Z wizytą w Audiofaście

SoundRebels 03/2019

Marcin Olszewski / Jacek Pazio

Opinia 1

Lubicie Państwo niespodzianki? Oczywiście powyższe pytanie ma charakter czysto retoryczny, gdyż któż ich, niezależnie od wieku, płci, czy wyznania nie lubi. W końcu gwiazdkę i urodziny mamy raz do roku a życie dziwnym zbiegiem okoliczności większości nas niestety nie rozpieszcza. Dlatego też, gdy tylko nadarzyła się okazja, a meteorolodzy zapowiedzieli „okno pogodowe”, czym prędzej wybraliśmy się na wiosenną, rekreacyjno – eksploracyjną przejażdżkę poniekąd w nieznane (tam nas jeszcze nie było) i skorzystaliśmy z zaproszenia łódzkiego Audiofastu. Niby dystrybutor wszem i wobec znany, niby co ma w portfolio większość z nas mniej więcej wie, gdyż nawet patrząc na nasze relacje ze stołecznego Audio Video Show z minionych lat (2013, 2014, 2015, 2016, 2017, 2018) pewnie to i owo miało szansę zapaść w pamięć. Przecież widoku potężnych kolumn Wilson Audio, wykonanych z iście zegarmistrzowską precyzją i jubilerskim kunsztem urządzeń Dan D’Agostino, czy wykorzystujących kosmiczne wręcz technologie źródeł cyfrowych dCS iMSB wcale tak łatwo nie da się zapomnieć. Jednak, bazując między innymi na powyższych migawkach, z całkiem sporą dozą prawdopodobieństwa właśnie głównie z cyfrą w roli źródeł Audiofast większości z nas się kojarzy. Warto też nadmienić, iż nie bez znaczenia był też efekt zeszłorocznych roszad w efekcie których pod łódzkie skrzydła trafił duński Gryphon. Jednak dopiero w tym momencie czas na wspomnianą w pierwszym zdaniu niespodziankę, gdyż czekający na nas w Łodzi system oparto nie na źródle operującym na zerach i jedynkach, lecz na gramofonie i to gramofonie, którego szerszemu gronu jeszcze z tego co mi wiadomo w Polsce nie prezentowano. O czym mowa? A to już zdradzę w dalszej części niniejszej mini-relacji.

Ponieważ trafiliśmy na koniec remontu, kiedy główne (większe) pomieszczenie odsłuchowe jeszcze oczekiwało na kolejne działania akomodacyjne, inauguracyjne, niejako zapoznawcze, spotkanie z próbką możliwości łódzkiego dystrybutora odbyliśmy w zaledwie dwudziestometrowej, mniejszej salce. Jednak wbrew pozorom i naszym, wydawałoby się w pełni uzasadnionym obawom, iż w takim metrażu dość pokaźnej postury Alexie Wilson Audio mogą wypaść nazbyt przytłaczająco, zarówno pierwsze, jak i kolejne wrażenia okazały się zaskakująco pozytywne. Za taki stan rzeczy odpowiadała bowiem w równej mierze nie tylko współpracująca z nimi elektronika Gryphon Audio Designs ( phonostage Legato Legacy, preamp Zena i wzmacniacz Mephisto), co również kompleksowa adaptacja akustyczna. Objęła ona nie tylko pofalowane ściany boczne i fraktale szczelnie pokrywające ścianę za systemem, co przede wszystkim wielowarstwowy sandwicz na suficie.
Przejdźmy jednak do ww. niespodzianki, czyli zaskakująco kompaktowego, szczególnie na tle duńsko – amerykańskiego zestawu, gramofonu Grand Prix Audio Parabolica. Ten nad wyraz, przynajmniej z zewnątrz, minimalistyczny projekt okazał się, zgodnie ze nazwą producenta, naszpikowanym iście kosmicznymi technologiami, bolidem analogowej Formuły 1. Począwszy od nomenklatury modelu, czyli legendarnego zakrętu toru wyścigowego Monza, poprzez karbonowe chassis, po sterowanie … gestami, na jakie reagują znajdujące się od spodu korpusu sensory i wydawać by się mogło, że wynikającą ze swoistej obsesji na punkcie perfekcji, kontrolę obrotów talerza z częstotliwością blisko 300 000 (dokładnie 299 320) pomiarów na … obrót. Szaleństwo? Z pewnością, jednak, tak jak w królowej sportów motorowych, tak i ekstremalnym High-Endzie do perfekcji dochodzi się właśnie walcząc o setne i tysięczne części sekundy. Co w przypadku, ww. „malucha” oznacza maksymalne odchylenie obrotów wynoszące … 0.0002%. Powyższy wynik nie byłby jednak możliwy do osiągnięcia przy zastosowaniu konwencjonalnego napędu paskowego, dlatego też amerykańscy konstruktorzy zdecydowali się na napęd bezpośredni z bezszczotkowego silnika. Efekt? Może nie słyszałem zbyt wielu gramofonów w swoim życiu, jednak szukając analogii i obiektu porównań odpowiedź wydaję się być całkiem oczywista – podobną obsesję na punkcie perfekcji i iście kosmicznie wyżyłowanych parametrów dotyczących stabilności pracy oferowanych przez siebie urządzeń spotkać można chyba tylko w … gramofonach TechDAS.

Jak jednak wiadomo, nawet zestawienie samych przysłowiowych pięciogwiazdkowców i rekomendacji redakcji, lecz zestawienie czysto przypadkowe, niczego dobrego nie wróży. Natomiast w Audiofaście miejsca na jakąkolwiek przypadkowość po prostu nie było. Po czym to wnoszę? A po tym, że pomimo wielokrotnych spotkań z kolumnami Wilson Audio, czy to w stołecznym SoundClubie, wymienionych AVS-ach, czy też na Monachijskim High Endzie (m.in. 2018 (tak sobie), i rewelacyjnie w 2017 ( z Moonami 888, D’Agostino , monoblokami Nagry) nigdy, ale to nigdy, nie dane mi było usłyszeć tak referencyjnie prowadzonych – kontrolowanych na basie amerykańskich kolumn. Jeśli dodamy do tego słodką, fenomenalnie rozdzielczą a przy tym daleką od jakichkolwiek oznak ofensywności górę i soczystą średnicę śmiało można uznać, że byliśmy nie tylko świadkami, co wręcz uczestnikami pewnego przełomu w postrzeganiu możliwości dynamicznych i firmowej sygnatury brzmieniowej ww. marki. Nie oznacza to bynajmniej, że do tej pory miałem jakieś zarzuty co do dynamiki reprezentowanej przez amerykańskie kolumny, lecz raczej chodziło nie o ilość, wolumen generowanego dźwięku, bo tego zawsze było pod dostatkiem, lecz o jego … definicję, motorykę. Tymczasem w sobotę wszystko było, używając kulinarnych analogii, al dente. I efekt ten uzyskano nie poprzez osuszenie i odcięcie najniższych składowych, w końcu trudno mieć zastrzeżenia do czegoś, czego de facto nie ma, lecz na drodze bezwzględnej kontroli. Po prostu, podczas dotychczasowych spotkań współpracujące z Wilsonami wzmacniacze najwidoczniej jedynie próbowały prawidłowo je napędzić/wysterować a sztuka ta udała się dopiero zdolnemu oddać 175 W w klasie A mrocznemu Mephisto.

 

 

 

 

Wystarczyło bowiem włączyć symfonikę i to taką adekwatną do wykorzystywanej amplifikacji, czyli daleko nie szukając … „Mephisto & Co.” (Eiji Oue / Minnesota Orchestra), bądź gęste, poprzetykane orkiestrowymi wstawkami nagrania rockowe („The 2nd Law” Muse), by chcieć z taką intensywnością doznać mieć do czynienia zdecydowanie dłużej aniżeli li tylko podczas jednej wyjazdowej sesji.

Czy można lepiej? Zakładam, że z pewnością tak, jednak biorąc pod uwagę, iż było to zaledwie nasze pierwsze, „oficjalne” spotkanie prezentujące możliwości i dosłownie wycinek oferty łódzkiego Audiofastu we w pełni kontrolowanych przez Nich warunkach, to powiedzenie, iż „apetyt rośnie w miarę jedzenia” w tej sytuacji wydaje się nader trafne.
Serdecznie dziękując za gościnę i możliwość rzutu uchem i okiem na warunki, w jakich odbywają się pierwsze odsłuchy i próbne konfiguracje urządzeń dostępnych w audiofastowym portfolio z niecierpliwością czekamy na zakończenie prac w głównym pomieszczeniu odsłuchowym, gdzie z tego co nam wiadomo mają rezydować jeszcze ciekawsze obiekty audiofilskiego kultu. Krótko mówiąc … do zobaczenia.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Analizując pojawiające się na naszych łamach recenzje i relacje tak pod kątem źródeł ich pozyskiwania, jak i organizatorów wszelakiej maści eventów, z łatwością powinniście dostrzec, iż nie mamy specjalnego problemu z pozyskiwaniem materiału testowego od zdecydowanej większości dystrybutorów. Jednak jak to w życiu bywa, zdarzają się przypadki, w których mimo teoretycznie wspólnego celu nasze drogi nie mogą złapać wspólnego azymutu. O co chodzi? Mówiąc wprost, bez względu na fakt wiedzy o sobie nawzajem, w temacie testów jakoś nam nie po drodze. I nie ma znaczenia, co jest przyczyną takiej sytuacji, gdyż nie jest to tematem dzisiejszej publikacji, tylko należy stwierdzić, że tak czasem bywa. Na szczęście, mijający czas w połączeniu z bogatym portfolio wspomniane kilka linijek wcześniej drogi potrafi skierować na wspólny kurs. To zaś nie tylko dla nas, czyli portalu opisującego swoje soniczne przygody, czy oczekującego na werdykt dostawcy sprzętu, ale również dla czytelników wydaje się dość interesującą informacją. Po co ten pompatyczny wywód? Otóż mam przyjemność zakomunikować, iż po latach żeglowania po akwenie audio najwyższych lotów udało nam się nawiązać współpracę z reprezentującym ze względu na iście high-endową ofertę, stacjonującym w Łodzi dystrybutorem Audiofast. Zaciekawieni? Jeśli tak, zatem zapraszam na kilka linijek wrażeń z wizyty w centralnej Polsce, czyli w siedzibie przywołanego podmiotu, gdzie na dobry początek przywitała nas nad wyraz ciekawa duńsko-amerykańskiej konfiguracja.

Kreśląc ten akapit muszę przyznać, że gdy weszliśmy do przybliżonego Wam stosowną serią fotografii, niezbyt wielkiego, 20-metrowego pokoju, widząc zazwyczaj bardzo dynamicznie grające kolumny Wilson Audio Alexia w mojej głowie natychmiast zapaliła mi się czerwona lampka. Przecież to są smoki dedykowane bezproblemowemu nagłośnieniu kubatur amerykańskich salonów, a tymczasem my mieliśmy do dyspozycji kolokwialnie mówiąc pokój z rodzimego M3. Owszem, promyk nadziei na to karkołomne przedsięwzięcie rzucał współpracujący z fantastycznym gramofonem Grand Prix Audio Parabolica kruczoczarny system Gryphona z najmocniejszą stereofoniczną końcówką mocy Mephisto w roli dawcy niezbędnej ilości prądu. Jednak dobrze znając płatające róże figle życie, obawy zelżały tylko minimalnie. I wiecie co? Gdy najpierw popłynął spokojny jazz, potem dynamiczny Rock, a na koniec spektakularna symfonika, okazało się, iż pierwszy raz usłyszałem te kolumny w tak fenomenalnie kontrolowanym przez napędzający je system pokazie sonicznym. Żadnej buły na basie i krzyku na górze. Naturalnie wszystko w estetyce otwartego, jednak ani przez moment męczącego, tylko swobodą prezentacji bardzo wciągającego grania. Ponadto zapewniam, iż bez względu na swoje zapatrzenie na mocne wysycenie przekazu, to co usłyszałem w Łodzi, spokojnie mógłbym w całości zaimplementować do swojego audiofilskiego świata. Zaskoczeni? Przyznam, że ja również, ale natychmiast zaznaczę, oprócz elektroniki słowem kluczem tego wydarzenia była dobrze zrealizowana adaptacja akustyczna pomieszczenia. Przynajmniej takie wnioski nasuwają się po zjawiskowym występie systemu de facto przeznaczonego do znacznie większych pomieszczeń. Można by powiedzieć: „Cuda panie, cuda”, ale to w przeciwieństwie do większości audiofilskiego voodoo to jest czysta fizyka, którą dystrybutor umiejętnie zaprzągł do swoich potrzeb.

Kończąc tę z racji wynikających z weekendu ram czasowych, niezbyt rozbudowaną łódzką opowieść, chciałbym podziękować właścicielowi marki Audiofast za miłą atmosferę, spełnianie naszych najbardziej karkołomnych zachcianek muzycznych, a także potwierdzające gruntowną wiedzę o własnym portfolio, czyli co z czym połączyć, to nad wyraz pozytywne zaskoczenie dźwiękowe. Z przeprowadzonych rozmów wnioskuję, iż nadajemy na tych samych falach, co rokuje jeśli nawet nie na stałą, to co najmniej okazjonalną współpracę z udziałem jego bogatej, high-endowej oferty. Czy tak będzie, pokaże czas. Jednak bez względu na wszystko, oświadczam, iż miniona, słoneczna i w pełni zasługująca na miano wiosennej sobota, obfitowała w 100% pozytywne doznania natury audiofilskiej.

Jacek Pazio