High Fidelity 01/2016 (Nr 141)

Wojciech Pacuła

Oceniając branżę audio po „okładce” można by się spodziewać, że będzie ona obfitować we wszelakie wydawnictwa, zarówno czasopisma, jak i publikacje ciągłe, zarówno techniczne, jak i katalogowe. Prawdziwa jest tylko ta pierwsza część, a książek mamy jak na lekarstwo. Na szczęście w ostatnich kilku latach ta niewielka biblioteczka powiększyła się i jest już na czym oko zawiesić. W kolekcji powinny się znaleźć przede wszystkim trzy dotychczasowe monografie Kena Kesslera (dotyczące QUAD-a, McIntosha i KEF-a) oraz – mające ten sam format 12” płyty LP – dwie pierwsze części „The Absolute Sound’s Illustrated History of High-End Audio pod redakcją Roberta Harleya. Wydana w 2013 roku część pierwsza poświęcona była kolumnom głośnikowym, a zaplanowana na 2017 rok część trzecia dotyczyć będzie źródeł analogowych i cyfrowych.

Wydana właśnie część druga dotyczy elektroniki (wzmacniaczy). I właśnie w niej, w rozpoczynającym całość rozdziale Milowe kroki w elektronice – od ery akustycznej do współczesnego high endu (Electronic Milestones from the Acoustic Era to The Modern High End), przeczytamy zdanie które zrobiło niegdyś zawrotną karierę, a ostatnio zostało radośnie reanimowane, choć z zupełnie innych przyczyn. Pod datą 1981 znajdziemy następujący wpis: „Rok, w którym Muzyka umarła. Kiedy Philips demonstruje Compact Disc (CD) rozpoczyna się tsunami”. Jaśniej swojego stanowiska wyrazić się chyba nie da. Niegdyś, na początku CD dotyczyło to spięcia między LP i CD, a teraz dotyczy walki pomiędzy CD i plikami.

Tyle, że nie jest to jedyny punkt widzenia, ani tym bardziej dogmat. Przywołuję określenie teologiczne, a nie zazwyczaj używane ‘aksjomat’ nie bez powodu. Jak pisałem przy okazji testu odtwarzacza Chord Red Reference Mk III, optowanie za którymś z trzech głównych źródeł (gramofon, płyty cyfrowe, pliki) przypomina wiarę. Racjonalna dyskusja nie wchodzi w grę, każdy wie swoje i nie interesuje go ani konfrontacja jego przekonań z innym punktem widzenia, ani tym bardziej ich wypróbowanie.

Test zupełnie nowego odtwarzacza Compact Disc w 2016 roku, odtwarzacza kosztującego niemal 120 000 zł, wielu wyda się absurdem, innym dziwactwem, a jeszcze innym przegięciem. Będą jednak i tacy, dla których będzie to normalna kolej rzeczy. To ci, którzy będą chcieli skorzystać z tego, że format Compact Disc jest w tej chwili najbardziej dopracowanym formatem cyfrowym, którego „bóle porodowe”, a potem „wiek dziecięcy” to przeszłość. Teraz jest on w wieku dojrzałym, świadomym. Dla tych drogie odtwarzacze cyfrowych płyt optycznych, w tym CD, są czymś naturalnym. Jestem jednym z nich.

Testy produktów będących wynikiem wieloletniego wysiłku najlepszych inżynierów z najlepszych firm audio, produktów należących do topu w danej dziedzinie, są obciążone wyjątkowo dużą odpowiedzialnością. Oceniamy bowiem nie tylko dany produkt, ale i dorobek danej firmy, a w przypadku formatu Compact Disc także dorobek samego formatu.

Test systemu Rossini był więc szczególnie rozbudowany i składał się z czterech części. Dwie z nich miały miejsce u mnie w domu – słuchałem odtwarzacza Rossini Player w roli samodzielnego urządzenia, a następnie podłączyłem do niego zegar Rossini Clock. Trzecia część miała miejsce w gronie Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego; relacja ukaże się w przyszłym miesiącu. I wreszcie czwarta część to odsłuch odtwarzacza w jeszcze innym systemie; relację z niego przygotował Tomek (poniżej).

Powstał więc wyjątkowo długi test, który można sobie podzielić na kilka etapów. Pierwszy mógłby objąć wstęp i opis technik użytych przy budowie Rossiniego, z historycznym tłem. Drugi to trzy wspomniane sesje odsłuchowe. I wreszcie trzeci, to opis budowy. Część czwarta, jak pisałem, w lutym, w relacji ze 101. spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego.


UPSAMPLING

Pierwsze produkty firmy Data Conversion Systems (dCS), upsampler D/D Purcell oraz przetwornik cyfrowo-analogowy Elgar, były rzadko spotykanym w naszej branży przeniesieniem doświadczeń zdobytych na polu audio profesjonalnego do audio domowego. Elgar bazował bowiem na profesjonalnym DAC-u 952, używanym w wielu studiach nagraniowych, a Purcell na profesjonalnym modelu 972. Wszystkie one korzystały zaś z prac firmy dCS związanych z systemami radarowymi dla brytyjskiego lotnictwa, w wyniku których powstał jedyny w swoim rodzaju przetwornik cyfrowo-analogowy Ring DAC.

Elgar (później w wersji Plus) był „dakiem” wysokiej rozdzielczości (24/192). Zanim sygnał do niego trafił, był wcześniej obrabiany w Purcellu, tj. przetworniku D/D, filtrze cyfrowym znanym pod nazwą upsampler. Upsampling to zmiana częstotliwości próbkowania sygnału na wyższą niż pierwotna. Wraz z nią w upsamplerze wykonuje się także inną operację matematyczną, polegająca na zmianie długości słowa próbkowania – z 16 bitów na 24 (lub 32) bity. Obecnie popularne są także upsamplery zamieniające sygnał PCM na DSD.

Upsampler jest, jak mówię, urządzeniem zamieniającym postać sygnału (nie jego zawartość informacyjną) na inną. Operacja przeprowadzana jest w wyniku działań matematycznych i to od nich zależy efekt końcowy. Dlatego też w tak różny sposób brzmią upsamplery różnych firm. Program sterujący obliczeniami może być jednak poprawiany i wymieniany, jeśli dane urządzenie na to pozwala. Oprogramowanie układów Rossiniego można zmieniać przez włożenie płyty CD-R lub przez wpisanie programu z pendrajwa.

W każdym razie, upsampling pozwalał pracować przetwornikowi w jak najlepszych warunkach, a także działał jako układ minimalizujący jitter. A jitter to największy wróg cyfry. dCS walczy z nim od samego początku i ma na tym polu duże osiągnięcia. Swój punkt widzenia wyłożyła ona w dokumencie firmowanym przez Mike’a Story’ego, dyrektora zarządzającego firmy dCS (czytaj TUTAJ).

Elementem wieńczącym pierwszy „domowy” system dCS-a był transport/upsampler Verdi-LaScala. Już wtedy firma przyjęła kurs na płyty optyczne, ze szczególnym uwzględnieniem płyt Super Audio CD. Wszystkie kolejne transporty oraz odtwarzacze były urządzeniami SACD, które – zgodnie z wytycznymi formatu – odtwarzały także płyty Compact Disc. Wyrazem poglądów na ten temat ludzi w tej firmie było wprowadzenie w DAC-u Purcell, a potem we wszystkich następnych, opcji upsamplingu sygnału PCM do DSD.


ROSSINI PLAYER

W skład serii Rossini wchodzą trzy produkty: odtwarzacz Compact Disc/odtwarzacz plików/upsampler z wejściami cyfrowymi i regulacją siły głosu Rossini Player, nieco mniejszy od niego upsampler/przetwornik cyfrowo-analogowy Rossini DAC, identyczny z Playerem, ale pozbawiony napędu, a także zewnętrzny zegar wzorcowy Rossini Clock, który może pracować zarówno z Playerem, jak i „dakiem”. Urządzenia dostępne są w kolorach srebrnym lub czarnym.

Verdi-LaScala wyposażony był w transport firmy Sony, odtwarzacz Paganini w TEAC/Esoteric UMK5, wprowadzony do sprzedaży w 2009 roku Scarlatti miał transport TEAC/Esoteric VRDS Neo, podobnie jak topowy, mający premierę w roku 2013 roku Vivaldi. Rossini jest pierwszym odtwarzaczem w historii tej firmy, który nie odtwarza płyt SACD, a jedynie CD i korzysta z zupełnie innego transportu, to JPL-2800 SilverStrike austriackiej firmy StreamUnlimited.

Ale jest czymś więcej niż odtwarzaczem CD, odtwarza bowiem również pliki audio. I jest też rozbudowanym przetwornikiem cyfrowo-analogowym, także z wejściem USB, akceptującym sygnał PCM 24/384 i DSD128. I jest wreszcie także przedwzmacniaczem – regulacja siły głosu dokonywana jest w domenie cyfrowej.

Firma klasyfikuje swój nowy produkt jako „Upsampling CD/Network Player”. Sygnał z płyt CD lub z plików można w nim upsamplować do DXD (24/384) lub do DSD. Użytkownik może również zmienić filtr cyfrowy, za pomocą którego odcinany jest sygnał leżący poza częstotliwością Nyquista.

dCS system wokół którego zbudowano to urządzenie nazywa Digital Processing Platform. Wśród sześciu filtrów cztery pierwsze to klasyczne filtry, tyle że różniące się punktem zadziałania, od najbardziej stromego nr 1 do najbardziej „zrelaksowanego” nr 4. Filtry 5 i 6 działają inaczej dla sygnału HD od 176,4 do 384 kHz i dla sygnału 44,1 (w tym płyt CD). Dla tych pierwszych nr 5 to filtr Gaussa, symetryczny, bez „dzwonienia” przed i po sygnale, z łagodnym opadaniem, a nr 6 jest asymetryczny, bez „dzwonienia” przed sygnałem. Dla 44,1 nr 5 jest asymetryczny, nieliniowy, bez „dzwonienia” przed sygnałem, a nr 6 to nowy typ szybko opadającego filtru o liniowej fazie, z „dzwonieniem” tylko przed sygnałem. Dla sygnału DSD mamy cztery filtry, różniące się jedynie szybkością opadania sygnału.

Sekcja upsamplera jest na stałe włączona. Użytkownik może wybrać pomiędzy upsamplingiem do postaci DXD, tj. PCM 24/384 kHz lub DSD, czyli 1/2,8224 MHz. Na stałe aktywna jest też sekcja przedwzmacniacza, tyle że przy górnym położeniu, kiedy wyświetlacz wskazuje ‘0.0’ dB tłumienie nie jest wprowadzane. Wszystkie nastawy pokazywane są na sporym wyświetlaczu OLED. Odczytamy na nim również tytuły utworów i wykonawców przy streamowaniu sygnału z dysku NAS. Trochę więc szkoda, że odtwarzacz nie dekoduje CD-Textu.

Sekcja DAC jest wyposażona w wiele wejść i wyjść, w tym dwa razy AES/EBU, USB, sieciowe, RCA i Toslink. Dwa pierwsze mogą służyć do przesyłu osobnych kanałów z odtwarzaczy lub transportów wyposażonych w tę funkcję. Przesyłany sygnał może mieć wówczas częstotliwość 384 kHz. Może to być również sygnał DSD (DoP) – możemy skorzystać wówczas z zewnętrznego transportu DSD, np. Scarlatti lub Paganini.

Możliwości, jakie mamy jest znacznie więcej – po pełny opis odsyłam do materiałów producenta.

METODOLOGIA TESTU

Odtwarzacz stanął na półce Finite Elemente Pagode Edition. Wypróbowałem z nim nóżki antywibracyjne, przede wszystkim Harmonix „Million”, ale po raz pierwszy okazało się że jakieś urządzenie lepiej gra stojąc na własnych nóżkach. Zasilany był kablem Crystal Cable z serii The Absolute Dream. Sygnał wysyłany był z wyjść RCA kablami Siltech Triple Crown do przedwzmacniacza Ayon Audio Spheris III. Ponieważ możemy zmieniać poziom wyjściowy, można dopasować wzmocnienie całego toru do pomieszczenia, wzmacniacza i kolumn.

Dużo zależało będzie także od konstrukcji przedwzmacniacza, tj. gdzie umieszczono tłumik, jakiego typu to tłumik, jaką postać ma pierwszy stopień itd. W moim przypadku pięknie zabrzmiało wyjście o niewysokim poziomie 0,6 V. Zwykle lepiej wszystko brzmi z wysokim poziomem, ale nie tym razem. Niski poziom warto użyć także wtedy, kiedy korzystamy z sekcji przedwzmacniacza, aby tłumik pracował w najmniejszym możliwym zakresie. Z przedwzmacniacza sygnał wysyłany był interkonektami RCA Crystal Cable z serii The Absolute Dream do końcówki mocy Soulution 710.

Rossini grał również w pełni zbalansowanym systemie, z przedwzmacniaczem i wzmacniaczem mocy FM Acoustics Resolution Series FM 268C + FM 711 MkII. Na podstawie odsłuchów w różnych systemach mogę powiedzieć, że najlepiej gra z wysokiej klasy zewnętrznym przedwzmacniaczem. I że różnie zachowuje się w różnych systemach. Dlatego też poniższy opis trzeba traktować jako relację z odsłuchu w tym konkretnym systemie, a nie jako odsłuch uniwersalny.

ODSŁUCH

Jestem szczęśliwy, że żyję w czasach, w których audiofile mają tak szeroki wybór, czy to technik wzmacniających, czy to źródeł dźwięku. Jeśli chcą, kupują winyle i słuchają muzyki z gramofonu. Jeśli nie mają do tego głowy, wybierają odtwarzacz plików lub po prostu streaming (patrz – recenzja płyty Miłość… i wywiad z Kamilem Sipowiczem). Jeśli zaś mają dużą kolekcję płyt optycznych, zapewne CD lub SACD (choć są i tacy, którzy preferują DVD-Audio i Blu-ray Audio), słuchają muzyki z odtwarzacza CD lub SACD. To jest prawdziwy pluralizm, prawdziwa demokracja.

W najlepszej sytuacji są zwolennicy LP i CD, z prostego powodu – to formaty, które są rozwijane i dopracowywane od lat w realnych produktach, nie tylko teoretycznie. Wiedza na ich temat jest na tyle duża, że obecnie można mówić raczej o poprawkach niż zmianach paradygmatu. Czasem to wyraźny krok do przodu, czasem w bok. Rzadko, ale jednak, zdarzają się jednak produkty, w których kumulacja niewielkich zmian przekłada się na nową jakość. Jak w przypadku gramofonu TechDAS Air Force One. Jak w przypadku odtwarzacza dCS Vivaldi , a teraz Rossini.

Najnowszy produkt tej angielskiej firmy idzie w kierunku, który zapoczątkowały serie Scarlatti i Puccini, ale którego cel zrealizował dopiero kompletny system Vivaldi. Myślę o zgrabnym, sprytnym, wizjonerskim połączeniu zalet „ciepłych” odtwarzaczy z lampami na wyjściu i rozdzielczości i precyzji znanej z firm preferujących pracę przy desce kreślarskiej – oczywiście w przenośni, teraz to ekran komputera – nad pracą w sali odsłuchowej. Rossini Player łączy to w sobie tak, jakby format Compact Disc miał być dokładnie tym od samego początku, jakby nie przydarzyły się wszystkie przykre lata, w których „techniczność” dźwięku CD była nie do zniesienia, jakby późniejsza reakcja na to firm audiofilskich, polegająca na ocieplaniu i wygładzaniu dźwięku za wszelką cenę była tylko mgnieniem oka.

Najkrócej można by opisać ten odtwarzacz jako uniwersalne narzędzie, taki szwajcarski scyzoryk z wieloma ostrzami, pilnikami , nożyczkami i mnóstwem innych, często mających tajemnicze przeznaczenie, dodatków. Powinien on stać w każdym liczącym się studiu nagraniowym i masteringowym. Podobnie jak wysokiej klasy urządzenia studyjne pokazuje on bowiem prawdę, bez przykrywania słabszych miejsc. Jest, jak jest i trzeba to przeżyć.

Takich urządzeń jest jednak w studiach wiele, prawdę mówiąc zbyt wiele. Nie dodając niczego od siebie, sporo też zabierają, a tym samym fałszują rzeczywistość, choć w inny sposób niż się do tego byliby skłonni przyznać profesjonalni realizatorzy dźwięku. Czego z kolei nie robi Rossini. To, co różni go od niemal wszystkich odtwarzaczy CD (i SACD, żeby było jasne), jakie słyszałem, to ilość „muzyki w muzyce”, jaką z nim dostajemy. Chodzi mi o to, że jego przekaz jest angażujący emocjonalnie. Słuchając z nim muzyki działamy równocześnie na dwóch poziomach, intelektualnym – bo słyszymy o co w nagraniu chodzi – i emocjonalnym – bo przeżywamy to, co słyszymy.

Powiem tak: słuchając go miałem te same odczucia, co podczas słuchania wybitnego gramofonu. Jest tu bowiem wszystko to, dzięki czemu „wchodzimy” w muzykę, wsłuchując się w nią uważnie, czekając na to, co się wydarzy za chwilę, ciekawi, jak zagra nowa płyta. Bez obaw, że będzie „za jasno”, „krzykliwie”, że „zabraknie szczegółów”.

Odtwarzacz zawdzięcza to wysokiej dynamice, wyjątkowej barwie oraz świetnemu sposobowi kreowania przestrzeni. Szczególnie w pamięć zapadła mi dynamika. Słuchając nagrań z Pyramide The Modern Jazz Quartet siedziałem zdumiony natychmiastowością ataku, za którym szło wypełnienie i podtrzymanie. Podobnie zabrzmiały nagrania z kopii CD-R wykonanych bezpośrednio z kopii „Master” ze studiów nagraniowych i masteringowych, które mam w swojej kolekcji. Różnią się one od wytłoczonych płyt CD głównie dynamiką i mikroinformacjami, ginącymi gdzieś w drodze ze studia do kieszeni odtwarzacza. Nieprzypadkowo system XRCD ma tylu zwolenników – jedną z podstawowych zasad jest absolutna kontrola nad sygnałem aż do samej matrycy tłoczącej dyski.

Odtwarzacz podaje je tak, jakbym słyszał bezpośrednio mikrofon przez odsłuchy w pokoju kontrolnym. Ale nie tylko z CD-R-ów, bo i wspominany MJQ, i Jim Hall z płyty Concierto, a także Opeth z Pale Communion, nagranie, które trudno nazwać audiofilskim, miały w sobie to samo – pęd, drive, „ciąg”, co w samo w sobie jest fajne, ale niewystarczające. Chyba, że dostajemy to wraz z dociążonym, gęstym dźwiękiem, a taki właśnie mamy z dCS-a.

W kategoriach absolutnych Rossini, jak mi się wydaje, dogęszcza niską średnicę i wysoki bas. To znacząca zmiana w stosunku do poprzednich generacji odtwarzaczy tego producenta (poza Vivaldim). Uzyskany w ten sposób kompromis jest, jak dla mnie, znakomity. Przypomina bowiem to, co słychać z najlepszych gramofonów, bez udawania, że to gramofon. Jak gdyby obydwa formaty w pewnym momencie zaczynało więcej łączyć niż dzielić, jakby droga do „dźwięku absolutnego” była w tym miejscu tak wąska, że muszą się o siebie niemal ocierać.

Tak naprawdę, bez bezpośredniego porównania z wieloma innymi źródłami sygnału, trudno to będzie wychwycić. Bo balans tonalny Rossiniego jest bardzo rozsądnie wyważony. Poza mniej nasyconym basem niż w kilku innych odtwarzaczach i gdyby nie to, że jest przecież jeszcze Vivaldi, w którym mamy to samo, ale bez wrażenia dogęszczania, a także dlatego, że – jestem tego pewien – w przyszłości dostaniemy coś jeszcze lepszego, można by go nazwać idealnym. Na tym polega postęp.

Dynamika to swego rodzaju „silnik” przekazu. Barwa jest jego „karoserią”, czymś na zewnątrz. Pod tym wszystkim jest coś jeszcze innego, coś w rodzaju „paliwa”. To energia dźwięku. Bierze się ona i z dynamiki, i z barwy, ale formuje w ilości informacji, jakie dostajemy, czyli bliżej jej do rozdzielczości. W tym przypadku była ona dla mnie najważniejsza. Przekaz naładowany był emocjami, jakbyśmy wyszli przed burzą na pole – to samo wrażenie napięcia w powietrzu, jakiejś siły, która za chwilę zrealizuje się w postaci wyładowań atmosferycznych. Najlepiej słychać to z nagraniami jazzowymi, w których mikrofony były blisko instrumentów. Ale i na mocno skompresowanych płytach będzie odczuwalne. Przywołałem już Opeth, a dodać do tego mogę Megadeth i Maanam.

 

Rossini jako ODTWARZACZ PLIKÓW

Pomimo mojej skłonności do srebrnych i czarnych dysków i nieufności związanej z plikami nie jestem, a przynajmniej tak mi się wydaje, fanatykiem. Staram się osiągnąć jak najlepsze efekty brzmieniowe, a sposób, w jaki mi się to uda zrobić ma znaczenie drugorzędne. Słuchając plików doceniam to, co producentom urządzeń udało się z nimi zrobić. Doskonale pamiętam swoje pierwsze doświadczenia w studiu nagraniowym z nagraniami dokonanymi za pomocą komputera.

Przy porównaniu ich z tym samym materiałem, zarejestrowanym jako backup na wielościeżkowym magnetofonie analogowym nie było co po nich zbierać. Teraz, piętnaście lat później pliki są poważnym nośnikiem muzyki.

Postęp widoczny jest także na przykładzie firmy dCS. Słuchając plików z systemu Vivaldi nie miałem żadnych wątpliwości, że to element wtórny do płyt CD i SACD. Z Rossinim sprawa wymaga dłuższego wyjaśnienia. Pliki wysokiej rozdzielczości brzmią na nim w bardzo dojrzały sposób. Są gęste i pełne, mają dobrą dynamikę. Barwa w nieznaczny sposób tylko różni się od tego, co dostajemy z CD i polega to na nieco lżejszym niższym basie i mniej nośnych wysokich tonach. Przesunięcie jest jednak niewielkie. Najważniejsze, że zachowana została energia o której wcześniej pisałem – coś, czego z plikami niemal zawsze mi brakuje.

Przy bezpośrednim porównaniu A/B z krótkimi samplami usłyszymy to, co napisałem, ale rozdźwięk wyda się nam, jak sądzę, pomijalny. Większe różnice usłyszymy w długich sesjach. „Większe” to oczywiście lekka przesada, ale w high-endzie wszystko waży potrójnie. Rzecz w trochę mniejszym zaangażowaniu w nagranie, moim zaangażowaniu. Być może w państwa przypadku będzie inaczej. Myślę jednak, że to wciąż trochę lżejsze, nie tak „bebechowe” granie, jak z CD.

Co powiedziawszy z czystym sercem powiem, że to jeden z dwóch, może trzech – obok Lumina i Ayona, grającego pliki DSD w trybie Direct z dysku NAS – najlepszych odtwarzaczy plików, jakie słyszałem.

FILTRY, UPSAMPLING

Rossini to urządzenie, którego dźwięk można w pewnej mierze zmieniać. Służą do tego filtry cyfrowe związane z tłumieniem sygnału poza pasmem przenoszenia (częstotliwością Nyquista), konwerter cyfrowy D/D (upsampler) oraz dwusekundowy bufor sygnału cyfrowego, który – jeśli chcemy – można wyłączyć.

Przy porównaniach typu A/B różnice między filtrami są klarowne, chociaż nie wydają się duże. Mocniej rysują się w dłuższych odsłuchach, bo po jakimś czasie doskonale wiedziałem, które są „dla mnie”, które mniej, a których nie toleruję. Odsłuchy przeprowadziłem bez świadomości, jakiego typu filtr znajduje się pod danym numerem.

Dwa pierwsze są całkowicie poza moim „radarem”. Ich brzmienie wydaje się „puste”. Nr 1 ma przy tym skrócony bas. Jego zwarcie jest najlepsze w całej stawce, ale jest przy tym płytki w głąb i mało nasycony. Interesująco zaczyna się przy nr 4, ale moimi faworytami były nr 5 i nr 6. Po dłuższym odsłuchu pozostałem przy tym ostatnim. Dźwięk jest z nim najszybszy, najbardziej dynamiczny. Wysoka góra jest w nim dobrze artykułowana i skupiona. Poczucie obecności muzyków jest z nim znakomite. Nr 5 jest cieplejszy, gładszy i mocniej słychać w nim środek pasma. To bardzo dobre brzmienie i co jakiś czas korzystałem również z niego.

Sprawa upsamplingu DXD i DSD jest, jak dla mnie, znacznie łatwiejsza – wybieram DXD. Jestem zwolennikiem pozostawiania sygnału w domenie, w której nagranie zostało dokonane, a jeśli to niemożliwe, w domenie, w której jest sprzedawane (dystrybuowane). W przypadku płyt CD mówimy o kodowaniu PMC, a DXD jest jego rozwiniętą formą. Przejście na DSD wygładza dźwięk, ociepla go. Zmniejsza się ilość góry, a bas jest bardziej „pluszowy”. To niezwykle efektowne, przyjemne i rozumiem, że państwo będą słuchali muzyki właśnie w ten sposób. Wydaje się jednak, że w dobrze zrównoważonym systemie DXD pozwala lepiej wybrzmieć wszystkiemu, daje więcej energii.

Największa zmiana zachodzi jednak, kiedy wyłączymy bufor. Wydaje się wtedy, że słuchamy innego urządzenia. To znacznie płytszy, mniej dźwięczny przekaz. Zmienia się też barwa, jest bardziej matowa. Warto się tym przyciskiem pobawić, bo to pouczające. Pokazuje, że najważniejsze w tym urządzeniu dzieje się już po odczytaniu sygnału z płyty, że to nie jest równie precyzyjny transport, jak ten w Vivaldim; takie życie.

ROSSINI CLOCK

Działanie zewnętrznego zegara włączyłem do osobnej ramki, ponieważ to opcja, coś poza odtwarzaczem Rossini. O ile filtry są jego składową, o tyle zegar możemy kupić lub nie. Rossini Clock kosztuje 32 030 zł i podłącza się go w bardzo prosty sposób, dwoma kablami cyfrowymi 75 Ω z końcówkami BNC. W menu odtwarzacza ustawiamy odpowiednią komendę – i gotowe. 

Zegar ma postać płaskiego kęsa aluminium i odtwarzacz może stać bezpośrednio na nim; w czasie testu stanął jednak na osobnej półce stolika Finite Elemente. Oprócz wyłącznika sieciowego mamy też dwa wyłączniki dithera: ‘1’ i ‘2’; dither to technika polegająca na dodawaniu do sygnału szumu cyfrowego, dzięki któremu sygnały o najniżej amplitudzie nie giną w zniekształceniach, ale są „widoczne” dla układów konwertujących. Technika ta jest szeroko stosowana w studiach nagraniowych.

Wszyscy, którzy sądzą, iż Rossini Clock zmieni Playera w Vivaldiego mają urojenia. Już o tym pisałem, ale powtórzę: Vivaldi to zupełnie inny świat; bardzo podobna sygnatura dźwiękowa, jak Rossiniego, ale wszystko jest o kilka klas lepsze. Także ci, którym Player nie bardzo „podszedł” i myślą, że Clock to zmieni – niech się tych złudzeń pozbędą. Zegar pogłębia to, co robi odtwarzacz, nie zmieniając jego charakteru, raczej uzdolniając go do czegoś więcej.

Co mówiąc dodajmy, że jego wpływ na dźwięk to maksymalnie 5%. Myślę, że to element, który można kupić do systemu na końcu, kiedy wszystko inne jest w nim dopracowane na tip-top. Jego działanie nie jest tak jednoznaczne, jak filtrów cyfrowych i odbieramy je jako całościową poprawę, nie słychać wyraźnych zmian w tym, czy innym elemencie dźwięku. Przy wnikliwym porównaniu można dojść do wniosku, że ‘Dither 1’ poprawia działanie zakresu niskotonowego, a ‘Dither 2’ średnio-wysokotonowego. Najlepiej działają włączone równocześnie. Wszystkiego w brzmieniu jest wtedy więcej, gęściej, mocniej. Jak mówię, to nie jest duża różnica, choć w high-endowym systemie wartościowa i pożądana.

 

Podsumowanie

Postęp w audio jest stały i dobrze widoczny. Dobre rozwiązania z przeszłości wciąż są dobre, jednak obecny top im ucieka. Rossini do niego należy pod każdym względem: budowy, wyposażenia, funkcjonalności i dźwięku. To urządzenie z czołówki odtwarzaczy dysków cyfrowych, bez względu na to, w jaki sposób zostały zakodowane. Jego dźwięk jest niebywale energetyczny i pełny. Jego forma zbliżona jest bardziej do tego, co dostajemy z magnetofonem szpulowym niż z gramofonem, a jeśli z gramofonem, to raczej do płyt 45 rpm niż klasycznych, 33 1/3 rpm. Nie jest jednak tak uniwersalny, jak Vivaldi, jego dźwięk w dużej mierze zależy od systemu, a jego odbiór od oczekiwań słuchaczy.

Także jako odtwarzacz plików robi bardzo dobre wrażenie i jest wyraźnie lepszy niż w Vivaldim, w wersji, której słuchaliśmy na KTS-ie. Tak, Vivaldi jest znacznie lepszym odtwarzaczem CD. Różnice polegają na większej „lepkości” jego dźwięku, na lepiej pokazywanej aurze wokół instrumentów. To także niebywała głębia instrumentów i absolutna wolność od jakichkolwiek naleciałości cyfrowych, jakbyśmy wreszcie dostali coś, co jest równie dobre, jak najlepsze systemy analogowe.

Biorąc pod uwagę różnicę w cenie trudno Rossiniego jednak za to winić. Jeśli kogoś na to stać, niech kupi pełny system Vivaldiego, bo to najlepsze źródło cyfrowe, jakie znam. Jeśli jednak nie macie państwo tyle pieniędzy, koniecznie trzeba u siebie wypróbować Rossiniego.

Z DRUGIEJ STRONY

Tomek Folta
Krakowskie Towarzystwo Soniczne

Tytułem wstępu napiszę, że dwa lata temu kompletny system dCS Vivaldi, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Do dzisiaj uważam go za absolutny wzorzec i cyfrowe źródło sygnału 21. wieku, do którego – póki co – nikt się nie zbliżył. Od kiedy w maju zeszłego roku, na wystawie High-End w Monachium, Raveen Bawa zaprezentował mi najnowszy odtwarzacz Rossini, zastanawiam się, czy możliwe było uzyskanie np. 90% dźwięku Vivaldiego, ze ułamek jego ceny. To pytanie nadal pozostanie bez jednoznacznej odpowiedzi, jedno jest jednak pewne: nie pamiętam żeby kiedykolwiek, jakiekolwiek urządzenie, wzbudziło tyle emocji, co dCS Rossini. 

Mocno spolaryzowane, wręcz przeciwstawne opinie uczestników spotkania KTS-u u Janusza, oraz fakt, że odkąd wniosłem go do domu, nie przestaje dzwonić telefon, a skrzynka mailowa pęka w szwach od wiadomości typu „napisz koniecznie, jak tam dCS”, świadczą dla mnie o powadze sytuacji, a zarazem odpowiedzialności, jaka spadła na moje barki, pożyczając go do odsłuchu.

dCS Rossini testowałem bez dedykowanego zegara taktującego, podłączony bezpośrednio do wzmacniacza mocy Accuphase A-70, ustawiwszy napięcie wyjściowe dCS-a na 2 V oraz poziom wzmocnienia (gain) końcówki mocy na -12 dB, tak aby operować jak najmniejszym tłumieniem w odtwarzaczu. Przeciętny, komfortowy poziom głośności wskazywany na wyświetlaczu odtwarzacza oscylował pomiędzy minus kilkanaście a minus kilka dB (w skali od -80 do 0 dB), choć zdarzyły się również utwory odsłuchane z gałką odkręconą maksymalnie w prawo. Sprzęt przyjechał do mnie bezpośrednio po spotkaniu KTS-u, które miało miejsce u Janusza. Spędziłem z nim cztery dni, słuchając po kilkanaście godzin na dobę, korzystając z krótkiego urlopu na podratowanie zdrowia, mogę więc z czystym sumieniem stwierdzić, że zapoznałem się z nim wnikliwie. 

Przechodząc do meritum – dźwięk dCS-a Rossini bardzo przypadł mi do gustu, choć nie uważam, aby było to urządzenie całkowicie uniwersalne. Jeśli, Drogi Czytelniku, w 2015 roku Twoja kolekcja płyt wzbogaciła się o nowe dokonania artystów takich jak np.: Jamie Woon, The Chemical Brothers, Infected Mushroom, Dave Gahan & Soulsavers czy duetu Smolik/Kev Fox – nie musisz dłużej szukać, Rossini spełni wszystkie Twoje oczekiwania i będzie zakupem na długie lata. Sposób w jaki kreuje on przestrzeń i plany w muzyce elektronicznej zapiera dech w piersiach i jest trudny do opisania w słowach, a rozciągnięcie częstotliwościowe pozwala doświadczać naprawdę niskiego oraz doskonale kontrolowanego basu.

Jeżeli natomiast rozpatrzymy brzmienie instrumentów akustycznych zarejestrowanych w naturalnych warunkach, czy też jazz nagrany pół wieku temu, każdy musi sobie samodzielnie odpowiedzieć na pytanie, czy sposób prezentacji dCS-a mu odpowiada. Mnie osobiście tak, ale wiem że część słuchaczy może potraktować interpretację Rossiniego jako pewne odstępstwo od neutralności. Na pewno jednak nie można odmówić mu w żadnym momencie umiejętności tworzenia wielkiego spektaklu muzycznego, bez względu na jakość realizacji nagrania, i „epokę” w której ono powstało. Próżno szukać w dźwięku opisywanego odtwarzacza chęci eksponowania jakiś audiofilskich smaczków, obraz jest doskonale poukładany i zrównoważony, a całość bardzo wciągająca. Rossini gra niezwykle pastelowo, jego brzmienie jest spójne i nowoczesne. 

Bardzo ważną cechą, która podczas spotkania Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego (z przyczyn technicznych) została zignorowana, jest jego funkcjonalność, a mam tu na myśli przede wszystkim wbudowany odtwarzacz plików. O ile w przypadku płyt CD mogę powiedzieć, że Rossini prezentuje poziom dźwięku zbliżony do mojego dzielonego odtwarzacza Ayon Audio (CD-T + Stratos DAC), tak w przypadku plików, mój duet Aurender X100L + Ayon Stratos DAC jest daleko z tyłu za dCS-em, i to nawet jeśli temu ostatniemu dostarczymy nagrania w (teoretycznie) najgorszy możliwy sposób, czyli z przenośnego dysku twardego USB, lub nawet najzwyklejszego pendrive’a.

Wciąż twierdzę, na podstawie wielu prób i doświadczeń, że „rip” płyty CD nie może zabrzmieć tak dobrze, jak srebrny krążek, z której tenże plik powstał, Rossini pokazuje tutaj jednak zupełnie nowy wymiar – zapewniam Państwa, że jest już naprawdę blisko. Z kolei dobrze zrealizowane pliki wysokiej rozdzielczości, jak np. Thriller Michaela Jacksona w DSD z HDtracks.com, potrafiły zagrać nie gorzej niż płyta CD.

Niestety aplikacja na urządzenia mobilne dedykowana dCS-owi nie daje takich możliwości sortowania i wyszukiwania muzyki, jak najlepsze na rynku produkty Aurendera czy Lumina, mimo to jest łatwa w użytkowaniu i bardzo czytelna. Wziąwszy pod uwagę fakt, że w Rossinim oprócz odtwarzacza CD, dostajemy również bardzo dobry odtwarzacz plików i przyzwoity przedwzmacniacz (przynajmniej dla osób, które tak jak ja, posiadają w swoim systemie źródła podłączone wyłącznie cyfrowo), jego cena, pomimo że obiektywnie bardzo wysoka, subiektywnie wydaje się nie być wygórowaną.

 

BUDOWA

Bryła odtwarzacza robi duże wrażenie. To bardzo solidna, sztywna struktura złożona z aluminiowych płyt i wewnętrznych wzmocnień. Wymiary Playera są bardzo podobne do wymiarów transportu Vivaldi – szerokość i głębokość są takie same, Rossini jest za to o kilka cm niższy.

Przód i tył

Na przedniej ściance mamy szufladę na płyty, wyświetlacz OLED i kilka guzików. Wyświetlacz może się świecić cały czas, albo gasnąć po wykonaniu komendy, osobno sterujemy podświetleniem loga dCS. Guziki służą do sterowania transportem i do buszowania po menu. Znacznie łatwiej ustawimy wszystkie rzeczy korzystając z aplikacji dCS Rossini. Służy ona również do sterowania odtwarzaniem z plików. Jest prosta, ładna i pewna w działaniu.

Z tyłu widać wejścia i wyjścia, chyba wszystkie firmy Neutrik. Jest też gniazdo sieciowe IEC z wyłącznikiem oraz RS232, za pomocą którego można Rossiniego włączyć w rozbudowany system automatyki. Urządzenie stoi na aluminiowych nóżkach wypełnionych specjalną gumą.

Środek

Rossini Player to w znacznej mierze system komputerowy, z dużą liczbą kości DSP. Główny system zmontowano na dwóch dużych płytkach drukowanych. Na jednej umieszczono układy DSP filtrów, a obok nich dwa, duże, kompensowane temperaturowo i mechanicznie zegary sterujące, osobne dla obydwu rodzin częstotliwości próbkowania, 44,1 oraz 48 kHz. Właściwy DAC pomieszczono na osobnej płytce, wpinanej do dolnej za pomocą pinów. To rzędy oporników, przełączanych tranzystorami. Sterują nimi dwie, duże kości DSP.

Na dolnej płytce umieszczono również elementy zasilaczy. Przy przedniej ściance znalazły się dwa transformatory, zamknięte w lakierowanych na niebiesko puszkach.

Znajomy wygląd ma transport CD JPL-2800 SilverStrike austriackiej firmy StreamUnlimited. Ma on aluminiową, odlewaną tackę, a po jej bokach stalowe trzpienie, które całość usztywniają i które wewnątrz poruszają się w prowadnicach. Sztywność tacki jest kluczowa, inaczej drga i zakłóca odczyt sygnału. To stąd popularność odtwarzaczy typu top-loader, gdzie szufladę wyeliminowano. W Rossinim transport pracuje bardzo gładko, jednak nie miejmy złudzeń – to nie jest transport Esoterica, ani Accuphase’a. Te są niemal bezszelestne, a ten tutaj słychać i nie pracuje w tak idealnie gładki sposób.

Sterowanie

Odtwarzacz może być sterowany z pilota zdalnego sterowania lub z tabletu i smartfona. Pilot jest ciężki, aluminiowy, opakowany w gumowe „zewnętrze”. Nie jest zbyt ergonomiczny, ponieważ ma dużo niewielkich guzików o małym stopniu zróżnicowania kształtu. Łatwiej steruje się przez aplikację, ale do tego trzeba odpalić smartfon lub tablet.

To świetnie wykonany produkt, o ładnej stylistyce i wyrafinowanej elektronice.

Post Scriptum

Test miał miejsce w czasie, kiedy w Las Vegas odbywała się wystawa CES 2016 – największa tego typu impreza na świecie. To miejsce, w którym debiutuje większość najważniejszych produktów, także audio. I właśnie tam dCS zaprezentował nową wersję trzech elementów systemu Vivaldi – transport, przetwornika D/A i upsamplera/odtwarzacza plików. Wszystkie urządzenia tej firmy mają budowę, która umożliwia zmianę oprogramowania, a na oprogramowaniu bazują. Przy pracach nad Rossinim firma znowu się czegoś nauczyła i wynikłe z tego poprawki zaimplementowała do systemu Vivaldi.

Poprawki podzielono na dwie części, zaczynając od transportu i DAC-a, kolejnym będzie upsampler. Ten ostatni przejdzie kompletną metamorfozę, ponieważ wymieniona zostanie płytka związana z wejściem ethernetowym, a urządzenie będzie zdolne upsamplować sygnał do DSD128 lub DXD. Będzie też odtwarzać muzykę z serwisów Spotify i Tidal. Będzie też nowa aplikacja, podobna do tej w Rossinim.

Transport zostanie wyposażony w upsampler zamieniający sygnały PCM na DSD128. Największe zmiany obejmą jednak DAC-a. Zmienione zostanie oprogramowanie przetwornika i filtrów. Na wystawie dCS postawił obok siebie dwa urządzenia, ze starym i nowym oprogramowaniem i reakcje były jednoznacznie – nowa jest znacznie lepsza od starszej. Jak to możliwe? – Nie wiem, ale to przecież dCS…