Emocjonujący przekaz, jaki zapewnia RH-5, jest w dużej mierze oparty na ekspresji mikrodynamicznej i żywych barwach.
RH-5 to wzmacniacz o wyrazistym charakterze, oferujący brzmienie uporządkowane, angażujące dynamicznie, o wzorowej równowadze tonalnej i wysokim stopniu przezroczystości zarówno na muzykę, jak i podłączone słuchawki.
Z pewnością nie brakuje tu wypełnienia, absolutnie nie można też powiedzieć, że barwy są suche czy chude – są ożywione, może nawet nieco ekspresyjne, ale nie podostrzone. Bardzo wyraźnie odtwarzane są wokale, a bezbłędne różnicowanie barw pozwala na swobodne rozróżnianie instrumentów.
Więcej... włączamy RH-5, zakładamy słuchawki, naciskamy „play” i kiedy zaczynają płynąć pierwsze dźwięki, z naszych dojrzałych trzewi dobywa się całkiem młodzieżowe: „Wow!” No dobrze, przyznaję, że z moich dobył się nieco mniej cenzuralny okrzyk, ale było to usprawiedliwione faktem, że dawno już nie zetknąłem się z tak dobrym dźwiękiem!
Zacznijmy od przestrzeni, ponieważ to właśnie ona stanowi w RH-5 główny element porządkujący i od razu przykuwa uwagę. Właściwie jest to nie tyle przestrzeń, co przebogaty, malowany zamaszystymi ruchami pejzaż dźwiękowy. Trójwymiarowość muzyki i jej przepastna głębia idą w parze z olbrzymią swobodą, oddechem i precyzyjnym odwzorowaniem źródeł pozornych.
Spektakularna aura dźwiękowa tworzona przez amerykański preamp przekłada się nie tylko na realistyczne oddanie akustyki pomieszczenia (studia, sali koncertowej etc.), ale również na rozwibrowane powietrze wokół instrumentów, ich obrys, dźwiękowe mikrodetale oraz niepowtarzalną atmosferę. Tę ostatnią Rogue potrafi przenieść do naszych uszu w sposób tak mistrzowski, jakbyśmy mieli do czynienia z żywym instrumentem, a nie urządzeniem elektronicznym. W przypadku utworów o gęstej fakturze (symfonie Brucknera, standardy jazzowe w wykonaniu big-bandów, utwory chóralne) otrzymujemy kapitalną gradację planów, dzięki której można bez problemu usłyszeć, jak ustawione są względem siebie grupy instrumentów i w jakiej odległości od słuchacza się znajdują.
... RH-5 zestrojono w taki sposób, że scena dźwiękowa jest rysowana przed nami, na planie szerokiego łuku i odsunięta na tyle daleko, że stwarza wrażenie lekkiego dystansu. Wyraźnie było to słychać na przykładzie nagrań fortepianu, który zabrzmiał tak, jak gdybym go słuchał z dość dalekiego rzędu w filharmonii. Owszem, szczegóły były widoczne jak na dłoni i niczego nie trzeba się było domyślać, tym niemniej nie było mowy o instrumencie, który gra nam „między uszami” bądź tak, jakby ktoś nam wsadził głowę w pudło rezonansowe.
Nasycone alikwotami, płynne i gładkie dźwięki wiolonczel i altówek miały wręcz kremową konsystencję. Barokowe skrzypce i trąbki brzmiały jasno i przejrzyście, ale nawet w najwyższych rejestrach nie raziły metalicznością ani nadmierną chropowatością. (...) Nawet przy gęstych aranżach i sporych poziomach głośności dźwięk pozostawał jędrny, nasycony i uporządkowany, z wzorcowo oddaną mikrodynamiką. Gęsta faktura nie przeszkadzała w doskonałej słyszalności licznych detali – ba, można było wręcz odnieść wrażenie, że tych ostatnich przybyło, ponieważ zostały o wiele lepiej doświetlone i wydobyte z tła.
W telegraficznym skrócie: żywiołowość, tempo i blask. (...) szybki atak i krótkie wybrzmienie, bez nadmiernego przeciągania. (...) To wzmacniacz z duszą romantyka, który potrafi pokazać bardzo ostry pazur.
Konkluzja
To najlepszy wzmacniacz słuchawkowy, jakiego do tej pory słuchałem. „Być może niewiele w życiu słyszałeś” – odpowie zestaw Sennheiser Orpheus. Być może, ale ten poziom całkowicie mi wystarczy. Bo wreszcie słyszę w muzyce i duszę, i dynamit.
Nie wiem, czy Mark O’Brien używał tych Sennheiserów do finalnego strojenia, ale bym się nie zdziwił. Wszystkie wymienione poprzednio cechy zostały podtrzymane, a światło jeszcze lepiej oświetlało, trójwymiarowość w każdym aspekcie też lepsza. Ależ było przyjemnie percypować trójwymiarowy spektakl na miarę prawdziwego uczestnictwa! Przy tym kultura wyśrubowana do tego stopnia, że sopran Joan Sutherland, którego ostrość zwykle mnie męczy, nie męczył ani trochę. I wcale nie dlatego, że tę ostrość stępiono – złagodniała ekspandując na trzeci wymiar. Nareszcie trafiły te HD 800 na wzmacniacz potrafiący wyzyskać objętość ich muszli i wielkość przetworników. Nie brzmiało to ani dobrze, ani też bardzo dobrze – brzmiało na miarę zjawiska. Dźwięk roztaczał się w sensie dosłownym; w końcu któreś obok AKG K1000 słuchawki żyły przede wszystkim przestrzenią. Znów, tak samo jak Ultrasone, bez żadnego epatowania pogłosem, który cały przyrośnięty do dźwięków, nic nie czyniący na własne konto. Cień i blask, gładkość przechodząca w chropawość, delikatność i moc, piękno i dynamika – a wszystko rozpostarte na realistycznie obrazowanych scenach. Przy czym stricte realistycznych, jakbyśmy tam siedzieli, a nie nadrealnych, jak z Grado GS1000. Wielkie, pojemne brzmienie bez żadnych ograniczeń. Z poziomu, przy którym już nie rodzą się pytania szczegółowe, nazbyt trywialne przy takim brzmieniu. Na odpowiedzi szkoda czasu: po co pytać jaka rozdzielczość i jaka szczegółowość, skoro całym sobą przyswajasz obecność swoją w teatrze? Po co pytać o melodyjność, gdy spływa na cię żywe brzmienie? Avatar realności z Rogue Audio RH-5 i Sennheiser HD 800 wspomaganych kablem Tonalium uderzał z mocą faktu, pytania stały się zbędne. A wszystko przy komputerze pobierającym pliki z TIDAL-a. Dla mnie bomba! – jak mawiał Jerzy Dobrowolski.
WięcejBest of all, my meandering investigations have answered my opening questions in the affirmative: The Rogue RH-5 was able to resolve subtle differences among components under review. It will make an effective anchor at the center of my reviewing practice—just as I'd hoped it would. Herb Reichert
Więcej