Recenzja Prima Luna Evolution 300

Autor Chris Kelly, HiFi Critic - oryginał recenzji znajduje się tutaj

Chris Kelly po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat słucha lamp i poddaje się emocjom

Świat wzmacniaczy lampowych może wydawać się nieprzyjazny dla niewtajemniczonych.  Czytamy o dopasowywaniu lamp do indywidualnych preferencji, automatycznym biasie, triodach, pentodach i lampach typu SET (triodach single-ended) i wiemy, że chodzi o pewien specyficzny odłam naszego dziwacznego świata audio, który często przyprawia nas o swoisty dreszczyk emocji.

Przestrzegam umowy, że nie recenzuję produktu, którego nie potrafię samodzielnie przenieść. Sprawdziłem więc, że wzmacniacz Prima Luna Evolution 300 (cena: 3798£) waży 31 kg, czyli plasuje się blisko górnej granicy moich możliwości. Gdy nadszedł czas, kurier zadzwonił do moich drzwi, postawił pudło na progu i prędko odskoczył na wymagany dystans dwóch metrów. „Niech pan uważa, bo to ciężkie” – doradził. Napis na paczce głosił, że zawartość waży 35 kg, ale i tak udało mi się wnieść przesyłkę do domu.

Po otworzeniu kartonowego opakowania i znajdującego się wewnątrz pudła, moim oczom ukazał się pięknie zaprojektowany i solidny pilot zdalnego sterowania, umieszczony w zagłębieniu styropianowej pokrywy. Gdy ją zdjąłem, spojrzałem na wzmacniacz z góry i bardzo spodobał mi się ten symetryczny rzut. Sześć niewielkich lamp 12AU7 zostało umieszczonych przed rzędem czterech pentod EL34, pod wyposażoną w pręty metalową osłoną. Ta z kolei opiera się na znajdującej się pod nią srebrnoszarej obudowie, pod którą – poza zasięgiem naszego wzroku – znajdują się ręcznie nawijane transformatory toroidalne.

Potem ostrożnie podniosłem urządzenie i wyjąłem je z kartonu, a następnie z uwagą postawiłem na dolnej półce mojego stolika Quadraspire XL, który skonfigurowałem tak, by odpowiadał wysokości wzmacniacza i zapewnił mu możliwie dużo przestrzeni.

Na przedniej ściance urządzenia znajdują się dwa pokrętła. Jedno z nich służy do wyboru źródła, a drugie do regulacji głośności. Po lewej stronie umieszczono włącznik główny i osłonę bezpiecznika, natomiast po prawej dwa przełączniki – jeden do wyboru opcji: kolumny/słuchawki, natomiast drugi do ustawiania wysokiego, lub niskiego poziomu biasu. Z tyłu, od prawej, znajdziemy: wejściowe gniazdo sieciowe IEC, zaciski głośnikowe (4 lub 8Ω), następnie podwójny rząd gniazd RCA, oznaczonych symbolicznie jako „HT/Caution”, „Aux6 to Aux1”, „Tape Out” i „Sub Out”, przełącznik mono/stereo i kolejny zestaw zacisków głośnikowych, do których pasują wtyki bananowe, widełkowe, a także przewody bez wtyków przyłączeniowych.

Dbałość o szczegóły

Mamy tu do czynienia z dość rzadko spotykaną precyzją i wysoką jakością elementów składowych. Holenderscy projektanci nie skorzystali z tańszych płytek drukowanych, tylko bezpośrednio połączyli ze sobą wszystkie komponenty (technika punkt-punkt), zawsze stosując możliwie najkrótszą ścieżkę sygnału. Wysokiej jakości przekaźniki wejściowe pozostają zawsze otwarte, z wyjątkiem tych połączonych z wybranym źródłem, by wyeliminować występujące między nimi przesłuchy. Moduł regulacji głośności to wysokiej klasy podzespół Alps Blue, a transformatory toroidalne zostały ręcznie nawinięte i zaprojektowane tak, by zminimalizować zakłócenia typu RFI.

Każdy z technicznych aspektów wzmacniacza odznacza się niezwykle wysokim poziomem. Wykorzystano w nim konstrukcję dual-mono, a wszystko zostało zaprojektowane z myślą, by nie ograniczać wydatków na projekt urządzenia, tylko skupić się na jego jakości. Nawet zewnętrzna metalowa obudowa jest pięknie wykończona.

Podłączyłem do wzmacniacza moje kolumny podstawkowe Harbeth P3ESR, które pracują przy stałym obciążeniu 6Ω w całym zakresie częstotliwości, wykorzystując zaciski głośnikowe o impedancji 8Ω i zazwyczaj używany przeze mnie kabel Tellurium Q Ultra Black II. Jako że recenzowany wzmacniacz jest w stu procentach analogowy, podłączyłem kable RCA wychodzące z przedwzmacniacza gramofonowego Gold Note PH10 i odtwarzacza CD Yamaha CD-S3000 do wejść Aux1 i Aux3, mój REL305SE do gniazd wyjściowych subwoofera, a kablem sieciowym Shunyata Delta NR2 doprowadziłem zasilanie z gniazda ściennego do gniazda IEC. Po włączeniu całości przyłożyłem ucho do kolumn i z zadowoleniem stwierdziłem, że nie słychać żadnych szumów zewnętrznych – było zupełnie cicho.

Włożyłem SACD z nagraniem Wish You Were Here zespołu Pink Floyd do odtwarzacza Yamaha i zrelaksowałem się w moim fotelu firmy Stressless. Na przedniej ściance wzmacniacza świeciła jaskrawoczerwona dioda LED, która informowała mnie, że lampy właśnie się rozgrzewają. Po krótkim czasie (nawet nie mierzyłem, ale trwało to mniej niż pół minuty), czerwone światło zmieniło kolor na znacznie mniej intensywny zielony, więc wszystko było gotowe do odsłuchu. Wcisnąłem przycisk odtwarzania na pilocie Yamahy i pomalutku zwiększałem głośność, używając zachwycająco przyjemnego w dotyku pilota do wzmacniacza Prima Luna.

Lśniące pierwsze wrażenie

Dobrze znane mi pierwsze dźwięki utworu Shine on You Crazy Diamond wypełniły pokój. Niesamowite dźwięki syntezatorów Ricka Wrigtha, do których dołączyła dźwięczna gitara Davida Gilmoura, stopniowo nabierały mocy. Potem usłyszałem realistycznie brzmiące wokale, a bardzo szeroka i głęboka scena dźwiękowa otuliła mnie muzycznym kokonem. Zdawałem sobie sprawę, że system potrzebuje czasu, by w pełni się rozgrzać, ale nawet na tym wczesnym etapie odsłuchu byłem już pod wrażeniem jego możliwości.

Wzmacniacz Prima Luna ma dla nas jeszcze jedną miłą niespodziankę z zanadrzu – najwyżej umieszczony przycisk pilota został oznaczony symbolem TR/UL. Wystarczy raz go dotknąć, by wybrać odpowiadający nam tryb pracy: triodowy (Triode), w którym lampy EL34 oferują nam 24W na kanał przy 8Ω, lub ultra-linearny (Ultra-Linear), dający 42W. Niewielka dioda LED znajdująca się nad wspomnianą już wcześniej dużą diodą, która informuje nas o gotowości urządzenia do pracy, zmienia kolor z czerwonego na zielony, więc łatwo jest rozpoznać, w którym trybie aktualnie pracuje wzmacniacz.

 

Gdy urządzenie Prima Luna Evo 300 gościło w moim systemie, wielokrotnie przełączałem między tymi dwoma trybami pracy i często dochodziłem do wniosku, że jeden z nich bardziej pasuje do konkretnego nagrania niż drugi. Posiadam w swej kolekcji wczesne winylowe nagranie Muddy’ego Watersa i Little Waltera (wydawnictwo Chess Records). Duet ten brzmiał lepiej w trybie Triode, podczas gdy inne, bardziej współczesne nagrania, a szczególnie telewizyjne i filmowe ścieżki dźwiękowe, wypadały lepiej w trybie UltraLinear. Różnica była mniejsza, niż się spodziewałem, ale zauważalna: to kolejny przykład, który pokazuje, w jak bardzo przemyślany sposób zaprojektowany został recenzowany wzmacniacz.

Gdy podłączyłem kable głośnikowe do wyjść o impedancji 4Ω, dźwięk znowu się poprawił – stał się głębszy i pełniejszy, więc nie zmieniałem już tego ustawienia do samego końca odsłuchów przeprowadzanych w ramach tej recenzji. Przy kupnie wzmacniacza warto poprosić sprzedawcę o poradę w tym zakresie, ale nie trzeba się bać eksperymentów!

Po kilku dniach odsłuchów otrzymałem nowe kolumny Harbeth C7ES-3 XD, których skuteczność wynosi 86dB/1W/1M, w porównaniu do 83,5dB moich kolumn P3ESR. Podłączyłem je do systemu i wyłączyłem subwoofer, i dzięki temu nowemu połączeniu wszedłem na kolejny, wyższy poziom muzycznego zadowolenia.

Odtworzyłem wiele płyt winylowych, a godziny poświęcone na odsłuch bardzo szybko mijały. Zdałem sobie sprawę, jak głębokie muzyczne doświadczenie stało się moim szczęśliwym udziałem. Alan Shaw, właściciel firmy Harbeth i projektant oferowanych przez nią kolumn głośnikowych, kilka razy mi powtarzał, że dopasowanie jego produktów do wzmacniaczy lampowych to w pewnym sensie strzelanie na ślepo – pewne połączenia zdają egzamin, a inne nie. Wszystkiemu winne są potencjalne niezgodności między zwrotnicą kolumn a transformatorem wyjściowym wzmacniacza. Uprzejmie donoszę, że w tym konkretnym przypadku można mówić o wyjątkowo udanym związku obu elementów.

Szczególną satysfakcję dała mi muzyka rockowa, która w wydaniu Prima Luna 300 naprawdę mną zakołysała. I nie, nie była to nudna i monotonna prezentacja dla przedwcześnie podstarzałych pantoflarzy. Mam u siebie winylowe tłoczenie Gimme Shelter zespołu Rolling Stones (wydanie jubileuszowe z okazji 50 rocznicy albumu, oryginał ukazał się bowiem w 1969 roku). Instrukcja na wewnętrznej części okładki każdej z kilkunastu wersji tego albumu, które posiadam, zaleca: „Odtwarzać głośno”, a 24W lampowej mocy w triodowym trybie pracy to więcej, niż potrzeba, by spełnić ten wymóg! To nigdy nie było audiofilskie nagranie, ale ma w sobie tę moc, a wzmacniacz Prima Luna wtłoczył je do pokoju z dużą szybkością, energią i z czymś, co mój ojciec określiłby mianem dobrego smaku.

Intensywne doświadczenie

Byłem ciekaw, jak zabrzmi recenzowany wzmacniacz, gdy użyję go do wysterowania słuchawek, a nie kolumn. Podłączyłem więc do systemu moje słuchawki Nighthawk firmy Audioquest o zamkniętej konstrukcji, których dźwięk daje mi naprawdę dużo radości (szkoda, że nie są już produkowane!). Wiedziałem, że najlepiej zacząć odsłuch od utworu Dark Side of The Moon na SACD. Nie używam słuchawek na co dzień, więc zdążyłem zapomnieć, jak intensywnych przeżyć odsłuchowych mogą dostarczyć. Oddałem się bez reszty tym chwilom muzycznej przyjemności, siedząc z zamkniętymi oczami w moim ciemnym pokoju. Nie było żadnych innych dźwięków w tle, tylko moje osobiste i magiczne doświadczenie słuchania muzyki. 

Czy korzystanie ze wzmacniacza Prima Luna 300 ma jakieś wady? Z logistycznego punktu widzenia, musiałem pamiętać o wyłączeniu urządzenia po każdym z odsłuchów, by przedłużyć życie lamp i ograniczyć zużycie prądu. Wzmacniacz lampowy potrzebuje więcej energii elektrycznej niż oparta na półprzewodnikach konstrukcja typu solid-state. Ważne jest również, by recenzowane urządzenie miało odpowiednio dużo przestrzeni. Sądzę, że dolna półka mojego otwartego stolika na sprzęt była idealnym miejscem na jego ustawienie, by umożliwić mu swobodny udział w długich odsłuchach.

Tak, jak w przypadku każdego innego urządzenia tego typu, lampy w końcu przestają działać. Koszt ich wymiany jest jednak automatycznie wpisany w decyzję o zakupie. Dźwięk wykorzystanych we wzmacniaczu lamp EL34 jest dla mnie bardzo przyjemny, ale jeśli państwo wolą poszukać „lampy idealnej”, można śmiało eksperymentować. Chociaż, z drugiej strony, skoro projektanci urządzenia chyba nigdzie nie poszli na skróty, by zaoszczędzić pieniądze i wybrali właśnie lampy EL34, czy nie są one może najlepszymi z możliwych? Mam jeszcze jeden subiektywny powód, by pokochać ten wzmacniacz: wspaniały widok jego dziesięciu lamp świecących w ciemności!

Cena wzmacniacza Evolution 300 czyni go poważną konkurencją dla części wysoko cenionych wzmacniaczy półprzewodnikowych. Niektóre z nich miałem zaszczyt gościć w moim systemie i sądzę, że recenzowane urządzenie nie tylko im wszystkim dorównuje, ale nawet przewyższa. Jest to przykład cudownego, współczesnego wdrożenia technologii rodem z XX wieku, które oferuje zarówno wysoką jakość wykonania, jak i świetne walory dźwiękowe. To ogromne osiągnięcie!

Specyfikacja techniczna

Prima Luna Evolution 300
Rodzaj urządzenia – zintegrowany wzmacniacz lampowy
Cena – 3798£
Moc – 42W na kanał przy 8Ω (tryb UltraLinear); 24W na kanał (tryb Triode)
Wejścia – pięć wejść liniowych i obejście (bypass)
Wyjścia – wyjścia głośnikowe 4/8Ω, magnetofonowe, słuchawkowe i wyjście subwoofera
Wymiary (SxWxG) 386x205x404mm