Nagrody HiFi i Muzyka
Przetwornik cyfrowo-analogowy Bricasti M1 SE to dzieło amerykańskiej firmy z Shirley w stanie Massachusetts. Siedziba wytwórni jest klimatyczna, bo zlokalizowana w starym młynie. Wewnątrz jednak nie ma już kamieni ani worków z mąką. Zastąpił je nowoczesny park maszynowy, pozwalający budować atrakcyjny brzmieniowo sprzęt hi-end. Bricasti M1 SE to ulepszona wersja modelu M1. Dodano masywne stopy antywibracyjne Stillpoints oraz poprawiono filtrowanie i stabilność zasilania ścieżki sygnałowej. Przyciski i pokrętło w kolorze aluminiowym, czerwony wyświetlacz i czarna obudowa przywodzą na myśl czasy niesłusznie minione. Ta ostatnia, elegancka i stonowana z zewnątrz, wewnątrz okazuje się rozplanowana w sposób, który odpowiada modułowej architekturze urządzenia. Składają się na nią układy wejść cyfrowych, moduł sieciowy oraz dwa monofoniczne tory sygnałowe z przetwornikami Analog Devices AD1955 i zegarami DDS, zmontowane na płytkach ceramicznych.Trzy zasilacze liniowe (jeden dla układów wejściowych i po jednym dla każdego kanału) zapewniają elektronice komfortowe warunki pracy.
Zestaw wejść obejmuje: LAN (Bricasti M1 SE jest Roon Ready, jednak nie korzysta z Wi-Fi), USB-B, Toslink, AES oraz dwa koaksjalne – RCA i BNC. Wyjścia analogowe to XLR i RCA. Filtrów cyfrowych do wyboru jest aż 15; można też ustawić precyzję zegara. Regulacja głośności odbywa się w domenie cyfrowej. Przetwornik gra dźwiękiem pełnym, płynnym i pięknym, skoncentrowanym nie na słuchaczu, lecz na muzyce. To wrażenie pierwsze i trwałe, atrakcyjne w każdym repertuarze. Dźwięk wypełnia rozbudowaną scenę, a źródła pozorne są nieco powiększane. Słychać swoistą dostojność i potęgę. Bricasti M1 SE prezentuje brzmienie masywne i dynamiczne, ale nie ciężkie. Zachowuje rozdzielczość i czytelność szczegółów, dekorującą wielowymiarową strukturę nagrań. Muzyka jest dzięki temu żywa i mieni się fakturami, pozostając po optymistycznej stronie high-endowej mocy.
Większość wzmacniaczy lampowych wygląda podobnie: z przodu płaska obudowa z wąskim frontem, z tyłu wysoka skrzynka z transformatorami. W tym standardzie można zaproponować tysiąc rozwiązań, od chałupniczych samoróbek, po dzieła sztuki. PrimaLuna stawia na prostotę i stylistyczną oszczędność. Ozdóbek wprawdzie nie ma, ale z bliska widzimy, jak precyzyjnie wszystko zmontowano i jak wiele elementów składa się na tę spójną, minimalistyczną formę. Ta prostota jest zresztą myląca, bo wzmacniacz oferuje wiele nowoczesnych i zaawansowanych technicznie rozwiązań. Oprócz ochrony przed wypadkami przy pracy, realnej do spełnienia obietnicy długowieczności i bezawaryjności, użytkownik otrzymuje opcje dostosowania charakteru dźwięku do własnego gustu. Pierwszy sposób dotyczy wyboru charakterystyki pracy: trioda/ultralinear. Drugi to wybór prądu spoczynkowego: niski/wysoki, dzięki czemu w Evo 400 można zamontować rozmaite lampy mocy: 6L6G, 6L6GC, 7581A, EL34, EL37, 6550, KT66, KT77, KT88, KT90, KT120 i KT150.
Producent skromnie deklaruje, że wzmacniacz słuchawkowy jest „jednym z najlepszych na świecie”. Układ wykorzystuje sygnał z końcówki mocy, za którą znajduje się podzielnik napięcia ograniczający moc do potrzeb słuchawek. Brzmienie jest po prostu świetne, zarówno w odniesieniu do konstrukcji lampowych, jak i tranzystorowych. PrimaLuna łączy zalety obu.
Jak każdy Gryphon, Diablo 120 jest piękny w swojej symetrii i prostocie. Nawet z elementów czysto użytkowych, jak radiatory, zrobiono tu nieodłączny element formy, który podkreśla smak projektanta. W dodatku wzmacniacz trochę przypomina statek kosmiczny, głównie dzięki nóżkom, unoszącym go na wysokość 5 cm, dzięki czemu wygląda, jakby lewitował. Uformowana w pokrywie bruzda optycznie dzieli go na pół. Sugeruje to – i słusznie – architekturę dual mono. Do pełnego szczęścia brakuje dwóch transformatorów, osobno dla każdego kanału, za to ten jeden, który zasila cały tor elektroniczny, jest ogromny i dysponuje mocą 1300 VA. Napięcie filtrują kondensatory o łącznej pojemności 120000 µF.
Przedwzmacniacz mieści się na jednej dużej płytce, a do regulacji głośności wykorzystano analogowy tłumik sterowany mikrokontrolerem. Proces odbywa się w 48 krokach, a na każdym poziomie w ścieżce sygnałowej znajdzie się maksymalnie sześć rezystorów. Jak zwykle u Gryphona końcówki mocy zrealizowano na bipolarnych tranzystorach Sankena (po cztery na kanał). Ciepło odprowadzają wspomniane wcześniej radiatory, stanowiące przy okazji boki obudowy. Diablo 120 pracuje bez globalnej pętli sprzężenia zwrotnego i oferuje wysoką wydajność prądową. Powiecie, że 120 W to tyle, co w dużym Rotelu? Może i tak, ale kiedy chwycicie palcami końcówki przewodów głośnikowych (tylko nie stykajcie ich ze sobą!), to przy mocnym impulsie wyprostują się wam włosy i poglądy. Tak samo pieszczotliwie Diablo 120 traktuje kolumny