Hi-Fi Plus 11/2013 (Nr 105)

Chris Thomas

Rozpocznijcie techniczną dyskusję na temat czteroelementowego systemu Vivaldi z inżynierami z dCS, a szybko zostaniecie przytłoczeni ilością informacji. Ludzie ci prowadzą rozmowę pewni siebie, entuzjastyczni i zagłębiają się w szczegóły, jak przystało na ojców, projektantów i konstruktorów tych urządzeń. Jednak nam, czyli reszcie populacji, zaczynają pojawiać się gwiazdy przed oczami; czy może raczej zera i jedynki?

Niemniej, kiedy intensywność wyjaśnień słabnie, a my wkładamy płytę CD na pięknie zaprojektowaną tackę i wciskamy przycisk ‘play’, cały świat natychmiast się zmienia. Ostatecznie taki jest powód istnienia systemu, ponieważ Vivaldi wyraża muzykę tak elokwentnym, przekonującym i jednocześnie pięknym językiem, że zwraca naszą uwagę i angażuje w taki sposób, w jaki prawdziwe audio powinno czynić. Całkiem szybko zdacie sobie sprawę, że Vivaldi odtwarza muzykę, jak żaden inny system reprodukcji cyfrowej, czy odtwarzacze CD istniejące przed nim. Ta rodzina cyfrowej elektroniki tak bardzo przewyższa to, co do tej pory słyszałem, że stała się czymś zupełnie nadzwyczajnym.

Cały system Vivaldi składa się z czterech części, jednak nie wszystkie cztery są niezbędnie konieczne, w każdej z indywidualnych instalacji. Wszystkie komponenty mogą poszczycić się pięknymi kształtami i nieskazitelnym wykończeniem. Na każdy z paneli frontowych naniesiono specjalnie zaprojektowaną, trójwymiarową krzywą w kształcie fali, wyciętą w 30mm płacie aluminium za pomocą sześcioosiowej frezarki CNC. Górna oraz boczne części obudowy mają grubość 10mm, a wewnętrzne przestrzenie zostały wyposażone w zagłębienia wypełnione materiałem wytłumiającym, aby jak najlepiej odizolować mechanicznie poszczególne struktury. Każde z urządzeń otrzymało bodaj najbardziej przejrzysty i najostrzejszy wyświetlacz jaki do tej pory widziałem, niezbędny w procesie programowania poszczególnych elementów zestawu za pomocą przejrzystego menu. W przeszłości odnosiłem się krytycznie do rozplanowania menu u innych producentów. Muszę przyznać, że w przypadku dCS (wziąwszy pod uwagę mnogość ustawień) implementacja funkcji jest logiczna, a po krótkiej chwili można bezproblemowo doszukać się niezbędnych opcji – mimo tego, że dołączono zatopiony w plastikowej osłonie schemat do którego można przy okazji się odnieść.

Kiedy już skonfigurowaliśmy każdy z elementów zgodnie z osobistymi gustami włączając filtry, wybór upsamplingu, funkcję dither etc., system zapamięta nasz wybór. Wyjaśnianie co zrobić w przypadku niepowodzenia naszej konfiguracji zajęłoby większą część recenzji, ale nie będę dodatkowo psuł zabawy, jaką można mieć przy programowaniu urządzenia w zaistniałych sytuacjach, a w razie czego zawsze można poprosić o pomoc dystrybutora który też przecież musi z czegoś się utrzymać!

W pierwszej części tej dwuetapowej recenzji zamierzam opisać możliwości, jakie Vivaldi przedstawia sobą w postaci odtwarzacza CD w dwóch obudowach oraz w jaki sposób odczułem przejście z czteroelementowego zestawu Paganini, używanego przeze mnie od kilku lat na ten, który obecnie opisuję. Oczywiście będzie to tylko muśnięcie tego, do czego zdolny jest zestaw w całości, ale miejmy nadzieję, że ta część recenzji posłuży nam jako delikatne wprowadzenie do opisu skomplikowanego, aczkolwiek niezwykłego urządzenia które reprezentuje kompletną bazę cyfrowego przetwarzania na nadchodzącą przyszłość. Wciąż nie jestem do końca przekonany co do muzycznego świata domowych sieci komputerowych i plików wysokich rozdzielczości, które do tej pory słyszałem, ale mam nadzieję, że moment olśnienia czeka tuż za rogiem. W rezultacie wciąż słucham głównie płyt CD. Tak, starych dobrych płyt CD, ze wszystkimi ich oczywistymi ograniczeniami, którym opierałem się tak długo, woląc trzymać się swojej historycznej kolekcji winyli. Na przestrzeni lat przez mój dom przewinęły się różne odtwarzacze CD, ale szczególnie polubiłem czteroelementowy zestaw Paganini – pięknie wykonany, jednak wymagający dobrych połączeń sprzęt dCS – który muszę przyznać, zabrał mi sporo czasu w kwestii właściwego doboru interkonektów i systemów wspierających. Pamiętając o tym, byłem zaintrygowany sugestią Davida Steven’a, Dyrektora ds. Marketingu w dCS, abym przechodził z systemu Paganini na Vivaldi stopniowo, rozpoczynając od transportu i przetwornika DAC, zanim dodam zegar, a dopiero później zainstalował Upsampler oraz abym odsłuchał, jak system sprawdzi się w konfrontacji ze skopiowanymi płytami CD i materiałem w wysokiej rozdzielczości podchodzącymi z serwera w domowej sieci.

Pierwsze pytanie, jakie zadałem podczas mojej wizyty w fabryce dCS, mającej na celu przyjrzenie się procesowi powstawania komponentów Vivaldi, dotyczyło wielkości modułu transportu (w całym zestawie jedynie Upsampler i zegar mają ten sam rozmiar). Pytanie brzmiało: „Czy to musi być takie wielkie?”. David podał mi mechanizm Esoteric VRDS NEO Mk 3 CD, jaki wykorzystywany jest w Vivaldi’m. Jest to najlepszy napęd produkowany przez Esoteric i waży prawie 6,5 kilograma. Byłem zdumiony solidnością i rozmiarami tej rzeczy.

Jest to masywny komponent, który wygląda jakby inżynierowie przedobrzyli ze swoim projektem, szczególnie dla niewprawnego oka przyzwyczajonego do oglądania tanich napędów DVD zaadaptowanych jako CD, czy też kruchych mechanizmów, które prześladują obecnie świat audio. Szyny napędu Esoteric zajmują dosłownie całą głębokość przestrzeni wewnątrz obudowy transportu Vivaldi i kłują w oczy solidnymi stalowymi trzonami oraz masywnym dociskiem płyty CD. Patrząc na napęd wtłoczony w obudowę Vivaldi razem z towarzyszącymi mu transformatorami i wielowarstwowymi płytkami obwodów, zdałem sobie sprawę że tak, transport musi być tak wielki.

Transport CD/SACD ma ograniczone możliwości upsamplingu (które zostają znacznie poszerzone dzięki dedykowanemu Upsamplerowi) i jest w stanie konwertować standardowe CD do formatu DSD (Direct Stream Digital) lub DXD. Skrót pochodzi od Digital exTreme Definition i oznacza rozdzielczość 352,8kKhz/24bit. Transport podaje sygnał z taką właśnie rozdzielczością lub w formacie DSD do pary wtyków AES/EBU, jednak jeśli nie chcecie korzystać z upsamplingu, pojedyncze połączenie AES/EBU w zupełności wystarczy – można również wykorzystać wyjścia SDIF-2. Transport został wyposażony w trzy wtyki tego rodzaju, dla sygnału lewego i prawego kanału oraz zegara. Zdecydowałem się na wykorzystanie podwójnych wyjść AES/EBU i spędzałem kilka szczęśliwych minut przez parę następnych dni, wybierając pomiędzy sygnałem DSD (wykorzystywanym do kodowania SACD), a sygnałem DXD. Jeśli chodzi o wybór filtra, tak jak zazwyczaj w przypadku dCS, wybierałem do swoich odsłuchów Filtr nr jeden (z sześciu dostępnych), aczkolwiek zapewne zabierze Wam chwilę, zanim dokonacie swoich osobistych wyborów. Wybór pomiędzy DSD a DXD jest nieco bardziej skomplikowany i więcej zależy tutaj od gustów muzycznych i preferencji, a zapewne sam system też będzie miał na to wpływ i niełatwo będzie wybrać właściwe ustawienie w każdej sytuacji. Ostatecznie zdecydowałem się na DSD, jako moje ulubione ustawienie, chociaż doskonale zrozumiem kogoś, kto zdecyduje się na format DXD.

 

 

Przetwornik DAC może przekonwertować praktycznie każdą cyfrową informację jaka zostanie mu podana poprzez całą gamę wejść w jaką został wyposażony, włączając trzy złącza USB. W tym miejscu należy dodać, że nie można odtwarzać informacji z pamięci typu USB, gdyż niezbędny jest do tego Upsampler. DAC posiada zarówno analogowe wyjścia zbalansowane jak i typu single-ended i będzie w stanie napędzić wzmacniacz mocy bezpośrednio przy ich wykorzystaniu. Jest to kwestia dość interesująca, ponieważ od lat widuję odtwarzacze CD i SACD skonfigurowane w podobny sposób, a ich dźwięk okazuje się w efekcie nieco wiotki i pozbawiony masy. Muszę jednak przyznać, że DAC Vivaldi jest do tej pory najlepiej brzmiącym urządzeniem działającym na tej zasadzie, być może dzięki zupełnie nowemu stopniowi wyjściowemu. Gdybym miał zostać posiadaczem dwuelementowego zestawu Vivaldi i poświęcić spory wydatek, jakiego wymaga topowej klasy przedwzmacniacz, zaryzykowałbym za każdym razem, gdyż muzyka, jaką produkuje ten zestaw brzmi w niezwykle solidny i ugruntowany sposób. Redukcja głośności poprzez operacje w domenie cyfrowej zawsze stanowi ryzykowną propozycję, ale Vivaldi jest pod tym względem wyjątkowo opłacalny, po części dzięki możliwości przełączania wyjścia pomiędzy napięciem 2 lub 6V. Pamiętając o tym wszystkim i mając możliwość wyboru, wciąż pozostałbym przy wielkim rozmiarze spójności muzycznej, jaką zapewnia mój przedwzmacniacz Berning Pre One, w połączeniu z wyjściem DAC’a ustawionym na 2V. Wysoki poziom struktury wzmocnienia, oferowany przez ten przedwzmacniacz, lepiej się sprawdza moim zdaniem przy niższych ustawieniach, pomimo że właściciele innych preampów wydają się preferować ustawienie 6V ze względu na jego dużą skalę i energię, jaką może dostarczyć. Zdumiewająca jakość, jaką zapewnia Vivaldi w domenie kontroli dźwięku, oznacza mniej więcej tyle, że jedynie wyjątkowo dobry przedwzmacniacz byłby lepszy (dodajcie koszty rzędu 8000 funtów i dodatkową parę drogich interkonektów). Podsumowując, dostajemy bardzo wygodną, przyjazną dla użytkownika opcję konfiguracyjną.

Jak więc, w jednej ze swoich najprostszych form, działając początkowo jedynie jako dwuelementowy odtwarzacz CD, Vivaldi wypada w porównaniu z czteroelementowym zestawem Paganini, do którego zdążyłem się tak bardzo przyzwyczaić?

System, którego używałem, składał się z przedwzmacniacza Berning Pre One i pary monobloków Quadrature Z, a zamiennie pracował wspaniały, 25-watowy wzmacniacz zintegrowany Vitus 025, operujący w klasie A. Elektronika została umieszczona na stoliku Stillpoints ESS i wyposażona w dodatkowe podkładki typu Ultra Pads, a kolumny służące do testu to Focal Diablo, które również zostały wsparte na Ultra Pads. W następnym wydaniu magazynu osobny fragment poświęcę okablowaniu, jakie wykorzystałem w systemie Vivaldi, gdyż jest to poważny temat i kwestia do rozważenia pod względem finansowym, jednak nadmienię, że interkonekty oraz kable głośnikowe to Nordost Odin. Cały system jest z pewnością spektakularnie kosztowny, jednak posiada możliwość ilustrowania muzycznych różnic z wyjątkową łatwością.

Kiedy rozpocząłem odsłuchy, bez większych namysłów sięgnąłem po pierwszą z brzegu płytę CD. Była to Sunday At The Village Vanguard Billa Evansa, wspaniałe arcydzieło jednego z najlepszych Jazzowych trio wszechczasów, wymowna nawet, kiedy słucha się jej poprzez głośniki w samochodzie. Wybrałem utwór ‘My Man’s Gone Now’. Kiedy popłynęły pierwsze dźwięki fortepianu, złapałem się na haczyk. Nigdy wcześniej nie słyszałem tak solidnego, stabilnego tonalnie dźwięku z tej płyty.

Akordy które słyszałem już setki razy, wydały się nieskończenie bardziej rzeczywiste i złożone, ale jednocześnie dokładne tonalnie i wyraźnie namacalne. Kiedy Paul Motian rozpoczął swoje wejście na talerzach nadające strukturę utworowi, pomyślałem: „Czy to rzeczywiście nagranie z 1961 roku, skoro brzmi tak świeżo?”. Następnie Scott LaFaro zagrał na kontrabasie i znalazłem się w tamtym miejscu, chłonąc każdą nutę i każdą frazę. Biedny Scott, umarł zaledwie dziesięć dni po sesji nagraniowej, a wydawał się wychodzić do mnie ze sprzętu. Rozmycie i utrata skupienia tonalnego w niższych rejestrach, które zawsze uważałem za rezultat wiekowości nagrania i ograniczeń płyty CD – całkowicie zniknęły. Na nagraniu zapanował nowy porządek i wyjątkowa technika Billa i siła wyrazu jego muzyki zaczęły wypływać z głośników ze świeżym wrażeniem frazowania, co kompletnie mnie zaszokowało, nie wspominając już o czystej przestrzeni wokół każdego instrumentu, a także uwolnieniu dynamiki, wibracji barw tonalnych i ich zróżnicowaniu. Atmosfera publiczności towarzyszącej wydarzeniu, która często wydawała mi się drażniąca i rozpraszająca uwagę, zeszła na drugi plan. Podczas gdy słuchałem kolejnych nagrań, uśmiechałem się w duchu czekając na rozkosze, jakimi miałem się delektować podczas dzielenia wspólnych chwil z muzykami, których uwielbiam. W napędzie lądowała płyta za płytą, a ten wieczór miał okazać się jedną z najwspanialszych sesji odsłuchowych, jakich doświadczyłem, kiedy muzyczne objawienia pojawiały się jedne za drugimi. Jednak zważywszy, że używałem tylko dwóch elementów zestawu Vivaldi, komplet czterech urządzeń zapowiadał znacznie większe wrażenia, a jeśli idzie o sprzęt audio, z mojego doświadczenia wynika, że takie rzeczy zdarzają się niezmiernie rzadko. Pytanie, jakie zrodziło się tego wieczoru, nie dotyczyło kwestii czy dwuelementowy zestaw Vivaldi może zagrać lepiej niż cały komplet urządzeń Paganini. Ten fakt zaakceptowałem już po paru taktach pierwszego utworu. Jest to po prostu zupełnie inny poziom działania i rozpatrując taką konfiguracj w kategoriach zwykłego odtwarzacza CD powiedziałbym, że zwiastuje ona całkowicie nowy rozdział reprodukcji płyt CD. Nic, co wcześniej słyszałem, nie jest nawet w stanie się do niego zbliżyć. Jeśli myślicie, że CD jako format odchodzi w zapomnienie, po prostu jeszcze nie słyszeliście Vivaldi’ego. To, co stało się całkowicie oczywiste już po kilku godzinach słuchania potwierdziło się, kiedy muzyka płynęła z głośników, a tygodnie mijały. Wyzwaniem, bez względu na przeciwne poglądy, zawsze było pozyskanie informacji z dysku, dekodowanie jej i doprowadzenie do wzmacniacza sygnału o wystarczającej jakości. Jeśli sądzicie, że 44.1/16 jest starożytnym formatem z którego już wyrośliśmy, Vivaldi da Wam moment na zrewidowanie poglądów. Tak naprawdę, jeśli kochacie muzykę, poruszy Was do głębi.

Jest to jedynie wstęp do recenzji całości zestawu Vivaldi. W przyszłym miesiącu zainstaluję zegar i Upsampler, a także opiszę możliwości połączeń i ceny odpowiednich przewodów (auć!), a Chris Binns wyjaśni pewne kwestie techniczne dotyczące działania systemu. Będę słuchał muzyki z każdego cyfrowego źródła, jakie wpadnie mi w ręce i nawet nawrócę się na format SACD. Na tym etapie pozwólcie mi tylko zaznaczyć, że jeśli chodzi o sprawy muzyki, nic jeszcze nie słyszeliście.