniejsze. Poza tym, czytając dane techniczne LS1 dowiedziałem się o szybkości ich transjentów [są szybsze od wielu kolumn studyjnych, dla których detale są równie ważne jak liniowa charakterystyka]. Wyrównanie fazowe LS1 jest tak samo imponujące. Doczytałem się w końcu, że LS1 są najdokładniejszymi spośród istniejących kolumn. Może z wyjątkiem niedostępnych na rynku konstrukcji budowanych przez niektóre studia masteringowe [np. Bernie Grundman Mastering]. Najciekawsze było odkrycie, że LS1 to nie tylko kolumny, to cały system. DAC, przedwzmacniacz, wzmacniacz - cała elektronika jest na pokładzie. Doskonałe wyniki pomiarów kolumn są więc wynikami pomiarów całego łańcucha - od wejścia do wyjścia.

Nie jest pewnie dla nikogo zaskoczeniem, że kolumny Grimm Audio LS1 zbudowano na potrzeby studiów nagraniowych i masteringowych. Teraz produkowane są również w wersji przeznaczonej do wykorzystania w domu, co jest de facto jeśli zabrzmi ostro i analitycznie, będę musiał zaakceptować fakt, że wszystkim, co mamy są subiektywne wrażenia…

 

 


Praktyka

Kiedy system LS1 dotarł do mnie pięknego letniego dnia, byłem jednocześnie podekscytowany i zdenerwowany. Moja teoria wisiała na włosku.

Instalacja całości jest prosta. Trzeba jedynie zamontować nogi do kolumn, co ułatwiają silne magnesy. Potem należy przykręcić ciężkie podstawy, na których kładzie się subwofery. Następnie wystarczy znaleźć miejsce dla kilku przewodów, zainstalować oprogramowanie i sparować kolumny z komputerem. Już po godzinie z LS1 popłynęła muzyka.

Teraz pora na pokazanie tła. System LS1 został pierwotnie zaprojektowany na potrzeby inżynierów pracujących w studiach mikserskich/masteringowych. Muszą oni dokładnie słyszeć wszystkie detale obecne w nagraniach, co ułatwia im dopasowanie całości do wielu różnych systemów, na których ludzie będą słuchać ich nagrań. Oznacza to wybitnie precyzyjną i wierną prezentację, która pozwala na dokładną analizę dźwięku. Próby osiągnięcia takiego brzmienia na słabszych kolumnach mogą przywoływać na myśl przeklęte słowo ‘analityczne’. Na szczęście, LS1 to nie są słabsze kolumny. Choć stworzenie przyjemnie brzmiących zestawów nie było głównym celem Grimm Audio, otrzymana przez projektantów LS1 dokładna prezentacja oraz dopracowane zachowanie systemu w pomieszczeniach odsłuchowych dało w rezultacie prawdziwie ‘muzykalny’ dźwięk [co mnie zupełnie nie dziwi]. Choć do zgrania głośników oraz wyrównania fazy LS1 wykorzystują cyfrową obróbkę sygnału, głównym sprawcą ich doskonałego brzmienia jest doskonały projekt. DSP zapewnia jedynie finałowe wykończenie.

Trzeba przyznać, że pomysł na szeroką obudowę przypominającą wręcz otwartą odgrodę jest zadziwiająco retro. Odgrody były bardzo popularne w latach trzydziestych i czterdziestych zeszłego wieku. Zaletą takiego podejścia jest [według instrukcji obsługi] ‘Przesunięcie granicznej częstości rezonansowej poniżej 250Hz, gdzie ludzki słuch odbiera dźwięk jako jednokierunkowy.’ Projekt ten przesuwa najważniejsze problemy z kierunkowością dźwięku tam, gdzie nie mają one znaczenia. Otaczające obudowę nogi są z boku zaokrąglone, co znacząco poprawia stereofonię. Dodatkową zaletą płaskiej obudowy, co również podkreślono w instrukcji, jest przesunięcie rezonansów bocznych wewnątrz niej znacząco powyżej częstości odcięcia głośnika niskotonowego przez zwrotnicę, co likwiduje charakterystyczne dla obudowy zamkniętej zniekształcenia nawet zanim zachodzi potrzeba korekcji przez elektronikę. Muszę też podkreślić, że wykonane z bambusa obudowy testowanych przeze mnie kolumn wyglądają znakomicie.

Głośniki pochodzą z norweskiego Seasa. Ich magnezowe membrany charakteryzuje słaba podatność na rezonanse własne. Tweeter osiąga wyrównaną i wolną od dystorsji odpowiedź również i w zakresie średnich tonów, dzięki czemu Grimm Audio mogło ustawić znacznie niżej niż zwykle częstotliwość podziału zwrotnicy, co prowadzi do dalszego obniżenia poziomu dyspersji i znacznie poprawia obrazowanie.

Inną ciekawą częścią projektu są subwofery LS1s. Leżą one na podstawach kolumn z głośnikami skierowanymi ku górze [to też wygląda super]. Grimm oferuje te subwofery jako opcję, która ma odciążyć głośniki średnio-niskotonowe kolumn podnosząc maksymalny poziom głośności i przesuwając granicę liniowego odtwarzania dźwięku z 40 do 20Hz. [Szczerze mówiąc, podczas stosowania generatora częstotliwości zauważyłem, że membrana subwofera zaczyna się poruszać już przy 9Hz! A zaczynają być naprawdę słyszalne i odczuwalne w trzewiach przy 15Hz]. Choć firma twierdzi, że sub nie jest konieczny, mam inne zdanie. Podczas słuchania niektórych utworów elektronicznych i hip-hopowych, uderzenie basu poruszające wręcz podłogą odpowiadało za olbrzymią część moich przeżyć. W Mofo  z płyty ’Pop’ zespołu U2 myślałem, że moja podłoga się zapadnie. Nie byłoby tego bez subwoferów. Poza tym: w takiej muzyce  obecność subwoferów sprawia, że głośniki samych kolumn nie są obciążone do granic możliwości, co przekłada się na ich otwarte brzmienie.

Interesującym aspektem budowy LS1 jest fakt, że cała elektronika mieści się w lewej nodze każdej z kolumn. Zmniejsza to ilość koniecznych przewodów i zajmowaną przez system powierzchnię, ale i zapewnie najkrótszą możliwą ścieżkę sygnału. Sygnały cyfrowe są poddane przetaktowaniu przez zmodyfikowaną wersję legendarnego zegara Grimm CC1, który jest często spotykany w świecie profesjonalnym. W całym systemie LS1 znajdują się w sumie trzy zegary: po jednym w lewej nodze kolumn i jeden w interfejsie USB.

Jeżeli wątpisz, że Grimm Audio jest w stanie samodzielnie skonstruować prawdziwie audiofilską elektronikę pomyśl jednym: przetworniki i zegary Grimm są standardowym wyposażeniem studiów nagraniowych, mikserskich i masteringowych na całym świecie. Od tych komponentów zależą przychody rzędu milionów dolarów i ewentualne nagrody Grammy. Grimm Audio nie tworzy elektroniki, którą łatwo wymienić na lepszą za parę dolarów. Projekty tych urządzeń są wynikiem prawdziwej pasji wspartej wieloletnim doświadczeniem osób, które od wielu lat są jednymi z najbardziej znanych twórców sprzętu audio na świecie. Należą do nich Bruno Putzeys, Guido Tent, Peter van Willensward, Eelco Grimm. Ich wiedza pokrywająca szeroki zakres problematyki pozwoliła stworzyć produkt kompletny, system LS1 to więcej niż suma poszczególnych części. To nie jest pakiet japońskiego kina domowego. Nawet regulatory w układzie zasilania zaprojektowano pod kątem jakości działania całego systemu.

To właśnie muszą zrozumieć audiofile, dla których urządzenia typu ’all-in-one’ są synonimem zła: system LS1 został od podstaw zaprojektowany jako całość z uwzględnieniem faktu, że jakość jednej z jego części będzie wpływać na całą resztę. Efektem jest zrównoważony system, który osiąga brzmienie bliskie perfekcji pod względem liniowości i dokładności.

Domowe systemy audiofilskie składane z komponentów różnych marek niezbyt często osiągają taką spójność. Co więcej, produkt Grimm Audio jest odporny na próby udoskonalania przez domorosłych fanów tuningu. Niczego nie da się tu wymontować. Niczego nie da się dokręcić.

Trzeba oczywiście pamiętać, że nawet Teoretycznie Perfekcyjny System Audio okaże się słaby w pomieszczeniu o słabej akustyce i w przypadku złego ustawienia kolumn. Grimm zaleca ustawienie swoich kolumn w częściowo wytłumionym pomieszczeniu. Na tym etapie miałem właśnie największy problem z ustawieniem kolumn. Zanim osiągnąłem liniową odpowiedź w swoim pomieszczeniu i w  swoim fotelu musiałem poświęcić długie godziny na pomiary, ponowne pomiary, przesuwanie kolumn, etc. To chyba moja jedyne zastrzeżenie wobec Grimm Audio. Uważam, że w instrukcji obsługi powinno znaleźć się więcej informacji na temat poprawy akustyki pomieszczeń. Otrzymanie płaskiej charakterystyki, wyrównania w domenie czasu i zgodnej fazy w pomieszczeniu, które zniekształca każdą z tych cech brzmienia, jest praktycznie niemożliwe. Chciałbym, żeby Grimm powiedział więcej na temat idealnego przygotowania pomieszczenia a nawet dołączył do LS1 sprzęt do pomiarów pozwalających rozwiązać problem interferencji. [Choć oczywiście można w tym celu wynająć profesjonalną firmę akustyczną. I będą to doskonale wydane pieniądze.]

Co więcej, choć to dyskusyjna sprawa, doceniłbym obecność bardziej agresywnej opcji cyfrowej korekcji brzmienia pozwalającej skorygować akustykę pomieszczenia. Rozumiem, że nie jest to rozwiązanie idealne. Zwłaszcza z punktu widzenia czystości brzmienia założonej przez inżynierów Grimm Audio, którzy DSP wykorzystali jedynie na ostatnim etapie do delikatnego dostrojenia głośników. A jednak uważam, że zepsucie takiego dźwięku przez typowy domowy salon bez ustrojów akustycznych to jeszcze gorsza opcja. Korekcja akustyki to diabeł, ale jest świetnym wyjściem dla osób nie mających zapału do przygotowania doskonałego [czy choćby przyzwoitego] akustycznie pomieszczenia.

Na szczęście mnie, dzięki panelom firmy Auralex i wielokrotnym pomiarom, udało się przygotować pomieszczenie umożliwiające otrzymanie liniowej odpowiedzi częstotliwościowej w pozycji odsłuchowej, co potwierdziłem przy pomocy generatora tonów testowych i - co chyba ważniejsze - podczas słuchania muzyki. W moim pokoju najtrudniej było uzyskać prawidłową odpowiedź basu. Wiedziałem, że wszystko jest OK, kiedy wreszcie usłyszałem kontrabas brzmiący jak kontrabas i elektryczną gitarę basową, która zabrzmiała jak elektryczna gitara basowa.

Powinienem dodać, że w związku z rozmiarami mojego pokoju i moim analitycznym podejściem do słuchanej muzyki, traktowałem LS1 jako monitory bliskiego pola. Nie jest to rozwiązanie dla każdego, ale najbardziej ułatwia zanurzenie się w muzyce.

Grimm Audio zaleca w swojej instrukcji dość znaczne skręcenie kolumn do środka, nawet do 45 stopni. Ma to zredukować odbicia od ścian pomieszczenia, zmniejszyć wpływ rezonansów membrany na brzmienie i rozszerzyć pole realistycznego obrazowania. Uważam, że zniekształcenia wynikające z rezonansów membrany są praktycznie niesłyszalne a przy bliskim ustawieniu kolumn w zaadaptowanym akustycznie pokoju pozostałe dwie kwestie nie mają znaczenia. W instrukcji LS1 napisano też, że w niektórych przypadkach lepiej sprawdza się słabsze skręcenie kolumn, z tweeterami skierowanymi wprost w ucho słuchacza. Tak było i w moim przypadku.

Zanim opiszę wrażenia odsłuchowe, jeszcze jedno zastrzeżenie. Całe odsłuchy LS1 przeprowadziłem absolutnie w domenie cyfrowej. Wykorzystałem do tego laptop Apple MacBook z programem Audirvana i przewód USB do połączenia źródła z kolumnami. W zastosowanej konfiguracji, Audiurvana nie wykonuje żadnej obróbki sygnału. Po prostu, wysyła zera i jedynki do przetwornika cyfrowo-analogowego LS1. Wybrałem to ustawienie chcąc usłyszeć wyłącznie LS1. Każde zewnętrze urządzenie i obróbka sygnału zmieni założone docelowe brzmienie LS1.

Słuchałem wszystkiego. Od skompresowanych plików 256kb/s z serwisu iTunes po pliki PCM do 24-bitów/192kHz [LS1 wspiera pliki PCM do 24-bitów/384kHz]. Ale najlepsza była możliwość wykorzystania   opcji odtwarzania DSD64 i DSD128 [kolejna wersja firmowego oprogramowania pozwoli na DSD256]. Po połączeniu z zewnętrznym przedwzmacniaczem lub procesorem kina domowego, kolumny LS1 mogą też działać w trybie wielokanałowym.


Realizacja

Na początku muszę napisać jedno: przez pierwsze tygodnie tego testu, podskakiwałem na początku każdego utworu. Dźwięk wydobywający się z kolumn był tak realny, namacalny i żywy, jakby w moim pokoju z każdym utworem pojawiali się sami muzycy.

Odsłuchiwane płyty obejmowały wszystkie gatunki muzyki. Od hip-hopu poprzez jazz do klasyki. Zacznę jednak opisy od najsłabszej rozdzielczości do najwyższej. Tak, tak, różnice są wyraźnie słyszalne na tym systemie nawet dla niewytrenowanych uszu moich przyjaciół i rodziny, którzy mnie odwiedzali podczas tego testu. Szybko zauważyłem, że muszę zaczynać od CD [16-bitów/44,1kHz] a potem przechodzić do wysokiej rozdzielczości. Kiedy bowiem zmieniałem pliki hi-res na płyty CD wszyscy słyszeli pogorszenie brzmienia. Bardziej płaski i przytłumiony dźwięk wywoływał niemiłe komentarze.

Zacznijmy od Hell Bells ACDC. Ich najnowsza produkcja dostępna wyłącznie na portalu iTunes w formacie 256kb/s jest opisana ’Mastering dla iTunes’ [nie jest to szczególnie imponujące, ale i tak lepsze od standardu będącego słabym ripem płyty CD]. Wcześniej przesłuchałem kilka  skompresowanych plików 256kb/s: ziarniste i płaskie. Kiedy jednak włączyłem Hell Bells, doznałem szoku. Zabrzmiało świetnie. Wiem, wiem. Pisać tak o skompresowanych plikach niskiej rozdzielczości to herezja. Ale, po prostu, muszę napisać prawdę. Przez LS1 piosenka ta zabrzmiała wręcz monumentalnie. Zaczynający się kilka sekund od początku riff Angusa Younga w prawej kolumnie zabrzmiał przerażająco namacalnie. Jakby dźwięki błyszczących strun wzmacniał prawdziwy lampowy piecyk estradowy stojący u mnie w pokoju. Jednak prawdziwe przeżycia zaczęły się z wejściem perkusji. Uderzenia stopy poczułem na klatce piersiowej. Jako ciężkie basowe łupnięcie zakończone wyższym wybrzmieniem skóry bębna. Przez swój realizm, było to bardziej przerażające niż gitara. Potem przyszedł czas na talerze - błyszczące i czyste - połączone z równie ostrym werblem. Muzyka wybuchła w moim pokoju. To czysty rock and roll! Kiedy wchodzi Brian Johnson ze swoim wokalem, całość staje się kompletnie szalona. Scena jest olbrzymia, ale czujesz, że dokładnie tak jest w nagraniu. Przestrzeń nie wydaje się rozciągnięta czy nadmuchana, jak na wielu kolumnach. Dlaczego ta piosenka brzmi tak fenomenalnie? Bo to jeden z najlepszych miksów jakie kiedykolwiek zrobiono. Ten utwór to legenda. Wszystko ma taki sam poziom głośności, każdy element nagrania jest odrębny. To tak dobry miks, że słychać jego jakość nawet w słabym formacie. Każdego, kto uważa, że piszę bzdury zapraszam do siebie na odsłuch! [Tylko proszę przynieść butelkę dobrego scotcha.]

Następny utwór to The Miracle [of Joey Ramone] z albumu U2 ’The Songs of Innocence’. To radosna rockandrollowa piosenka, jakich w sumie niewiele w repertuarze U2. Słuchałem jej także w wersji 256kb/s ’Mastering dla iTunes’. Mimo niskiej rozdzielczości pliku, muzyka rozsadzała mój pokój. Był w tym ślad brzmienia mp3, ale było to mp3 jakiego wcześniej nie słyszałem. Najciekawsze w tym utworze pojawia się po około trzech i pół minutach. Muzyka kończy się i słychać tylko jednostajną basową nutę, która porusza całym Twoim ciałem a potem nagle spada oktawę niżej i czujesz jej brzmienie tylko w drżeniu podłogi. Po tym pojawiają się niebiańskie akustyczne gitary oraz krystalicznie czysty głos Bono. Obraz jest narysowany z doskonałą ostrością.

Przejdźmy teraz do plików zgranych bez kompresji z płyt CD. Na pierwszy ogień poszedł Kayne West i jego Black Skinhead. Tu muszę po raz pierwszy napisać, że LS1 urywają głowę. Ta ścieżka brzmi na LS1 wprost imponująco. Puszczałem Black Skinhead każdemu, nawet mojej mamie. Zaczyna się od uderzeń syntezatorowego basu, które faktycznie widzisz, czujesz i dotykasz. Rozchodzą się w poziomych warstwach wyglądających jak neonowe tuby różnych kolorów. Potem wchodzi najmocniejszy bęben jaki możesz sobie wyobrazić. W tym momencie kolumny LS1 stają się trójwymiarową drukarką. Tworzą ciężkie metalowe obiekty, których inwazję możesz realnie przeżyć w swoim pokoju. Wyskoczysz z fotela, jeśli nie jesteś przygotowany. Równie fascynujące są wokale w tle. Są niezgodne z fazą, co daje efekt trójwymiarowej halucynacji, która otacza cię a potem wchodzi do środka twojej głowy. Ten utwór pokazuje do czego zdolne są LS1. Nazywam go ścieżką ’w Porsche od zera do setki’.

Kolejny testowy utwór to Kid A zespołu Radiohead. Zmusza on wszystkie kolumny do maksymalnego wysiłku. Olbrzymia ilość syntetycznych dźwięków o pełnym zakresie częstości - od głębokiego basu po najwyższą górę - pokonała wszystkie kolumny, które słyszałem. Oprócz LS1. Po raz pierwszy usłyszałem Kid A odtworzony właściwie i bez żadnego wysiłku. Dla większości kolumn trudny jest zwłaszcza, przypominający śpiew robota, modulowany wokal Thoma Yorke’a. Każda słyszana przeze mnie wcześniej para kolumn tłumiła albo akcentowała określone części pasma, przez co York był czasem zbyt głośny lub brzmiał nosowo. Równie trudny do kontroli jest klawiszowy syntezator brzmiący tu jak wibrafon zbudowany przez kosmitów z dziecięcych żeber. Większość kolumn zamienia go w ostry bałagan. Kolumny Grimm Audio LS1 pokazały wspomniane elementy z całkowitą przejrzystością i gładkością w całym zakresie pasma. Równie ekscytujący jest schodzący nisko bas w początkowej części utworu. LS1 pokazały go w odpowiedniej skali: był coraz cięższy aż poczułem go jako betonową podłogę u moich stóp. To prawdziwa dźwiękowa przygoda, LS1 zabierają cię na przejażdżkę bez żadnego wysiłku. Słuchając LS1 po raz pierwszy w życiu dotarło do mnie, że jest to analogowe nagranie. Tego charakterystycznego szumu taśmy nie da się podrobić. Jest obecny bez żadnej przerwy. Nie słyszałem go jednak wcześniej a przecież słuchałem tego utworu na każdym testowanym przez mnie komponencie. W tym i systemach kosztujących ponad milion złotych.

Moim ulubionym utworem Radiohead, i prawdopodobnie moim ulubionym utworem w całym życiu, jest Separator z płyty ‘The King of Limbs’. Utwór ten jest równie wymagający dla kolumn, ale w zupełnie inny sposób. Separator jest pełen ledwie słyszalnych detali, które zdają się wypływać z podświadomości. W pewnym momencie nie wiesz czy słyszysz je naprawdę, czy to tylko wytwór wyobraźni. Jednym z tych elementów jest dźwięk przypominający oddychanie w środku utworu. Tak przynajmniej słychać to na słuchawkach Sennheiser HD650. Grimm LS1 opowiadają inną historię: to ktoś mówi. A dźwięk jest częścią pętli perkusyjnej. Tajemnicze słowa są dokładnie w środku sceny. Tuż nad i troszkę za talerzami. Ledwo go słychać, ale słychać.

Wróćmy do U2 i ich wielkiego utworu I Still Haven’t Found What I’m Looking for z płyty ‘The Joshua Tree’. Chciałem go posłuchać, bo miks Daniela Lanois jest tak doskonale gęsty. Nie zawiodłem się. Każdy element ma swoje miejsce mimo, że to ma być mroczne nagranie. Głos Bono słyszę tuż przed sobą. Mogę go dotknąć. Słychać też dokładnie bęben basowy Larry’ego. Choć zwykle jest rozmyty wśród natłoku instrumentów. Tu po raz pierwszy napiszę, że LS1 tworzą spektakle przepełnione emocjami. Na tych kolumnach, piosenka zabrzmiała całkowicie olśniewająco. To doskonały przykład, że chłodna analityczna dokładność może sprawić, że ktoś zapłacze. Co spotkało mojego przyjaciela podczas naszych wspólnych odsłuchów. Ba, moje oczy też zaszły mgłą.

Pora na mój drugi ukochany zespół oprócz U2, Beatlesów. Wykorzystałem do odsłuchów zapisane w pamięci USB ścieżki 24-bity/44,kHz ze zremasterowanego boksu wydanego w roku 2009. Skupię się na trzech utworach. Pierwszym jest A Hard Day’s Night. Tutaj LS1 pokazały, że są bardziej prawdomówne, niż niektórzy mogliby sobie życzyć. W PCM tej piosenki trudno słuchać. Dźwięk jest jasny, ostry i całkowicie cyfrowy. LS1 nie mają litości. Tak, jakby mówiły ‘Oto, jak można zepsuć PCM’. Milutko brzmiące systemu mogą spróbować zamienić tę ścieżkę w coś ciepłego i rozmytego. Ale nie taka jest prawda. Spodziewałem się, że usłyszę ostre brzmienie na całej tej płycie. Format PCM nie jest najlepszy do zapisu płyt bogatych w akustyczne gitary, harmonijki i z niedużą ilością basu. Mogę tylko marzyć o brzmieniu tej muzyki przeniesionej z oryginalnej dwuścieżkowej taśmy matki wprost do plików DSD. Z moich doświadczeń wynika, że akustyczne gitary brzmią z DSD gładko i ciepło. Tak, jak gitara brzmi na żywo.

Znacznie lepiej brzmią współczesne remastery cięższych, rockowych, utworów The Beatles. Na przykład Everybody’s Got Something To Hide Except For Me and My Monkey z białego albumu. Słuchany przez LS1, ten utwór rządzi. Jest ciężki, trudno się oprzeć rytmowi i pokazuje surowe piękno przesterowanych elektrycznych gitar. Perkusja Ringo jest ciężka jak ciężarówka betonu. Przy tym wszystkim możesz usłyszeć każdą nutę basu Paula i zobaczyć struny uderzające o progi gryfu.

Najlepiej brzmiącym albumem tej kolekcji jest ‘Abbey Road’. Na LS1 brzmi potężnie. Wynika to w dużym stopniu z jego ciepła i jakości basu. Uważam, że audiofile nie powinni bać się basu, co często się dzieje. Bas to emocje. Tylko kiedy czujesz bas pulsujący w całym ciele, zanurzasz się całkowicie w dźwiękowym przeżyciu. Słuchać ‘Abbey Road’ to znaleźć się w uścisku bliskiego przyjaciela. Na LS1 wyróżniają się dwa utwory: Come Together i Here Comes the Sun. Kiedy słuchałem drugiego z nich, doznałem olśnienia. Niezależnie od stopnia jego skomplikowania, a jest chyba tak złożony jak najbardziej psychodeliczne kawałki Beatlesów, pod wszystkimi warstwami muzyki usłyszałem jedno: ZESPÓŁ, chemię jaka łączyła chłopaków grających razem. Zacząłem płakać. Nigdy nie słyszałem Beatlesów w ten sposób. Choć słuchałem ich milion razy. Jakbym zobaczył ich przed sobą grających razem w skupieniu, z opuszczonymi głowami, w symbiotycznym transie. Każdy dodawał coś od siebie do magii, która powstała.

Katalog Beatlesów jest pełen dziwnych dźwięków, które są praktycznie niesłyszalne na kolumnach, choć słyszę je przez swoje słuchawki Sennheisera. Korzystam z tych bardzo cichych detali podczas testowania kolumn. Większość audiofilskich konstrukcji, nawet tych najdroższych, nie daje sobie rady z tym ćwiczeniem. Nie słychać na nich części a nawet wszystkich interesujących mnie szczegółów. Zaś LS1 pokazały je czysto i wyraźnie. Jednym z moich faworytów jest ‘Bye!’, które mówi John w trakcie odliczania do Sgt. Pepper Reprise. Można to usłyszeć na wielu kolumnach. A kiedy już to usłyszysz, nigdy nie zapomnisz, że tam jest. Gdzieś między ‘two’ and ‘three; liczącego Paula. Zazwyczaj to ‘Bye!’ jest zagubione w hałasie. Grimm daje mu własne miejsce, wyraźnie z przodu.

Podobnie dzieje się w końcówce Helter Skelter. Tego dnia Beatlesi w studio grali ten utwór przez osiem i pół godziny bez przerwy. Każda kolejna wersja była bardziej brudna i hałaśliwa. Aż ostatnia, z numerem 21, okazała się wystarczająco surowa i pokręcona. Tuż przed jej końcem słychać Ringo krzyczącego ‘I’ve got blisters on my fingers!’ Można też usłyszeć Johna odwróconego od mikrofonu i pytającego w stronę dyżurki ‘How’s that?’ To piękny moment. Bardzo słabo słyszę to w słuchawkach. Na LS1 jest całkowicie wyraźny. To szczególne osiągniecie. Dźwięki te są przecież zapisane z daleka, przez mikrofony ustawione tuż przy instrumentach, wśród olbrzymiego zgiełku. Czapki z głów przed LS1 za ich zdolność pokazania najdrobniejszych detali w precyzyjnie określonych pozycjach. Wręcz widziałem Johna kierującego głowę do góry, w stronę okna dzielącego olbrzymie studio numer dwa EMI od dyżurki.

Zdarzyło mi się jednak czegoś nie usłyszeć na tych kolumnach, ale nie winię za to firmy Grimm Audio. Dwóch rzeczy. Pierwszą jest ton o częstości 15kHz obecny na samym końcu A Day in The Life tuż przed zapętleniem ostatniej ścieżki, kiedy to Paul zdaje się powtarzać w nieskończoność ‘never could be any other way’. Z jakiegoś dziwacznego i niewytłumaczalnego powodu, słyszałem ten dźwięk tylko dwa razy w życiu: jadąc swoją Mazdą 3 i prowadząc kiedyś samochód marki Kia [być może ich systemy audio pochodziły od jednego producenta?]. To tajemnica, której nigdy nie wytłumaczę. W każdym razie, jeżeli kiedyś usłyszysz elektrostatyczny trzask w tym momencie [obecny w większości systemów] – nie chodzi o niego. Chodzi o ciągłą  sinusoidalna falę, która brzmi jak mała jasna gwiazdka na sklepieniu twojej czaszki. Niedawno przestałem go słyszeć w swojej Maździe. Może to znaczyć, że w wieku 39 lat przestałem słyszeć częstotliwość 15kHz, co mnie zasmuca [choć jest normalnym zjawiskiem związanym ze starzeniem]. Potwierdził to mój generator tonów testowych: przestaję go słyszeć w okolicy 14kHz. Nie jest to więc wina LS1.

Na końcu Magical Mystery Tour można usłyszeć cichutkie dźwięki, jakby kurant, zagrane jednak prawdopodobnie na czeleście. Zawsze zwracałem uwagę na ten szalony fragment słuchając w moich słuchawkach. Słychać go wyraźnie. Na LS1 da się go usłyszeć z ledwością. Męczyło mnie to. Dopiero po wyłączeniu lewej kolumny, czelesta wróciła na miejsce. [Oprogramowanie Grimm pozwala wyłączyć lewą kolumnę jednym naciśnięciem palca. Prawdopodobny powód tego zjawiska wynika prawdopodobnie z tego, że słuchawki zapewniają kompletną separację kanałów. Po ustawieniu kolumn w układzie trójkąta, moje prawe ucho i tak słyszy lewą kolumnę. A brzmienie instrumentów w lewej kolumnie jest co najmniej dziesięć razy głośniejsze od tego cichego dźwięku w prawej. Zacząłem się zastanawiać dlaczego inżynierowie dźwięku a zwłaszcza Geoff Emerick ukryli ten klejnot tak głęboko w swoim miksie. Dlaczego to w ogóle nagrano? A może EMI miało wtedy w studio doskonałe kolumny? Nie. Według słów inżyniera Kena Scotta, używali wtedy ‘okropnych kolumn Altec [5A w obudowie 612], z którymi trzeba było walczyć, żeby coś usłyszeć. Ale kiedy to się udało, brzmiało dobrze wszędzie.’ Moim zdaniem, Emerick nie zwrócił uwagi na ten detal zgrany na którąś z taśm na długo przed ostatecznym miksowaniem. Mógł przecież pracować jednocześnie z czterema ścieżkami. Pewnie wcale tego nie słyszał. LS1 odtwarza to perfekcyjnie, po wyłączeniu lewej kolumny. Nie winię więc kolumn, ale ich ustawienie. Jeżeli ktoś to słyszy na swoich kolumnach – proszę o kontakt.

Nowa zremasterowana wersja Smells Like Teen Spirit, dostępna na HDTracks w formacie 24-bity/96kHz, zabrzmiała na testowanych kolumnach zadziwiająco. Ba, to niedomówienie! Zabrzmiała monumentalnie. Jakby w pokoju odsłuchowym ktoś wykuł właśnie granitowy posąg. Wszystko, co do tej pory powiedziałem  na temat odczuwania muzyki, jej ciężaru i fizycznej obecności, należy pomnożyć przez dziesięć. Czujesz jak mógłbyś się czuć siedząc w studio tuż obok zespołu nagrywającego właśnie ten utwór. Chciał go koniecznie posłuchać. Zamiast siedzieć na mojej superwygodnej kanapie, stanęliśmy więc a ja nastawiłem głośność na 102dB [zwykle nastawiam około 85dB]. Czułem się tak samo, jak wtedy kiedy usłyszałem to po raz pierwszy. Myślałem, że ten odsłuch może uszkodzić LS1. Mogą osiągnąć maksymalnie 105dB a 102 nie zrobiły na nich żadnego wrażenia. Zamiast tego zniknęły, przed nami zaś znalazł się grający na żywo wielki rockowy band. Kompletnie magiczne przeżycie. Scena była szeroka, każdy jej element precyzyjnie ustawiony i wręcz namacalny. Byliśmy szczęśliwi i jednocześnie przerażeni. Teen Spirit to nie jest utwór, który puścisz znajomym po niedzielnym obiedzie.

Następnie przyszła pora na dwa nagrania zrealizowane jeszcze w erze analogu, oba w formacie 24-bity/192kHz: Folk Singer Muddy Watersa i Kind of Blue wiecie kogo. Nagranie Folk Singer jest dość ciche. Trzeba trochę podkręcić głośność. Kiedy to zrobisz, zakresy dynamik staje się przepotężny.Tak, że każdego muzyka widzisz w swoim pokoju w skali naturalnej. Chropowaty głos Muddy’ego dominuje w miksie, ale nawet jego delikatne przesunięcia palców po strunach są doskonale słyszalne. Kind of Blue jest jeszcze bardziej przestrzenne i trójwymiarowe. Wynika to zapewne z faktu, że inżynierowie nowego masteringu pominęli stereofoniczną taśmę matkę i sięgnęli wprost do wielościeżkowego surowego oryginału, usuwając w ten sposób z łańcucha jeden etap. Rezultat zapiera dech w piersiach. Uwielbiam słuchać takich szczegółów, jak stroiki w ustnikach saksofonu. Albo kontrabasu stojącego daleko w kącie. LS1 prezentują go naturalnie, z odpowiednimi rozmiarami i głębią. Mimo, że rejestrowały go mikrofony ustawione niezbyt blisko.

Słuchałem zbyt wielu nagrań w formacie DSD, żeby je tutaj wymieniać. Napiszę jedynie, że dla rockowej muzyki nagranej na analogowej taśmie, DSD jest - w porównaniu z innymi formatami - jak lody Häagen-Dazs zestawione z najtańszymi śmietankowymi z osiedlowego spożywczaka. Jest gładki, gęsty, wyrafinowany i pełen zapachów.  To w DSD akustyczne gitary brzmią lekko i gładko [nawet najlepiej zrealizowany PCM dodaje im metaliczności i ostrości. Gram zarówno na gitarze akustycznej, jak i elektrycznej. Znam brzmienie obu. Jednym z moich ulubionych nagrań rockowych w DSD jest Midnight Rambler z albumu Stonesów ‚Let It Bleed’ z 1969. Otwiera go gitara Keitha  w prawej kolumnie. Tak właśnie brzmi lampowy wzmacniacz. Kiedy Keith gra swoje akordy a dźwięki mają w sobie pewne zaokrąglenie przypominające brzmienie dzwonów, słyszę to samo, co ze swojej gitary podłączonej do lampowego pieca Fendera. W centrum rządzi sekcja Wyman/Watts. I znów: LS1 podkreślają rytm jako solidną podstawę, na której opiera się cała piosenka. W środku utworu słychać coś ciekawego: muzyka cichnie a ktoś cicho śmieje się w tle. Ponad szumem taśmy, LS1 pokazują nie tylko śmiech, ale i jego odbicie od przeciwległej ściany studia. Każdy najdrobniejszy detal ma tu swoje dokładnie określone miejsce.

Na koniec zostawiłem samą śmietankę: zestaw purystycznych nagrań DSD kupionych na NativeDSD.com. W chwili, kiedy piszę te słowa, słucham utworu Chiquita Puento Celeste nagranego przez Todda Garfinkle’a. To rejestracja [5,6MHz] pięciu muzyków grających na akustycznych instrumentach dokonana za pomocą minimalistycznego zestawu dwóch mikrofonów Korg MR2000S. Zero postprodukcji. Szczerze mówiąc, nigdy nie słyszałem czegoś takiego od momentu, kiedy usiadłem za mikserską konsolą. Słyszę wyłącznie czysty sygnał docierający do mikrofonów. Instynktownie chciałem sięgnąć ręką do suwaków, żeby troszkę zmienić balans. Ta ścieżka pokazuje wyraźnie, że DSD128 to całkowicie niewidoczny format nagrywania. LS1 są jak otwarte okno pokazujące całą sesję. Wszystko brzmi dokładnie tak, jak usłyszałbyś po wejściu do studia. Gitary akustyczne i kontrabas są absolutnie naturalne. Ludzki głos - surowy. Pokój jest niewielki i całkowicie wytłumiony, co pozwala muzykom szybko osiągnąć bliski kontakt. Doskonałe ustawienie mikrofonów pozwoliło uzyskać świetną separację instrumentów. Szczerze rekomenduję to nagranie wszystkim, którzy chcą poczuć się jak  realizator dźwięku śledzący rozwój sesji. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem na nagraniu. Do tej pory słuchałem jedynie transferów z analogowej taśmy do DSD128. Bez szumu taśmy, słyszysz pełne naturalne wybrzmienia każdego instrumentu, które w tym przypadku akcentuje akustyka samego pomieszczenia. Kocham mocno przetworzone, chemiczne brzmienia rockowych gigantów [U2, Radiohead, The Beatles, Coldplay, Kanye West, etc.]. Bo przecież celem ich produkcji nie jest uzyskanie wiernego brzmienia instrumentów, ale wykorzystanie dostępnych w studio narzędzi do stworzenia nowej jakości. Jakby nakładanie kolejnych warstw farby na przygotowany podkład. Ale kocham również czyste nagrania instrumentów akustycznych w ich naturalnym środowisku. To jest to!

Teraz słucham nagrania pierwszej symfonii Mahlera, dostępnego na darmowym samplerze ‚Just Listen’ wytwórni Native DSD. Autorem nagrania jest Jared Sacks, który pracuje też dla Channel Classics. To surowy master beż żadnej edycji i obróbki. Ciekawe, że Jared podczas nagrywania wykorzystał rekorder Grimm 64fs. Cały łańcuch konwersji AD/DA, jaki słyszę, został więc stworzony przez Grimm Audio. Doświadczam tego samego, co przeżyłem podczas słuchania opisanej wyżej ścieżki Chiquita. Tyle, że dużo większy zespół znalazł się w większym powiększeniu. Wszystko, co myślę to ‚O matko!’ Grimm produkuje największy zakres dynamiki, jaki kiedykolwiek słyszałem. Jestem zanurzony w dźwięku. Co za bas! W niektórych partiach, kotły i wiolonczele doprowadzają podłogę do drżenia. Słyszę całą orkiestrę. Bardzo wyraźnie. Nie mam żadnego wrażenia, że kolumny zmuszają się do reprodukcji basu w kontrolowany sposób, który nie zagłuszy wysokich smyczków lub drewnianych dętych. Słyszę wyłącznie czyste brzmienie orkiestry. Odebrało mi mowę! Jestem przerażony! Muszę tu skończyć, bo naprawdę nie wiem co więcej mógłbym napisać. Po prostu:  musicie posłuchać tego sami!

Co na temat Love Me Do? Płyty, której ścieżki oglądałem z bliska i które stały się symbolem tego, co chcę usłyszeć. Singiel ten jest dla mnie symbolem. Ikoną. Chcę usłyszeć wyłącznie to, co nagrano. Nie chodzi o to, że nie chcę w ten sposób usłyszeć Love Me Do. Ale w ten sam sposób chcę słyszeć  w s z y s t k i e  nagrania. Poza tym, jedyną drogą do usłyszenia oryginału jest posiadanie pierwszego tłoczenia płyty. Co zadziwiające, taśma matka tej piosenki została zagubiona lub po prostu wyrzucona. Wszystkie dostępne dziś wersje podchodzą z cyfrowego transferu oryginalnego winyla. Dotyczy to nawet całkowicie analogowego boksu ’Beatles In Mono’ [sprawdź w danych dotyczących masteringu każdego utworu w książeczce towarzyszącej płytom]. Prawda jest taka, że nie mogę posłuchać prawdziwej wersji Love Me Do, bo nie mam oryginału.

Moje finałowe wnioski dotyczące kolumn Grimm Audio LS1 są takie: to najbardziej imersyjne, dynamiczne, detaliczne, zniuansowane, eleganckie, wciągające, emocjonujące i - tak, tak - muzykalne kolumny, jakie kiedykolwiek słyszałem. Ten system zaimponował mi na każdym polu. Uwierzcie, LS1 to rewolucja, na wielu płaszczyznach. Nie tylko przekraczają granice pod względem dokładności, odwzorowania częstotliwości, zgodności czasowej i fazowej, ale oferują całkowitą czystość brzmienia w pakiecie, który będzie atrakcyjny dla wielu przyszłych pokoleń miłośników dobrego dźwięku, którzy nie będą zainteresowani niekończącą się pogonią za audiofilskim królikiem. Ciągłymi wymianami sprzętu i poszukiwaniem komponentów, które może pomogą w uzyskaniu synergii i brzmienia zasługującego na miano high-fidelity.

Największą rewolucją dziejącą się przez LS1 jest jednak coś innego: pokój mikserski i pokój odruchowy czynią one jednym pomieszczeniem. Dlaczego studio masteringowe jest tak ważne? Bo to mastering [za wyjątkiem ’czystych’ nagrań DSD] jest końcowym etapem produkcji nagrania, takiego na przykład Love Me Do. To w studio masteringowym powstaje artefakt nazywany przez nas ’nagraniem’. Tu podejmuje się końcowe decyzje dotyczące tego, co artysta chce żebyśmy słyszeli. Cała ciężka praca włożona w nagranie muzyki kończy się właśnie w studio masteringowym. Usłyszeć tutaj, co dokładnie dzieje się w nagraniu jest równoznaczne z tworzeniem całego ’nagrania’. Kiedy zostanie wycięta matryca, albo zakodowany strumień zer i jedynek, nie ma już odwrotu. Całe wydarzenie zostaje na wieki utrwalone w kamieniu. [Do czasu, kiedy ktoś postanowi zremasterować materiał i sprzedać do ponownie] Z punktu widzenia artysty, studio masteringowe to koniec drogi. Muzyki nie można już zmienić, trafia do odbiorców i czeka na ich werdykt. Od strony odbiorców to też koniec drogi. Nie mogą wejść w sesję nagraniową głębiej. Nie zobaczą nic ’bardziej prawdziwego’, co czasem fałszywie obiecują wytwórnie. Ta bariera może stać się otwartym oknem, pod warunkiem, że gotowe ’nagranie’ potraktujemy jak samo okno.  Rejestracje bezpośrednio do DSD dają kolumnom LS1 możliwość przeniesienia nas wprost do realizatorskiej dyżurki. W przypadku większości nagrań owe ścieżki lub strumień cyfrowych danych są skończonym dziełem. Inżynier dźwięku i słuchacz mogą nie spotkać jedynie wtedy, kiedy nagranie jest odtwarzane w niezmienionej, jak najczystszej formie, bez koloryzacji wprowadzanych przez sepiowe okulary. Jedynie wtedy można usłyszeć to, co stworzył artysta. Kolumny Grimm LS1, ze względu na swoją wierność, czynią tę nieprzekraczalną barierę nieistotną. Powstały bowiem jako narzędzie to tworzenia i odczuwania muzyki. Kolumny LS1 tworzą horyzont całego wydarzenia.

Oczywiście, ideałem byłoby szersze wykorzystanie LS1 w świecie profesjonalnym. Znalazły się już w wielu studiach. Ale najważniejsze, że po raz pierwszy w dziejach znalazł się producent umożliwiający bezpośrednie spotkanie świata profesjonalistów ze słuchaczami. Celem Grimm Audio jest połączenie obu tych sfer i posadzenie wszystkich w jednym pomieszczeniu. Mam nadzieję, że to zaskoczy. Kości zostały rzucone. Ciekawe czy inni producenci sprzętu audio pójdą drogą, którą wytycza Grimm Audio? Mam nadzieję, że koncepcja połączenia domu ze studiem nagraniowym stanie się popularnym trendem.

Mówi się, że nie są to kolumny audiofilskie. Jeżeli tak, to wypiszę nie z tego klubu niezwłocznie. Zgaduję, że ta opinia wynika z odporności LS1 na próby zmian. Skoro jednak są praktycznie perfekcyjne, po co je zmieniać? Nie mam nic przeciwko próbom udoskonalania systemu. To w końcu sól naszego hobby. Otworzyć pudło z nowym, błyszczącym urządzeniem stworzonym przez pasjonatów. Daje nam to możliwość spojrzenia na ulubione nagrania ze świeżej perspektywy. Ale przecież liczy się jakość systemu jako całości. Jeżeli jest doskonały, można go tylko zepsuć przez zmianę któregoś elementu. Przecież  liczy się przede wszystkim muzyka a nie ciągłe zmiany systemu.

Prawda jest taka: te kolumny są naprawdę audiofilskie. Są bowiem prawdziwym produktem ’high-fidelity’. Mnie jest z nimi bardzo dobrze. Zwłaszcza, że nie jestem miłośnikiem ciągłego dłubania w systemie. Możesz nieprzerwanie szukać większych, lepszych i droższych komponentów. Grimm Audio LS1 odtwarzają muzykę. Nic mniej, nic więcej.

Zanim wymienię listę ich zalet i wad, przedstawię kilka rzeczywistych cytatów. Usłyszałem te zdania od osób, które odwiedziły mój dom by posłuchać LS1. To ich własne, autentyczne komentarze. Nie pytałem nikogo co myśli. Pozwoliłem swoim gościom mówić. Nie wiedzieli nawet, że notuję ich słowa.

’Moje życie od dzisiaj będzie mniej więcej takie same. Ale nie będzie całkiem takie same.’ [podsłuchana rozmowa telefoniczna z żoną]

’Poważnie, to jedno z najbardziej zadziwiających wydarzeń w moim życiu.’

’Kiedy docierasz tak głęboko do wnętrza muzyki, zmienia to twoją duszę.’

’O… mój… BOŻE…’ [powtórzone kilkanaście razy]

’Ludzie muszą się wypiąć z Matriksu.’

’Zupełnie nie doceniłem tego, co mnie tu dzisiaj spotka.’

’To takie pełne i bogate.’

’Ten głos jest tuż przede mną. Mogę go dotknąć!’ [o śpiewie Bono w ’Still Haven’t Found…’

’To jest trójwymiarowe.’

’Czuję się, jakbym leżał tuż obok gitarowego wzmacniacza. Ale nie słyszę instrumentów. Słyszę muzyka grającego na instrumentach.’ [Van Halen, 1984]

’Nigdy nie słyszałem dźwięku w ruchu.’ [Sierżant Pepper]

’Wcześniej słyszałem tę płytę milion razy, ale nie tak jak teraz. To zupełnie inny album.’ [Sierżant Pepper]

’Czy za tą gąbką są dodatkowe kolumny?’ [powtarzające się często pytanie dotyczące panelu tłumiącego na ścianie przed słuchaczem]

’Czy z tyłu też masz kolumny?’ [kolejne częste pytanie]

’Nie sądzę, żebym mógł jeszcze kiedyś pójść na koncert.’

’Słyszę, jak palce Paula dotykają progów.’ [Everybody’s Got Something To Hide]

’W twoim pokoju jest wzmacniacz gitarowy.’ [różne piosenki]

’Nie miałem pojęcia.’

’Nie wiem, jak długo słuchaliśmy muzyki. Nie miałem świadomości upływu czasu.’

’Zmieniłem się.’

’To brzmi jak muzyka.’

 


Zalety:

  • Jak się okazuje, Prawda równa się Miłość.
  • LS1 zmieniają Twój pokój w studio masteringowe, co jest rewolucyjnym posunięciem. Słyszysz zamierzenia artysty a nie swój system czy własne preferencje.
  • Jeżeli szukasz maksymalnie dokładnego odwzorowania, to najlepsze kolumny na świecie [to najlepsze kolumny jakie słyszałem a słyszałem wiele doskonałych kolumn].
  • Według Billa Parisha, amerykańskiego dystrybutora tych cacek, to najbardziej liniowe kolumny w branży, co potwierdzają wyniki pomiarów: są lepsze od wszystkich kolumn audiofilskich [korespondencja mailowa]. To mówi wiele i potwierdza wyniki moich poszukiwań.
  • To kompletny system, od przetwornika poprzez wzmacniacz po głośniki, które są doskonale zintegrowane w celu otrzymania optymalnej jakości brzmienia. Przewyższa jakością złożone z indywidualnych komponentów systemy kosztujące dziesięć razy więcej. Naprawdę.
  • Dobre nagrania [nawet te celowo zrealizowane w stylu lo-fi, np. The Velvet Undreground, The White Stripes] mają olbrzymi ładunek emocji.
  • Grają DSD128 [a niedługo DSD256]. I to jak!
  • Przy w miarę rozsądnej cenie, dostajesz maksimum. To wręcz niedopowiedzenie. To najlepsza inwestycja w życiu: zwraca się już pierwszego dnia.

Wady:

  • Nie dla miłośników ciągłego poprawiania systemu.
  • Nie ma kolumn doskonałych, ale te są cholernie blisko.
  • Aby usłyszeć ich pełne możliwości, trzeba poświęcić trochę czasu na na dopasowanie akustyki pokoju. Najlepiej poprosić o to wykwalifikowanego akustyka.
  • W przypadku pomieszczeń, które trudno zaadaptować akustycznie, przydałaby się opcja elektronicznej korekcji akustyki w LS1.
  • Nie brzmią dobrze. W zasadzie, nie mają własnego brzmienia. Znikają i grają muzykalną muzykę [a ta muzyka brzmi naprawdę dobrze].
  • Nie mają litości dla słabo nagranych, źle zmiksowanych i topornie zmasterowanych standardowych plików PCM. Dostajesz dokładnie to, co zrobiono. Ale i to brzmi nieźle.
  • Nie dla miłośników brzmień eufonicznych, którzy nie lubią słyszeć prawdy [choć ta prawda jest bardziej eufoniczna niż sobie wyobrażałeś].
  • Cena jest nieodpowiednia dla osób uważających, że drożej znaczy lepiej [nie znaczy, trzeba się z tym pogodzić].
  • Sub jest opcjonalny [nie powinien być].
  • Wydaje się, że kondycjonowanie prądu ma pewien niewielki wpływ na brzmienie LS1. Nie wiem jak to wytłumaczyć. To ważne. Zwłaszcza, że większość z Was nie wepnie ich wprost do gniazdka w ścianie. Chciałbym, żeby Grimm opracował lub polecał rozwiązanie, które nie ma wpływu na brzmienie. LS1 wykorzystuje własne regulatory zasilania i może tu tkwi przyczyna.
  • Kochałem swoje słuchawki Sennheiser HD650. Teraz brzmią okropnie. Nie nadają się do słuchania.