Hi-Fi News

Ken Kessler, Paul Miller

Rok po teście wspaniałych monobloków Momentum przyszedł czas na wzmacniacz D’Agostino w wersji stereo, z dwiema wspaniałymi wskazówkami na przednim panelu.

Każdy długo oczekiwany zakup – czy chodzi o nowy aparat, nowy laptop czy wieczne pióro – niesie ze sobą wiele radości. Jedną z nich jest sam moment otwarcia pudełka. To powinno być Przeżycie przez duże ‘P’. Dan d’Agostino doskonale to rozumie. Nawet opakowanie wzmacniacza mocy Momentum Stereo robi wielkie wrażenie.

To skrzynia firmy Pelican. Takich samych używają filmowcy i muzycy do ochrony swojego profesjonalnego sprzętu.
Przeżyliśmy to samo w zeszły roku podczas pierwszego na świecie testu monobloków Momentum. Testu, który wyprzedzał i przewidział ich światowy sukces. Tym razem nauczyłem się nowej rzeczy: emocje związane z otwieraniem tego opakowania mogą się powtórzyć. Cenna zawartość spoczywa w skrzyni dokładnie otoczona gąbką, w której znajdują się wycięcia dla czterech rąk.

Będziesz bowiem potrzebował pomocy przyjaciela żeby jak najszybciej wyjąć i uruchomić ten 40-kilogramowy wzmacniacz nie narażając się na uraz kręgosłupa.
Gdyby nie trzy rzeczy, miałbym poczucie pełnego deja vu. Po pierwsze – do testu dostarczono tylko jedno urządzenie, dzięki czemu wiadomo, że – po drugie – to wzmacniacz stereofoniczny.

Dwa gniazda XLR i dwa komplety wyjść głośnikowych na tylnej ściance i miernik pokazujący poziom wysterowania dwóch kanałów z przodu pokazują, że choć ten wzmacniacz wygląda jak stare Momentum jest konstrukcją stereo. Trzecia rzecz? Testowany wzmacniacz jest czarny. I trudno nie nazwać tego wykończenia inaczej niż zniewalającym.

Zacznijmy więc od kwestii estetycznych. Widziałem czarne wzmacniacze D’Agostino na trzech różnych wystawach. Za każdym razem przypominały o przywiązaniu Dana do wyglądu klasycznych męskich zegarków. To właśnie zegarki zainspirowały projekt tarczy pierwszego Momentum. Ich stylistykę zaadaptowano również na potrzeby pokazania obu kanałów na jednej tarczy.

Wskazówki jak w zegarku

Ostatnim krzykiem mody – w dziedzinie męskich zegarków naręcznych – są wskazówki z ruchem wstecznym, tzw. wskazówki retrograde. Nie zataczają one pełnego kręgu, ale docierają do określonego położenia po czym wracają, by zacząć drogę od zera. Tak jest i tutaj: dwie wskazówki poruszają się po pionowym łuku.

Ponieważ mierniki elektryczne zazwyczaj pracują w ten sposób, wracając do położenia początkowego a nie zataczając pełne koło, ta analogia między sprzętem audio a luksusowymi zegarkami jest naturalna, zupełnie nie wymuszona. Na dodatek, we wzmacniaczu widać mechanizm pomiarowy, co bardzo przypomina zegarki z odkrytymi kalibrami.

Już srebrna wersja wyglądała bardzo dobrze. Czarna jest – przynajmniej według mnie – jeszcze lepsza. Zaś miedziane radiatory z otworami biegnące przez całą długość wzmacniacza akcentują czerń obudowy tak samo jak złota obudowa zegarka połączona z czarną tarczą – zazwyczaj daje to wyjątkowy efekt. Kolor miedzi widać również przez wycięcia w górnej ściance obudowy. Z całym szacunkiem dla naszych fotografów, żadne wydrukowane zdjęcie nie może w pełni oddać urody tego wzmacniacza.

Zadaniem radiatorów jest rozpraszanie ciepła wydzielanego podczas pracy wzmacniacza. Ale nigdy nie staje się on tak gorący jak monobloki. Podczas rozmowy telefonicznej Dan powiedział mi, że wersja stereo ‘... korzysta z dokładnie takiego samego obwodu jak monobloki. Jedyna różnica polega na zastosowaniu mniejszej liczby tranzystorów mocy w stopniu wyjściowym, co zmniejszyło moc z 300 do 200 Watów na kanał...’

Ta pochodząca prosto od Dana uwaga tłumaczy dlaczego po włączeniu wzmacniacza przeżywamy prawdziwe deja vu: brzmi on dokładnie tak samo jak monobloki. Różnica jest taka sama jak różnica mogąca pojawić się między takimi samymi urządzeniami produkowanymi na jednej linii produkcyjnej i mieszcząca się w zakresie technologicznej tolerancji.

Podobieństwo między tymi wzmacniaczami jednocześnie ułatwia i utrudnia napisanie recenzji. Ułatwia ponieważ doskonale pamiętam monobloki. Utrudnia ponieważ są zbyt podobne i bardzo trudno wyłowić jakiekolwiek różnice warte opisania. Z tego powodu przeprowadziłem test stosując szereg różnych przedwzmacniaczy [wszystkie musiały być wyposażone w wyjścia zbalansowane].

Były wśród nich m. in. McIntosh C2200 i McIntosh C22 Commemorative. Źródło sygnału stanowiły transport i przetwornik Musical Fidelity kW DM 25. System napędzał kolumny Wilson Audio Sophia 3. Wszystkie przewody pochodziły z firmy Yter.

Nie warto wybierać innej niż najwyższa czułości mierników. W innym razie wskazówki praktycznie nie zmieniają swojego położenia, nawet przy najwyższych poziomach głośności. Wzmacniacz ten napędza kolumny Wilsona bez najmniejszego wysiłku. Trudno mi sobie wyobrazić, że ktokolwiek może potrzebować więcej mocy.

Włącznik, z układem miękkiego startu, znajduje się poniżej krawędzi przedniej ścianki dokładnie pod miernikiem. Pierwszego dnia zacząłem dokładnie słuchać muzyki dopiero trzy godziny po włączeniu wzmacniacza. Nie wynikało to z dziennikarskiej hiperpoprawności. Po prostu, miałem do zrobienia inne rzeczy. Moje pierwsze wrażenia dotyczyły więc dźwięku wzmacniacza w pełni wygrzanego i rozgrzanego.

Namacalna obecność

Następnego dnia przekonałem się, że już w kilka minut po włączeniu zimny wzmacniacz osiąga praktyczne maksimum swoich możliwości. Po pół godzinie słuchania dźwięk poprawia się w nieznacznym stopniu. Nie musicie więc umawiać się na jego ‘rozgrzewanie’ przed planowanym odsłuchem. Do szuflady transportu włożyłem płytę The Best of Elvin Bishop. Nie mogłem wybrać lepszego ‘otwarcia’ [jak widać pokerowa terminologia przydaje się również do oceny sprzętu audio] do pokazania cech osobowości Momentum Stereo. Płyta ta zawiera sporo elementów stricte funkowych. Miłośnicy PRAT-u [pace, rythm and timing] wpadają przy niej w ekstazę. Wzmacniacz dotarł głęboko do trzewi kolumn i sprawił, że basowe głośniki kolumn Sophia 3s zaczęły wręcz kręcić swoimi biodrami. Brzmiały w sposób pełen prawdziwego soulu: soczyście i głęboko, żeby nie powiedzieć lubieżnie.
Najlepszym tego przykładem jest utwór Struttin’ My Stuff. Jest w nim szybki bas, pełne harmonii organy i wyraźna, ostra perkusja. Momentum Stereo układa te instrumenty w warstwy przed słuchaczem. Tradycyjna reprodukcja lewego i prawego kanału zamienia się w odwzorowanie trójwymiarowe, akcentujące położenie każdego instrumentu. Miłośnicy ludzkich głosów z pewnością docenią grę między bliskim falsetu śpiewem Mickey’a Thomasa a głębszymi pomrukami Elvina Bishopa. Wzmacniacz różnicuje fakturę ich głosów ze zręcznością Marka Rothko malującego swe kolorowe plamy.

Wersja stereo najbardziej przypomina swych monofonicznych braci w zakresie oddania majestatu muzyki. Ma to wielkie znaczenie zarówno podczas słuchania klasycznych orkiestr, jak i grup rockowych. Po jednej minucie i pięćdziesięciu siedmiu sekundach Fooled Around And Fell In Love słyszymy jak brzmienie perkusji, przypominającej w tej frazie bębny Kodo, wypełnia całą szerokość sceny dźwiękowej. Momentum Stereo pokazał to zupełnie bez wysiłku. Zapytałem się wtedy ‘Kto potrzebuje więcej?’ Ciężar, moc, namacalna wręcz obecność – ten wzmacniacz jest jak arab, przy którym inne konie wyglądają jak małe kucyki.
Potem słyszymy wysokie tony gitary. Stereo pokazuje, że i z takimi częstotliwościami doskonale daje sobie radę. Atak jest tak dokładny a ton tak gładki – zapominasz, że słuchasz płyty CD. W tym utworze Bishop wyrywa sobie serce. D’Agostino pozwala to poczuć na własnej skórze. Nie wiem czy bawełniane rękawiczki dostarczane w zestawie nie służą przypadkiem do osuszania łez z policzków.

Aby polepszyć sobie nastrój – i dlatego, że uwielbiam tę piosenkę – włączyłem The Door Is Still Open zespołu The Cardinals. Po raz pierwszy zauważyłem jak precyzyjnie narysowane jest tło w tym monofonicznym nagraniu klasyka stylu doo-wop. Momentum Stereo pokazał całą drewnianą głębię pianina zaś saksofon zabrzmiał jak na żywo a nie z płyty. Całość zabrzmiała praktycznie jak z monobloków Momentum, co potwierdziło opinię Dana o jednakowej konstrukcji swoich wzmacniaczy.
Zmiana klasycznego, czy wręcz historycznego, utworu wokalnego na nową płytę Eleven Eleven Dave’a Alvina zmieniło jedynie charakter patosu brzmienia – z akustycznego na elektryczny. W utworze Johny Ace Is Dead dzieje się bardzo dużo. Mamy tu charakterystyczną dla muzyki Country & Western rozedrganą perkusję oraz ostrą gitarę przypominającą nagrania Alvina z The Blasters. Momentum Stereo odtworzył ten ostry kawałek równie łatwo jak delikatny śpiew The Cardinals.

Wszechstronny i jednorodny

Momentum Stereo wypełnia muzyką całe pomieszczenie. Od podłogi po sufit i od lewej ściany do prawej. Z tej panoramy możesz wybrać sobie każdy dźwięk i skupić się na nim do woli. To wzmacniacz dla drobiazgowych słuchaczy. Ale także dla takich, którzy od czasu do czasu potrzebują przełamać delikatność mocniejszym uderzeniem. Może on zrobić wszystko czego będzie wymagał każdy odbiorca. Z tego powodu postanowiłem posłuchać czegoś ‘wielkiego’ ale wymagającego również absolutnej finezji.Zapierający dech w piersiach cover piosenki The Eagles Take It To The Limit w wykonaniu Etty James to utwór, w którym jej głos łączy się z grupą gospel w tle oraz blusową gitarą i fortepianem. Brzmienie rośnie tu i rozwija się a Momentum Stereo rozwija się wraz z muzykami. Dolne rejestry i brzmienie perkusji [przypominające trochę ścieżkę Elvina Bishopa] zanurzają się w wielkim chórze a Etta znajduje się z przodu i w środku sceny. Aby poprawnie odtworzyć jej głos, wzmacniacz musi być wyjątkowo rozdzielczy i mieć nadmiar mocy. Momentum Stereo wydaje się być stworzony właśnie dla niej. To samo zresztą dotyczy The Way You Do The Things You Do zespołu The Temptations. Nigdy nie słyszałem bardziej błyszczących dęciaków. To mógłby być hymn tego wzmacniacza. Moje domowe finanse są teraz w trudnym okresie. To w zasadzie dobrze. Wiem, że nie mogę sobie pozwolić na Momentum Stereo. A mógłbym z nim żyć bez spoglądania na inne wzmacniacze. Muszę też wyznać, cóż to za infantylne słowa, że jego wygląd działa na mnie równie mocno jak dźwięk. Choć to oczywista herezja w ustach recenzenta.To wspaniała konstrukcja. Chciałbym go mieć tak samo mocno, jak konstrukcje firm Nagra czy Air Tight, które spisałem na liście przyszłych zakupów. Uważam, że Dan D’Agostino powinien nazywać swoje wzmacniacze inaczej. Powinny się nazywać ‘Pierwszy Dan’, ‘Drugi Dan’, ‘Trzeci Dan’, i tak dalej. Potrafią bowiem nieźle dać w kość.

Werdykt HI-FI NEWS

Momentum Stereo kosztuje niewiele więcej niż jeden monoblok Momentum. Wzmacniacz ten jest darem niebios dla osób, które nie mogą sobie pozwolić na parę konstrukcji. Choć trąci absurdem nazywanie go ‘okazją’, w wielu systemach będzie on nawet lepszy od monobloków. Połączenie wyrafinowanego dźwięku z poczuciem nieograniczonej mocy i wspaniałym wyglądem daje najlepszy wzmacniacz tranzystorowy na tej planecie.