High Fidelity 03/2013 (Nr 107)

Wojciech Pacuła

Dan D’Agostino to człowiek-ikona, człowiek-legenda, założyciel i wieloletni właściciel firmy Krell Industries. Przede wszystkim jednak to człowiek pełen pasji. Sprzedając w 2009 roku udziały w Krellu inwestorom skupionym w firmie KP Partners nie wiedział, że to dla niego pocałunek na „do widzenia”; zaraz potem z firmy odszedł. Zresztą – nie odszedł sam, bo ze swoją żoną Rondi, z którą w roku 1970 ją zakładał oraz z najstarszym synem Brenem, szefem projektów technicznych (patrz: Jerry Del Colliano, What Happened At Krell and Why The D'agostino Family Is Out, „Home Theater Review.com”, 7 grudnia 2009; czytaj TUTAJ). Szczegóły dotyczące finansów nie są znane, wiadomo jednak, że przejęcie firmy nie było przyjemne – rodzina D’Agostino została dosłownie z dnia na dzień wyprowadzona z firmy, którą stworzyli i 29 lat kierowali, z eskortą aż do drzwi wejściowych.

Jak pisał Jerry Del Colliano w artykule What Would Dan D'Agostino Do? (czytaj TUTAJ), wszyscy zastanawiali się, co rodzina D’Agostino będzie robić. Choć pozostali w zarządzie firmy nie mieli na nią żadnego wpływu. Dowiedzieliśmy się tego już w styczniu 2010 roku, podczas wystawy CES w Las Vegas, kiedy to zaprezentowany został wzmacniacz Momentum wykonany w ramach nowego projektu Dan D’Agostino Master Audio Systems. Podobnie jak rozstający się trzy lata wcześniej, w 2007 roku, ze swoją firmą Franco Serblin tak i Dan postanowił uwiecznić swoje nazwisko w nazwie nowej firmy. Przypadek sprawił, że zarówno pierwszy wzmacniacz Dana noszący jego nazwisko, jak i pierwsze kolumny dostępne pod nazwiskiem Franco Serblin trafiły do sklepów w tym samym, 2010 roku.

Zaprezentowany rok później niż monobloki Momentum stereofoniczny wzmacniacz mocy Momentum Stereo wygląda niemal identycznie, poza wskaźnikiem mocy wyjściowej, gdzie są dwie, a nie jedna wskazówka. To najbardziej wyróżniający się element projektu plastycznego urządzenia. Wyglądając jak wzięty wprost z filmu steampunkowego, jest tak naprawdę hołdem złożonym jednemu z najważniejszych zegarmistrzów, Abrahamowi Louisowi Breguetowi, który w 1775 roku założył w Paryżu firmę noszącą jego nazwisko. Breguet zaprojektował wskazówkę godzinową o niezwykle charakterystycznym kształcie, który D’Agostino użył w swoim projekcie.

Wzmacniacz jest zaskakująco mały, ale bardzo ciężki – to 40,8 kg żywej wagi skupionej na bardzo małej powierzchni, w niebywale solidnej, aluminiowo-miedzianej obudowie, wykonanej z frezowanych płaskowników. Nie znajdziemy tu klasycznych aluminiowych radiatorów, a grube miedziane płyty z nawierconymi otworami. Te mają kształt podwójnego lejka – przy wylocie mają średnicę 19 mm, a pośrodku 12 mm. Przewodność cieplna miedzi jest o 91% wyższa niż aluminium, dlatego nie są potrzebne klasyczne pióra pomagające w wytraceniu ciepła.

Choć założyciel Krella sławę zdobył konstrukcjami pracującymi w klasie A, nowy projekt jest znacznie bardziej ekologiczny – to dla niego niezwykle ważny trop. Jak podaje producent, bez sygnału wejściowego wzmacniacz pobiera zaledwie 1 W (choć pomiary magazynu „Hi-Fi News & Record Review” mówią o 99 W) i w całym zakresie mocy pracuje w klasie AB. Do jego budowy wykorzystano ultra-szybkie tranzystory – 12 par na kanał. Jak mówi szef firmy, budowa modelu stereofonicznego jest identyczna, jak monobloków (jednego), poza mniejszą liczbą tranzystorów wyjściowych.

Odsłuch

Pojawienie się na ziemi niezwykłego człowieka, jego narodziny, zwiastować miały nadprzyrodzone znaki, cuda, wydarzenia. Mogła to być kometa, gwiazda czy inne zjawisko astronomiczne, zachowanie się zwierząt, sny, proroctwa i wielkie wydarzenia historyczne. Im większe wydarzenie – tym, w domyśle, ważniejsza osoba z nimi związana. Przybyciu do mojego domu stereofonicznego wzmacniacza mocy Dana D’Agostino nic nie towarzyszyło, może jedynie wysiłek wciągania potężnej, świetnie pomyślanej (alleluja!) walizy ze wzmacniaczem na trzecie piętro. Dzień, jak co dzień, kolejne urządzenie do testu – tak, ciekawe, nawet bardzo, ale przecież innymi się nie zajmuję. Fantastyczne produkty to dla mnie norma.

Pierwszym zaskoczeniem, zaraz po wypakowaniu, były kompaktowe wymiary Momentum Stereo. Jego waga jest słuszna, jednak wymiary – już nie. Postawiony obok Soulution 710 wyglądał jak napakowany, szybki „fighter” czający się koło zawodnika sumo. Choć wcześniej o tym czytałem, nie spodziewałem się też aż tak wysokiej jakości wykonania, tak dobrze dobranych składników, połączenia tego, co w audio jest „macho” z nieprzesadzonymi rozmiarami. Z kolei dźwięk mnie jakoś szczególnie nie zaskoczył; spodziewałem się właśnie tego – topowego przekazu na poziomie Soulution 710, Accuphase A-200, nawiązującego do fantastycznego Devialeta D-Premium AIR, jak również do wzmacniaczy lampowych. Nowością było jednak dla mnie to, że zapragnąłem to urządzenie mieć w swoim systemie – może nie ZAMIAST zaufanego Szwajcara, a OBOK niego.

Na papierze wzmacniacz Dana D’Agostino oferuje mnóstwo mocy. W materiałach firmowych znajdziemy informację, że chodzi o 200 W przy 8 Ω oraz 400 W przy 4 Ω (800 W przy 2 Ω), co sugerowałoby bardzo dużą wydajność prądową, idealne źródło prądowe (w tym zakresie). Pomierzona przez magazyn „Hi-Fi News & Record Review” (August 2012) moc RMS jest nieco inna, to: 240/390 W (8/4 Ω). Realna moc przy 8 Ω jest więc wyższa, jednak spadek do 4 nie daje jej podwojenia. Jakby jednak nie było – to potężne urządzenie, dwukrotnie mocniejsze od Soulution 710. Ta siła przejawia się jednak w niepowtarzalny sposób, w kombinacji z nieprawdopodobną barwą. Postawione obok siebie wzmacniacze zachowują się w znacznej mierze odmiennie – ‘710’ gra, jak urządzenie sceniczne, nagrania mają rozmach i szerokie pasmo przenoszenia, jak realizacje w dużych kościołach. ‘Stereo’ gra z kolei w skupiony sposób, celebrując każdy dźwięk, jak to ma miejsce w niewielkich klubach, w intymnym spotkaniu ze słuchaczami w małych salach koncertowych. Jak wtedy, kiedy siedzimy kilka metrów od fortepianu, wokalisty, gitary.

Danowy wzmacniacz pokazuje świat w pięknych barwach. Zarówno ciepłe (chodzi o temperaturę barw) nagrania Wesa Montgomery’ego z Echoes of Indiana Avenue, wersja K2HD Time Out Brubecka, nagrana z bardzo blisko ustawionymi mikrofonami płyta Stone & Ashes Artura Lisieckiego, którą mam w wyjątkowej wersji – na płycie CD-R będącą kopią taśmy-matki, jednym słowem: wszystkie nagrania brzmiały w nasycony, pełny, dojrzały sposób.

Jak już kilkakrotnie podkreślałem słowo ‘ciepły’ może odnosić się zarówno do podbarwienia, jak i do braku zniekształceń oraz naturalnego sposobu prezentacji. Z tym pierwszym mamy do czynienia w tańszych urządzeniach, gdzie nie da się uzyskać takich osiągów, jak w wysokim high-endzie. Wystarczy wówczas podkreślić nieco niższy środek, dodać określone zniekształcenia (parzyste harmoniczne), obciąć nieco górę, ew. wycofać atak dźwięku i otrzymujemy niezwykle plastyczny, naprawdę satysfakcjonujący przekaz. W każdym momencie wiemy jednak, że to sztuczka, że nie mamy do czynienia z wysoką rozdzielczością, o selektywności nie wspomniawszy.

Drugi przypadek na pierwszy rzut oka przynosi podobne efekty – dźwięk jest ciepły. Tyle tylko, że jesteśmy zupełnie gdzie indziej, niemalże galaktykę dalej. Kiedy z sygnału eliminujemy zniekształcenia i robimy to z głową, a nie po prostu aplikując ujemne sprzężenie zwrotne, dźwięk staje się coraz bardziej naturalny, a przez to wydaje się nam – na zasadzie reakcji – że jest ciepły. Tak naprawdę nic ciepłego w nim nie ma, jednak punkt odniesienia, czyli przeważająca część urządzeń audio, jest znacznie chłodniejsza, bardziej „szkieletowata” i to ona nadaje „ton”, jest punktem wyjścia.

Tak rozumiane ciepło jest sednem tego, co Momentum Stereo oferuje. Jego brzmienie jest niesamowicie przyjazne, bez gubienia rozdzielczości. Tak, zarówno Soulution 710, Accuphase A-200 i Ancient Audio Silver Grant Mono mają jeszcze bardziej rozdzielczy, jeszcze bardziej selektywny dźwięk. Z nich wszystkich najlepszy pod tym względem jest, żadna niespodzianka, wyposażony w lampy 300B Takatsuki wzmacniacz Jarka Waszczyszyna. Jego moc jest jednak znikoma, przez co współpracuje z ograniczoną gamą kolumn, w raczej małych pomieszczeniach i bez szans na właściwe oddanie potęgi orkiestry symfonicznej. Soulution i Accuphase z kolei pokazują bardziej trójwymiarowe bryły, dokładniej różnicują faktury, skoki dynamiki,różnice w odległościach między wykonawcami.

Ale co z tego, skoro to właśnie amerykański wzmacniacz jest z nich wszystkich (poza lampowym Ancient Audio, ale ze wszystkimi zastrzeżeniami) najbardziej satysfakcjonujący, najbliżej tego, co można by określić, jako „idealna równowaga”, equilibrium. Nie jest to jednak nirwana w znaczeniu „rozpłynięcia się jaźni” i zatracenia podmiotowego „ja”. Muzyka pozwala wprawdzie „odlecieć”, nie potrzebujemy żadnych środków, żeby się to udało, wystarczy dobrze odtworzona muzyka. Z Momentum Stereo będzie to jednak odlot kontrolowany. To będzie aktywne słuchanie, odsłuch „uczestniczący”. Nie chodzi o wysłuchiwanie smaczków, nowych rzeczy, współbrzmień, naprawdę nie o to chodzi. Lepsze są w tym wszystkie przywołane wcześniej urządzenia. Tutaj muzyka jest jednak przeżywana na nieco innej płaszczyźnie – w bardziej emocjonalny sposób, trochę mniej intelektualny. Nasze emocje będą wchodziły w reakcję z emocjami zawartymi w nagraniach, wzmacniacz to umożliwia. Będą z nas wydobywane.

 

 

 

Sam jestem zdziwiony, jak to wszystko możliwe – to ostatecznie niewielki (chodzi o rozmiary) wzmacniacz pracujący w klasie AB i do tego tranzystorowy. Wcześniej słyszałem podobną sygnaturę dźwięku we wzmacniaczu hybrydowym, cyfrowo-analogowym D-Premier AIR firmy Devialet, jednak wyrafinowanie stereofonicznego Momentum nie podlega dyskusji. Jakość góry pasma jest tu zaskakująca. Nawet Soulution 710, pokazujący ten zakres w niesamowity sposób, wydawał się ukazywać wydarzenia w trochę bardziej zgrubny sposób. Może nie każdy to od razu usłyszy, mówimy ostatecznie o topowym high-endzie i różnice są procentowo niewielkie, doświadczony meloman dostrzeże to jednak i w brzmieniu blach z płyty Coltrane’a, i w sposobie formowania sybilantów z płyty Sinatra Sings Gershwin, i w innych momentach. To niesamowite, jak bardzo technika tranzystorowa poszła naprzód, jak ten, ostatecznie niewielki gabarytowo, pracujący w klasie AB wzmacniacz tranzystorowy przypomina zachowanie wzmacniaczy lampowych – rzecz jeszcze do niedawna nie do pomyślenia.

Najważniejsza jest jednak radość, jaką to urządzenie wnosi do naszego życia – robi tak wiele rzeczy dobrze i tak niewiele gorzej niż konkurencja, że ręce składają się do oklasków. Dobrze ujął to w swoim artykule, zamieszczonym w portalu internetowym “How To Spend It”, Jonathan Margolis mówiąc: „nie da się zmierzyć, jak wiele przyjemności ten wzmacniacz daje” (czytaj TUTAJ).

Jak zawsze, wszystko jest jednak funkcją oczekiwań, smaku i systemu. W pewnych sytuacjach elementy będące tu słabsze niż w innych topowych wzmacniaczach dadzą o sobie mocniej znać. Dobrze więc być na nie przygotowanym i poinformowanym – ostatecznie po to tu jesteśmy, krytyczna rola prasy jest równie ważna, jak afirmatywna.

Trzeba powiedzieć o nieco uspokojonej dynamice. Nie mając obok Momentum Stereo mojego Soulution 710, który jest pod tym względem mistrzem świata, może bym nawet nie zwrócił na to uwagi i przyjął wszystko z dobrodziejstwem inwentarza. A tak – słyszę, że wszystko jest lekko wstrzymywane, lekko wytłumiane. To delikatne przesunięcia akcentów, tworzące jednak nieco inny charakter dźwięku. Podobnie grał, pracujący w klasie D wzmacniacz Devialeta i lampowy wzmacniacz I-35 firmy Jadis (czytaj TUTAJ). Także ultymatywna rozdzielczość, jaką pokazały Soulution 710 i Accuphase A-200 z jednej strony oraz lampowy wzmacniacz Ancient Audio z drugiej jest tutaj nieco poświęcona w imię spójności i gładkości dźwięku. Powtórzę: ostatecznie to tylko polski wzmacniacz potrafił pokazać zarówno gładkość, jak i rozdzielczość; być zarazem selektywny i wypełniony. Wzmacniacz Dana D’Agostino ma nieco niżej postawiony balans tonalny niż te trzy wzmacniacze, jednak jego najniższy bas jest raczej ładny niż idealnie definiowany.

Podsumowanie

Każdy wzmacniacz na świecie przekłamuje rzeczywistość, zniekształca doprowadzany do niego sygnał. Sztuką jest eliminacja możliwie dużej ilości zniekształceń, szumów, zakłóceń i taki dobór wszystkich elementów, aby dźwięk był satysfakcjonujący. Płacąc za wzmacniacz grubo ponad 100 000 zł można wymagać od niego cudów. Momentum Stereo takim cudem jest, można nawet powiedzieć, że „małym cudem”, przynajmniej jeśli porównamy go z głównymi tranzystorowymi konkurentami. Zaprojektował go człowiek, który dla high-endu jest jednym z „ojców założycieli” i dzięki któremu wiele się nauczyliśmy. Słychać, że dobrze się bawił projektując go, mając czystą kartę przed sobą i brak obciążenia w postaci dziedzictwa firmy Krell – dziedzictwa, które zobowiązuje do określonej ścieżki. Dostajemy wzmacniacz o niezwykle wysmakowanym, wyrafinowanym dźwięku, który choć przypomina najlepsze wzmacniacze lampowe jest od znakomitej większości z nich lepszy. Charakter Momentum Stereo ma, to nie jest „drut ze wzmocnieniem”, to tylko idea, ale nawet nie próbuje go udawać. Robi swoje w sposób, którego tylko pozazdrościć. Kolejny, w bardzo krótkim czasie, wzmacniacz tranzystorowy, zaprzeczający stereotypowi zimnego, suchego, ostrego dźwięku z półprzewodników. Duża część lamp gra znacznie zimniej, bardziej sucho i ostrzej. A i tak są chwalone na lewo i prawo. Ja pochwalę wzmacniacz Dana – i będę w tym szczery.

Metodologia Odsłuchu

Wzmacniacz testowany był przez odsłuch porównawczy A/B, ze znanymi A i B. Punktem odniesienia był przede wszystkim wzmacniacz Soulution 710. jako przedwzmacniacz pracował modyfikowany przez Gerharda Hirta Polaris III Ayon Audio. Sygnał doprowadzany był też bezpośrednio z regulowanego wyjścia odtwarzaczy CD: Ancient Audio Lektor AIR V-edition oraz Aesthetix Romulus. I trzeba powiedzieć, że najlepiej pisał się bez przedwzmacniacza, z odtwarzaczem Ancient Audio. Zadbajmy o jak najlepsze źródło - Momentum Stereo pokaże każdą zmianę! W czasie testu wzmacniacz stał na platformach antywibracyjnych Acoustic Revive RST-38 (dwóch) i nie na swoich nóżkach, a na trzech podstawkach Symposium Fat Padz. Zasilany był kablem sieciowym Acrolink Mexcel 7N-PC9300.

Budowa

Momentum Stereo Dan D’Agostono Master Audio Systems jest niezwykłym wzmacniaczem. Niewielki, cudownie wykonany stylizowany jest na steampunk lub zegarmistrzowskie dzieła sztuki (możemy wybrać), co wszyscy na świecie zdążyli już rozpoznać. 

Jego obudowa wykonana jest z bardzo grubych paneli – boki to sztaby miedzi z wydrążonymi otworami, pełniące rolę radiatorów. Jak w pomiarach do testu monobloków Momentum wskazał John Atkinson, ich powierzchnia jest zbyt mała, aby wzmacniacz przez długi czas mógł oddać zakładaną moc maksymalną (Michael Fremer,Dan D’Agostino Momentum, „Stereophile”, February 2013). W takim położeniu raczej się jednak nie znajdzie. Przy normalnej pracy, nawet z bardzo wysokim poziomem dźwięku zabezpieczenia nigdy się nie uaktywnią, a odprowadzanie ciepła będzie całkowicie wystarczające. Także tylna ścianka została wykonana z grubej płyty, w której wyfrezowano wnękę na potrzebne przyłącza. Nigdzie nie widać wkrętów ani śrub – te są tylko na dolnej ściance.

Uwagę zwraca jednak przede wszystkim wskaźnik mocy wyjściowej, wykonany tak, aby przypominał bulaj statku podwodnego (kapitana Nemo z powieści Verne’a) lub luksusowe zegarki niektórych producentów. Jego podświetlenie jest zielone. Nigdzie nie widać wyłącznika sieciowego – znalazł się na dolnej ściance, blisko przedniej krawędzi. Z tyłu mamy gniazdo sieciowe IEC zintegrowane z bezpiecznikiem, dwie pary gniazd głośnikowych, wejścia zbalansowane XLR oraz małe przełączniki, którymi regulujemy czułość wskaźników mocy i jasność podświetlenia. Gniazda głośnikowe są bardzo blisko siebie i bałbym się wkręcić do nich wtyki widłowe. Jeden kanał jest też bardzo blisko kabla sieciowego. Pomiary w „HiFi News & Records Review” pokazują, że skutkuje to gorszym o 5 dB odstępem sygnału od szumu – taka różnica nie powinna być jednak słyszalna. Wejścia są tylko zbalansowane, ale jeśli chcemy skorzystać z niezbalansowanego przedwzmacniacza (co jest popularne np. w Japonii), należy wykorzystać dołączone do kompletu przejściówki.

Urządzenie stoi na czterech, całkiem solidnych nóżkach, jednak koniecznie trzeba mu zapewnić coś lepszego. Producent oferuje specjalny stand, znacząco unoszący wzmacniacz nad podłogę. Dystrybutor przysłał jednak coś innego - trzy podstawki firmy Symposium.

Układy elektroniczne zmontowano podobnie, jak we wzmacniaczach lampowych, tj. na „plecach” – są podwieszone pod górną, najgrubszą ścianką. Aby poprawić ekranowanie przykręcono do niej od środka grubą płytę z miedzi. Układ elektroniczny podzielony jest między kilka płytek. Sekcja wejściowa została zmontowana na jednej, umieszczonej tuż przy tylnej ściance. Układ jest w całości tranzystorowy i wykorzystano w nim fantastyczne elementy bierne – wszędzie mamy precyzyjne oporniki Dale’a, mikowe kondensatory CDM firmy Cornell Dubilier, polipropyleny Wima i inne. Sekcja ta ma własne zasilanie, z osobnym transformatorem toroidalnym. Ten przykręcono do aluminiowej płyty, ekranującej od spodu chyba najszerszy transformator toroidalny, jaki widziałem. Zasilanie do końcówek filtrowane jest w ośmiu, bardzo dobrych kondensatorach firmy Panasonic. Końcówki mocy umieszczono po obydwu stronach – pracuje w nich po sześć par tranzystorów mocy na kanał – to Sankeny 2SA2223+2SC6145. Także tutaj elementy bierne są najwyższej klasy. Pięknie to wygląda i przedłuża przyjemność płynącą z obserwowania urządzenia z zewnątrz.


Dane techniczne (wg producenta)

Moc wyjściowa RMS: 240/390 W (4/8 Ω)
Moc wyjściowa chwilowa: 300/550/970/1,3 kW (8/4/2/1 Ω)
Impedancja wyjściowa (20 Hz – 20 kHz): 0,28-0,29 Ω
Pasmo przenoszenia (+0 dB/-1,9 dB): 20 Hz – 100 kHz
Czułość wejściowa (0 dBW/200 W): 175 mV/2470 mV
Stosunek sygnał/szum (ważony, A, 200 W): 113,8 dB
Zniekształcenia THD: 0,07-0,1 %
Pobór mocy (bez sygnału/pełna moc): 99-690 W
Wymiary (WxHxD): 318 x 109 x 470 mm
Waga: 40,8 kg