Audio Video 07/2014 

Filip Kulpa

Rzadkie połączenie preampu lampowego z końcówką mocy w klasie D to nie tylko ciekawostka, ale i całkiem skuteczne rozwiązanie. Sprawdziliśmy to na przykładzie wzmacniacza Rogue Audio.

Siedziba firmy Rogue Audio mieści się w Brodheadsville, osadzie liczącej zaledwie 1800 mieszkańców, w stanie Pensylwania, w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Tam zlokalizowano całą produkcję. Wszystkie urządzenia są wykonywane ręcznie. Profil działalności skupia się wyłącznie na wzmacniaczach w różnych wariantach. W ofercie jest dostępnych pięć przedwzmacniaczy, cztery stereofoniczne końcówki mocy oraz dwa modele monobloków. Ofertę uzupełniają trzy wzmacniacze zintegrowane, wśród których testowany Sphinx jest najtańszym modelem i jednocześnie najtańszym urządzeniem tej marki.

Pod względem funkcjonalnym jest to wzmacniacz średnio wygodny. Owszem, ma zdalne sterowanie, ale można nim jedynie regulować głośność. Zmiana źródeł, wyłączenie czy regulacja balansu, która tu też występuje, musi odbywać się z poziomu ścianki przedniej. To jednak nie jest problem. Co ciekawe, wzmacniacz włącza się dwustopniowo. Z tyłu znajduje się zasadniczy wyłącznik, a z przodu drugi – również mechaniczny. Ten pozwala na przejście w stan zbliżony do czuwania, bez wyłączania niektórych układów.

Wygląd to oczywiście rzecz gustu, ale z pewnością nie mamy do czynienia z wielkoseryjnym producentem. Obudowa jest, co prawda, dobrej jakości, jednak postawiona obok Sony wygląda bardzo przeciętnie. Również na tle Sugdena czy YBA amerykański wzmacniacz prezentuje się topornie. Jednym z powodów takiej oceny są chyba napisy, których estetyka (czcionka, rozmieszczenie) odbiega od światowych standardów. Sprawiają wrażenie, jakby miały się zaraz odlepić, choć zapewne tak wcale nie będzie. Może się i czepiam, ale w ostatnich latach dbałość o detale zaczyna mieć coraz większe znaczenie, co widać na przykładzie wzmacniaczy większych producentów. Sphinx nie wpisuje się w ten trend.

Budowa

Od strony technicznej jest to urządzenie całkiem nietuzinkowe. O ile wzmacniacze hybrydowe, będące w uproszczeniu połączeniem lampowego przedwzmacniacza i tranzystorowej końcówki mocy, nie są niczym nadzwyczajnym, o tyle połączenie zastosowane w Rogue Audio – już tak. Połączono tu dwa skrajne światy, a mianowicie przedwzmacniacz lampowy i końcówki mocy w klasie D! Nie jest to może żadna rewolucja, ale jednak coś, jak dotąd, nietypowego. Posłużyły do tego moduły Hypex Electronics UCD 180, w OEM-owych wersjach, wyprodukowanych specjalnie dla Rogue Audio. Zamiast do radiatorów, których nie ma we wnętrzu (są, ale tylko indywidualne, miniaturowe dla niektórych tranzystorów poza modułami), przykręcono je i przyklejono za pośrednictwem pasty przewodzącej ciepło do dolnej ścianki. Podobne rozwiązanie stosuje choćby Naim, ale w połączeniu z bardzo gruba dolną ścianką z aluminium.

Rogue Audio, pomijając już nawet jego hybrydowość z uwagi na lampy elektronowe w torze, nie jest wzmacniaczem w klasie D w pełnym tego słowa znaczeniu, choćby z powodu braku zasilacza impulsowego, którego obecność jest kluczowym elementem wpływającym na szybkość układu. Zastosowano tu wieloodczepowe zasilanie liniowe, typowe dla wzmacniaczy w klasie AB, oparte na transformatorze toroidalnym firmy Avel Lindberg. Kilka różnych gałęzi ma własne diody prostownicze, półprzewodnikowe stabilizatory napięcia i kondensatory filtrujące. Para największych kondensatorów ma po 10 000 μF pojemności. Inna para, o podobnych rozmiarach, po 470 μF – to do sekcji żarzenia w sekcji lampowej. Oprócz nich, można znaleźć jeszcze kilka innych grup kondensatorów. Kondensatory znalazły się też w torze sygnałowym – to para białych polipropylenowych M-Capów. Stanowią one bufor łączący przedwzmacniacz i moduły mocy. Wcześniej w układzie wzmocnienia napięciowego, po części opartym na scalakach JRC, znajdują się dwie podwójne triody małej mocy – JJ Electronic ECC802S będące odmianami lamp ECC82. ECC802S różni się od ECC82 dłuższa katodą, ma też większą odporność na mikrofonowanie.

Lampy te należą do niedrogich. Ich cena oscyluje w okolicach 45 zł za sztukę, wiec w razie awarii nie będzie to duży koszt dla użytkownika. Wymiana jest banalnie prosta. Warto również rozważyć ich wymianę na droższe zamienniki, w tym również NOS – zysk z takiej operacji jest zwykle ogromny, choć tutaj koszt może oscylować wokół kilkuset złotych za sztukę. Gdy posiadałem wzmacniacz hybrydowy, robiłem sporo eksperymentów z lampami i wyniki były jednoznaczne – NOS-y dawały spektakularną poprawę.

Regulację głośności powierzono klasycznemu potencjometrowi – czarnemu Alpsowi z silniczkiem. Ten umieszczono bezpośrednio na wewnętrznej stronie przedniej ścianki, natomiast mechaniczny selektor źródeł znalazł się z tyłu, bezpośrednio przy zintegrowanych gniazdach wejściowych, aby uniknąć długich połączeń. By można było nim sterować, zastosowano długi wałek łączący go z gałką. Cały układ elektroniczny, pomijając moduły Hypexa, znalazł się na jednej płytce, w której udało się także zawrzeć funkcje wzmacniacza słuchawkowego i przedwzmacniacza gramofonowego. Wszystko to zamknięto w stalowej, dwuczęściowej obudowie. Ścianki dolna, przednia i tylna to jedna miska, z którą łączy się pokrywa, będącą jednocześnie ściankami bocznymi. Oczywiście ze względów estetycznych i... zwyczajowych, do ścianki przedniej dokręcono aluminiowy front o grubości 6,5 mm.

Brzmienie

Lampowy stopień wzmacniający z pewnością odcisnął spore piętno na brzmieniu tej integry. Kto jednak spodziewa się stereotypowego lampowego ciepła, czy tzw. „kluchów”, ten się zdziwi, bo wzmacniacz brzmi bardzo neutralnie. Pod tym względem może się równać co najmniej z Sony TA-A1ES, ale w porównaniu z nim ma znacznie lepsze, soczyste barwy. W górze pasma brakuje co prawda nieco przejrzystości, co powoduje gubienie niektórych detali, jednak, mimo tego, jej jakość subiektywnie jest i tak w porównaniu z Sony i YBA wyraźnie lepsza. Jeszcze lepiej wypada średnica, która wymienionych rywali dystansuje. Ma sporo mikrodynamiki i pożądanego wypełnienia. Brzmienie jest dobrze dociążone w średnicy, wystarczająco żywe, choć nadal neutralne. Barwa wnosi do brzmienia całkiem sporo realizmu. Szczególnie dobrze wypadają ludzkie głosy. Brzmią po prostu tak, jak powinny. Ich obecność w pomieszczeniu odsłuchowym jest całkiem sugestywna. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie dobra stereofonia. Lokalizacja nie jest może superpunktowa i w tej podkategorii ustępuje Rogue Audio Sony czy Sugdenowi, jednakże na pochwałę zasługuje gradacja głębi. Słuchając, można wyróżnić trzy podstawowe plany. Mniej wyróżnia się ten wzmacniacz w kwestii dynamiki. Nie jest on anemiczny, ale też nie należy do supersprinterów. Nieco więcej można było oczekiwać po końcówkach mocy w klasie D, mając szczególnie w pamięci to, co potrafią niezwykle szybkie wzmacniacze Primare. Przeprowadzane swego czasu doświadczenia w ramach testów na łamach AV pokazały jednak, że przedwzmacniacz ma równie istotny wpływ na dynamikę, co końcówka mocy. Nawet najszybsza końcówka mocy niewiele zdziała, jeśli ograniczy ją przedwzmacniacz. Tempo wydawało się średnio szybkie, ale już rytm był prowadzony wystarczająco zdecydowanie, a było to zasługą basu. Ten schodził nisko, lecz w najniższych rejestrach był tez nieco poluzowany. Średni i wyższy podzakres, choć szybsze, również charakteryzowały się raczej dość miękkim konturem. Dobra była za to barwa tego zakresu, co w przypadku wzmacniaczy w klasie D wcale nie jest oczywiste. Była niejednostajna, dająca pojęcie o tym, jaki instrument gra w danym momencie. Wydaje się wiec, ze łącząc lampowy preamp z końcówkami w klasie D udało się uzyskać przyjemna barwę i dobrą dynamikę; zamiast doskonałej dynamiki kosztem kiepskiej barwy.

Naszym zdaniem

Neutralnie brzmiąca konstrukcja z delikatną tendencją do ocieplania. Określenie „średniak” ma co prawda pejoratywne wybrzmienie, ale statystycznie rzecz biorąc pasuje tu idealnie, choć w zdecydowanie pozytywnym kontekście. Sphinx jest wyraźnie lepszy od Sony i YBA. Konstrukcyjnie to chyba niespotykane gdzie indziej połączenie techniki lampowej i klasy D. Na pewno warte posłuchania. Z lampami NOS być może Sphinx mógłby być czarnym koniem tego porównania – szczególnie, że jest w nim jednym z najtańszych modeli.